niedziela, 7 lipca 2019

2019.07.05-07. Ćmielów - Kłudzie (Kamienna)

Tak mało pływania jak w tym roku, to ja już nie pamiętam. Istny sztil. Na samą wieść, że "częstochowska" ferajna wypuszcza się na moją Kamienną ciśnienie podskoczyło. Popłynę choćby trochę. I gdy Piotrek wraz z Dawidem ścigali się z deszczem, upływającym dniem oraz kolejnymi mostami na Kamiennej w swoich samochodach, ja ścigałem się z czasem w pracy. Minuta po fajrancie siedziałem już w aucie pędzącym w stronę Ćmielowa. Deszcz, nie deszcz. Pochmurno, nie pochmurno. Zimno, nie zimno. Ciepło, nie ciepło. Właściwie pogoda zapewniała dzisiaj prócz burzy śniegowej wszystko. I tak ląduję nad brzegiem tej "mojej" Kamiennej w Ćmielowie. Komary żrą bardziej niż kwas. Cholera wie gdzie ekipa wystartowała i Bóg raczy wiedzieć kiedy tu będą? Plusk wioseł obwieścił przybycie reszty załogi. Okazuje się, że w powiększonym składzie. Płynie z nami także Dorota z Lublina. To nowa twarz na mojej mapie.


Karkołomny zjazd na wodę i jestem w swoim żywiole. Nareszcie!


Radość z płynięcia przesłania te pogodowe niedogodności. Tu jest mój świat. Rzeka i otaczająca przyroda pozwala odżyć.


Na dalszy plan schodzą pytania, czy gościom się podoba, czy nie. Dla mnie jest to jak tlen. Korzystam ile się da z tych darów natury.


Stęskniłem się do tej roboty, a i perspektywy nie są zbyt ambitne jeśli chodzi o tę sferę życia. Nieważne. Liczy się tu i teraz.


Późny start, także i pływania nie za wiele dzisiaj. Lecz dobre i to.  Na wysokości Borowni(i)? rozbijamy obóz. Chłopaki tak sprytnie to zaplanowali, że samochody zawsze mamy przy sobie.


Ognisko, pierwszy dzisiaj posiłek, krople złotego, piwnego napoju i niekończące się opowieści. Tego było mi trzeba.


Rankiem nowe metody na walkę z kacem wprowadzam w życie. Sposoby niemal szamańskie, ale o dziwo podziałały!


Rozstawiamy samochody i dziś przy bezchmurnym niebie podążamy dalej wraz z leniwymi wodami Kamiennej.


Siła jest. Najczęściej zdecydowanie na przodzie, w samotności, tak lubię. Chłopaki i Dorota nieco z tyłu.


Odpoczywam. Żyję. Ten śpiew ptaków, szum drzew, wolność!


Pierwsze spotkanie, pierwszy przyjęty dzisiaj pokarm i pierwsze tego dnia spotkanie na rzece w Stokach Dużych. Przerwa, odpoczynek, kąpiele w trawie i słońcu...


Wypada wspomnieć i o bohaterce. Kamienna jak zawsze czarująca. Rozpalona słońcem, zalana zielenią.


Odkładam wiosło. Pozwalam się ponieść jej leniwym wodom.


Na wysokości Borii hamuję silniki. To miejsce które ma dla mnie szczególną wymowę, lecz o tym nie dzisiaj.


Po pewnym czasie dołącza Piotrek. Resztki po młynie - miejsce relaksu. Nie dla wszystkich. Są i śmiałkowie, którzy pokonują to niemal wpław. Obchodzi się bez ofiar.


Sennie płyniemy w kierunku Bałtowa. Sobotnie popołudnie, to i ruch na rzece zwiększony. Spotykamy kolejnych"wczasowiczów" korzystających z podobnej do naszej formy relaksu.


Przy zaporze kolejna przerwa. Wysiadka, oczekiwanie na Dawida i Dorotę.


Gdy kompania już w komplecie, walimy na miasto. Uzupełniamy zapasy i idziemy na ucztę.


Napojeni i nasileni jeszcze bardziej sennie schodzimy na wodę. Bez pośpiechu, powoli lecz naprzód przed siebie.


W miejscowości Okół dzisiaj wyznaczyliśmy nasz nocleg. I powtórka z rozrywki. No może w moim wykonaniu nie całkiem powtórka. Trunki przyjmuję już w zdecydowanie mniejszych ilościach.


To procentuje rankiem. Pobudka dość oryginalna, lecz zimna głowa pozwala przyjąć to z uśmiechem.


Bez bólu głowy mogę też przywitać LOPSONA. Tak, tak, ten stary warchoł też nie usiedział na tyłku i dołącza na ten ostatni dzień do nas. Rozstawiamy auta. Dogoniliśmy chyba aurę z piątku, gdyż niebo znowu zaścielone ciemnymi chmurami. Jeszcze zaprowiantowanie kajaków przez miejscowego gospodarza darami natury i w drogę.


Robert chyba też spragniony kajaka, bo jak często trudno mi dotrzymać tempa, tak dzisiaj najczęściej sam oglądałem rufę jego kajaka.


Nie znam zbytnio tu tej "mojej" Kamiennej. Raz tu tylko byłem, do tego dość dawno, dmuchanym kajakiem...


Zwiedzam, a raczej podziwiam więc jej wdzięki. Przyjezdnym też się podoba. Wiem, bo pytałem i nie sądzę, by to była kurtuazja z ich strony.


Przed ujściem do Wisły jeszcze jeden postój. Pozbywamy się nadmiaru płynów i zmieniamy garderobę. Robi się zimno jakby to był marzec.


Pada komenda: do wioseł i po chwili znowu Kamienna niesie nas ku Wiśle.


Odtąd już w dosyć zwartym szyku. Tryumfalnie wpływamy na Wisłę.


Sesja zdjęciowa i do brzegu, a raczej do kamieniołomu. Tak, jak Kamienna jest wyjątkowo piękną rzeką, tak jej ujście do Wisły przy starym kamieniołomie dodatkowo podkreśla jej walory. Świetne miejsce.


Kilka fotek i do łódek.


To już końcówka wyprawy. Niebo się wypogadza. Lądujemy na przystani przeprawy promowej w Kłudziu.


Pozostałymi nam zapasami wody i pożywienia prowiantujemy kajaki śmiałków którzy podążają do Gdańska. Pożegnania  zawsze są trudne. Dzisiaj chyba nawet nieco trudniejsze, bo wiem, że kolejne spotkanie prędko nie nadejdzie. Wracam, lecz nie jak dotąd wzdłuż koryta Kamiennej.


Wracam, lecz na południe, wzdłuż doliny Wisły. Te przygody dotąd były niemal całym moim światem.. Coś mnie gnało do kajaka. Zmienia się to. Nie na zawsze, ale na pewien czas pewnie sobie odpuszczę. Są sprawy dla których potrafię porzucić tamten świat.