piątek, 14 kwietnia 2017

2017.04.14. Wióry - Chmielów (Świślina, Kamienna)

Wielki Piątek. Nieplanowany urlop. Nieplanowany spływ. Ale dobrze, że tak wyszło. Ludzie powariowali przed Wielkanocą. Sklepy - oblężone. Drogi - zakorkowane. Na rzece - pustki. O mało co, a nie cieszyłbym się tak z tej wolności. Kajak na samochodzie. Wszystko gotowe do wyjazdu. Ale nie tak łatwo było. Akumulator odmówił posłuszeństwa. Nie z własnego widzimisię, a z mojego roztargnienia. Koniec końców mam (tzn. samochód ma) nowy. Lekko opóźnione spotkanie z kolegami. Artur (ten to już stały bywalec naszych eskapad, ma ciąg do kajaka nie mniejszy niż ja) i Paweł. To nowy kolega. Ale coś czuję, że łyknie bakcyla. W końcu Starachowice i okolice, to zagłębie kajakarstwa 😉. A więc przez Kunów i Chmielów jedziemy do zapory na zalewie Wióry. Kropi deszcz. Wieje wiatr. Zimno. To już staje się tradycją. Jeszcze w słońcu nie było mi dane zobaczyć tego miejsca.


Bez ceregieli ładuję się do kajaka i na wodę. W dole chociaż tak nie wieje.


Podpływam pod samą tamę. Ogromna budowla. Robi wrażenie zwłaszcza z perspektywy kajaka.

Fot. Artur

Kilka fotek i w drogę.


Tu kolejne pytanie. Czy ja zobaczę kiedykolwiek tę Świślinę w promieniach słońca?


Póki co kaptur naciągnięty na głowę i przed siebie. Koledzy płyną w "dwójce". Dobrze, że Paweł dokumentuje wszystko kręcąc filmik. Nie mam problemu z dotrzymaniem im tempa w mojej skorupie.


Zieleni już sporo, ale co z tego, skoro nie ma słońca 😥.


Widok na kamieniołom już w regularnej ulewie.


Gdy tylko go mijamy, nieśmiało wychodzi słońce. Wszystko nabiera zupełnie innych barw. Robi się w końcu zielono.


Nareszcie. W końcu do cholery już jest wiosna. Mijamy mosty, spływamy bystrza. Rzeka przestaje nieść.


Tak, tak... zapora. ale jeszcze kawałek rzeki do pokonania przed nami.


Kilka zakrętów i jest. Doły Biskupie. Elektrownia Witulin.


Ostatnio się o tym rozpisywałem. Gombrowicz, papiernia, długa przenoska.


W prawdziwym korycie rzeki wody brak. Musimy się dostać do kanału elektrowni.


Słońce świeci już na dobre. Co niektórzy pozbywają się części garderoby. Ja wolę być przezorny. Targam kajak obok pozostałości niedoszłej posiadłości Gombrowicza.


Wielki Piątek - jest też i akcent religijny. Nie wiem co to za "budowla". Czas już zatarł na niej wyryte ku pamięci litery.


W końcu znajduję kawałek karkołomnego zjazdu w ten kanał. Płynę pod prąd do samej elektrowni.


Słońce znowu się chowa. Znowu siąpi deszcz. OK, pora się wydostać z tego kanału. Kajaka nie odwrócę. Zbyt wąsko. Cała wstecz. Tylko do zakrętu. Wadzę rufą, wadzę dziobem. Woda napiera na mnie i kajak. Z czasem przelewa się przeze mnie. No to sobie pozwiedzałem. Jakimś cudem udaje mi się znowu płynąć naprzód. Czmycham stamtąd czym prędzej.


Woda niesie szybko. I dobrze. Wypatruję połączenia kanału ze starym korytem Świśliny.


Tam będzie co podziwiać. Jest. Piękna skarpa. Wysoka. Robi wrażenie na takiej małej rzeczce.


Sesja zdjęciowa i naprzód. Dosłownie. Odrywam się od kompanów. Płynę na czele. I podziwiam.


Deszcz sobie odpuszcza. Gdy tylko zza chmur wygląda słońce, robi się fantastycznie. Mnóstwo zieleni dookoła.


Kilka powalonych do wody kłód. Nie sprawiają ani mi, ani kolegom w "dwójce" większych kłopotów.


Rzeka z większości obalonych drzew została już wyczyszczona przez lokalnych meliorantów.


Paweł jako gospodarz tych terenów informuje mnie o zamieszkałych tu, rzadko spotykanych w gdzie indziej ptakach. To Żołny. Jest ich niewiele, ale o dziwo udaje mi się dostrzec parkę.


I ja i one były zainteresowane bliższym spotkaniem, do którego jednak nie doszło. Aparatem je złapać ciężko. Kolorowe jak papugi, lecz płochliwe jak zające. Już miałem je w kadrze, już naciskałem przycisk, ale... no właśnie ale. A to kępka trawy, a to kajak mi gdzieś myszkuje, a to jakaś zatopiona kłoda. Szkoda.


I tak na "polowaniu" na te kolorowe ptaszki uchodzi mi spory odcinek Świśliny. Pojawiają się pojedyncze zabudowania.


Do uszu dochodzi odgłos przejeżdżających aut. Nieuchronnie zbliżamy się do krajowej "9". Trochę kanałowo, lecz da się to wytrzymać.


Gdyby nie ten jazgot samochodów, byłoby naprawdę nieźle. Ale on jest.


Dopływamy do skrzyżowania rzek. Świślina oddaje swoje wody Kamiennej.


Tradycyjnie przy moście robimy przerwę na uzupełnienie kalorii. Niezbyt długo, bo znowu zaczyna coś kropić.


Stąd Kamienną do mety. Kamienna, to taka królowa tych ziem. Tu w niezbyt okazałych szatach. Kanał, ryk samochodów, pokrapujący deszcz. Mogło być lepiej.


Wyrywam do przodu. Chcę jak najszybciej dopaść kładkę w Rudce. Jest. Samochody jadą dalej - do Ostrowca.


Kamienna też tam płynie, lecz ma inną trasę. Nareszcie cisza. Papieros i czekam, aż Artur z Pawłem dołączą do mnie. Znowu nieśmiało wychodzi słońce.


Ciężki jednak do spłynięcia ten odcinek. Woda stoi w miejscu. Z każdym metrem coraz ciężej.


W końcu ukazuje nam się zapora w Chmielowie. Bardzo malownicza. Do tego w promieniach słońca. Przenoska i na wodę, bo po kilku minutach po słońcu na niebie już ani śladu.


Mijamy kościół. Może Wielki piątek nie jest odpowiednim dniem na zadawanie takich pytań, ale po prostu muszę. Dlaczego u licha ta plebania jest większa od samego kościoła?


Kilka zakrętów, most i szkoła podstawowa. A więc meta. Taki już los kajakarzy, że często kończą pod mostem 😊.


Fajna ta Świślina. Szkoda, że znowu nie chciała ukazać się w promieniach słońca. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam przynajmniej kolejny pretekst, żeby tam jeszcze zajrzeć. Wesołych Świąt i mokrego Śmigusa Dyngusa.

1 komentarz: