niedziela, 25 marca 2018

2018.03.25. Wólka Bodzechowska - Ruda Kościelna (Kamienna)

Tak sceptycznie do pływania rzadko byłem nastawiony. Bo i znowu miała być Kamienna. Owszem, piękna rzeka, lecz ileż można? Do tego sam dołożyłem sobie wczoraj "do pieca" tak, że nawet fakt spływu zbytnio cieszyć nie mógł. Tylko gdzie ja mogę uciec od wszystkiego jak nie w kajak? W ogóle to czy potrafię jeszcze coś innego? Popłynąłem więc z kolegami (Tomek - TEGIE, Piotr - PRUS, Robert - LOPSON, Artur - ...) tą Kamienną, skoro i tak lepszych perspektyw nie było. Ruszamy z Wólki Bodzechowskiej.


Spływ jakby na "podwójnym gazie". Nie cieszył, nie smucił...


Nastała wiosna. Tak przynajmniej twierdzi kalendarz i czas zmieniony już na letni.


Jednak ta jaskółka wiosny nie czyni.


Jak tydzień temu zimę pożegnałem hucznie, tak dzisiejsze przywitanie wiosny do pamiętnych na pewno należeć nie będzie.


Snułem się po rzece nie licząc na nic.


Nie szukałem dziś ani towarzystwa, ani przyjemności z pływania.


Ani wiosny, ani zimy. Niczego nie szukałem. Przegrałem z samym sobą.


Pogodzony z losem spływam tę moją Kamienną tylko dla zasad.


I tak nic innego nie potrafię.


Nie było zwałek, nie było śpiewu ptaków.


Był spływ, była Kamienna, byłem ja w łódce... I to chyba wszystko.


Serce do tego wszystkiego jakoś słabiej dzisiaj biło.


Słońce które tak kocham, też nie rozjaśniło dnia dzisiejszego.


Znowu sam sobie sterem i okrętem... zziębnięty, przemoczony.


Trzeba jednak znać swoje miejsce w szeregu. W moim przypadku - w kajaku.


Ranny marynarz na wielkim, wzburzonym morzu.


Wszystko jakby we mgle schowane... i gdzieś czyhający żywioł który gna mnie wciąż do przodu.


Co ja tu właściwie robię? Atlantydy tu nie znajdę.


Taka jakby sztormowa ta dzisiejsza Kamienna.


Kolejna bitwa z samym sobą. Bitwa może i wygrana, lecz wojna wciąż trwa.


Blisko do dna, a ten stary wrak zatonąć nie chce... albo nie może.


No więc płynie przez te mgły i sztormy.


Dokąd nie wiadomo. Kurs nieznany. Złamany ster, porwane żagle, a on płynie i płynie.


Dzwon okrętowy wciąż bije.


Bez żalu, bo sam sobie taki los wybrał. Nie wszystko da się pogodzić.


Rzeki będą płynąć, ja będę pływał z nimi. Na cumach w porcie nie wytrzymam.


Czasem z prądem, czasem pod prąd. Czasem w deszczu innym razem w słońcu - zagubiony żeglarz.


Bo ta łajba jest dla mnie domem, gdy tylko znika ląd.


Kajak jest moim życiem i żywiołem... do końca mych dni.


To jeszcze nie jest koniec mojej wędrówki. Marco Polo?


Na dzisiaj koniec. Ruda Kościelna - pora na skalisty ląd...


"Bez żalu"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz