niedziela, 29 kwietnia 2018

2018.04.28-29. Sromowce Wyżne - Zarzecze (Dunajec)

Sto pięćdziesiąta przygoda w kajaku zapowiadała się niezwykle ciekawie. Dunajec, to nie Wisła, Kamienna czy inne znane mi dotąd nizinne rzeki. Poza tym mimo, iż jako takie góry towarzyszą mi od czterdziestu lat, to Pieniny dane mi było zobaczyć po raz pierwszy. Tak się to układa, że pomimo, iż morze odleglejsze, to jednak do wielkiej wody mój pociąg zawsze był większy, a niżeli do wielkich gór. Wszystko to sprawiło, że w nocy oka nie zmrużyłem. Ruszam więc via Sandomierz z Tomkiem i jego załogą na to spotkanie w strony mi jeszcze nieznane. Długa droga przed nami. Z każdym kilometrem jest coraz piękniej, aż przed Nowym Sączem zupełnie już nie mogę oderwać wzroku od tego, co za szybą samochodu.


Miłość do morza i do kajaków schodzi na drugi plan. Beskid Sądecki - istne cudo. Wielkie podniecenie i jeszcze większa chęć, by być już tam na miejscu, by z kajakiem rzucić się gdzieś wgłąb tych gór.


Sromowce Wyżne, zapora, dziwne wymysły - opłaty za wodowanie kajaków. Omijamy owe myto. Dołącza Mateusz ze swoimi znajomymi. Krótki instruktarz... i jeszcze się powstrzymuję. Wszyscy już płyną, a ja ciągle czekam. Tym razem na Wojtka (CHI), który zupełnie spontanicznie postanawia dołączyć do nas wraz z nowym kolegą Kazikiem (RACZEK).


Są i spóźnialscy. Wskakuję w kajak i ruszam.


Początkowo góry jakby gdzieś się schowały. Niby są, lecz gdzieś w oddali. Skupiam się na płynięciu.


Po pierwsze, chcemy dogonić główną grupę, po drugie, tyle się nasłuchałem o tym Dunajcu, że taki on groźny...


Na pewno inny, niż znane mi dotąd rzeki. Na pewno woda się marszczy, faluje, płynie może i nieco szybciej, lecz nie taki diabeł straszny.


Na pewno kamieniste dno i brzegi, lecz kajak nie trzeszczy na tych głazach. Trochę przypomina mi to San w okolicach Sanoka.


Pogoda jak na zamówienie. Słonecznie, ciepło, idealnie. Staramy się płynąć szybciej niż planowałem, a Tomka z ekipą ani widu, ani słychu. Ni stąd ni zowąd, pojawiają się one. One, czyli góry. Czekałem na to. Czekałem czterdzieści lat. Czekałem sto czterdzieści dziewięć spływów. W końcu są.


Piękne. Wręcz dostojne. I naprawdę wielkie. Zapierają dech w piersiach. W wyobraźni wiele razy je widziałem, ale ujrzeć to na żywo, to zupełnie inna bajka.


Naprawdę robią wrażenie. Można się w nich zakochać.


To zupełnie coś innego od tego, co na co dzień mam za oknem. Choć wyobraźnia potrafi nas przenosić w różne stany, tak temu nie podołała.


Dunajec niby taki oklepany, niby wszyscy tam byli... nie ja. Dla mnie, to miejsce zupełnie nowe. Inne niż wszystkie.


Ci flisacy i turyści. Na rzece tłoczno, lecz w ogóle mi to nie przeszkadza. Ogromne góry, wystarczy ich dla wszystkich. Odnajdujemy naszą grupę na prawym brzegu. Jeden z kajaków już pierwszą kabinę ma za sobą. Wychodzę na ląd. To Słowacja. Język zbliżony do naszego. Kobiety też czarują słowiańską urodą. Największą różnicą są ceny w Euro.


Łyk słowackiego piwa i naprzód. Na wodzie znowu pogubieni. Robi się jeszcze bardziej tłoczno. Sporo Czechów czy też Słowaków w swoich łajbach. Ja trzymam się raczej z Wojtkiem i Raczkiem.


Zresztą, bez obrazy, lecz to co się zaczyna odtąd, spycha całe towarzystwo na drugi plan. Prawy, słowacki brzeg z turystami. Lewy nasz, polski, mniej zaludniony i dookoła te góry. Są wszędzie.


Pieniński Park Narodowy. Wszystko jakby namalowane. Tylko kto tak umie malować? Gdzieś tu zaczyna się ten słynny przełom Dunajca.


Ma ta woda swoją moc, lecz mi akurat większych problemów nie sprawia. No może jedynie z obfotografowaniem tego wszystkiego.


Czasem dostanę rozbryzgującą się falą po twarzy.

Fot. Wojtek (CHI)

Jednak z letargu mnie to nie może wybudzić. Niesamowite widoki. Piorunujące wrażenia.


Nie silę się nawet na opisanie tego. Jakżeż się myliłem co do gór. Jakżeż one są piękne. No i te tutaj zupełnie inne, niż znane mi dotąd pobieżnie Bieszczady czy nasze świętokrzyskie.


Tu nie ma czego porównywać. To zupełnie inna historia. Radość przepełnia wszystko. I wcale nie tylko na mnie robi to wrażenie. Koledzy również pieją z zachwytu.


Jestem pewien, że zawsze chętnie tu będę wracał. Tyle obietnic, tyle opowiadań, tyle planów, a jednak dopiero dzięki kajakowi się tu znalazłem.


Chwile i widoki warte wszystkich pieniędzy. Istne cuda natury. Chylę czoła przed tym co mnie tu otacza. Bez dwóch zdań, zakochałem się.


Letarg przechodzi niemal w szok. Jest coraz to piękniej. Świat jest piękny. W każdym z mijanych miejsc chciałoby się przystanąć, zostać jeszcze, podziwiać.


Tu akurat Dunajec płynie za szybko. Choć wiosła służą wyłącznie do trzymania kierunku, omijania głazów i walki na mocniejszych bystrzach, to i tak zbyt szybko się przemieszczamy.


Tu też kilka słów o katanie. Ten kajak jest po prostu stworzony dla mnie i dla takich fal, takiego nurtu, takich rzek. Pozwala na wiele. Czysta przyjemność w nim pływać.


Pewne obawy miałem. Dzisiaj już wiem, że mogę takim Dunajcem pływać w katanie nawet w pełnym rynsztunku. Z namiotem i całą resztą.


A pływać tu warto. Są przecież jeszcze inne rzeki w górach. Choć na dzień dzisiejszy Dunajec dzielnie dzierży berło i koronę.


Każda rzeka coś w sobie ma. Każda coś innego oferuje. Ta jednak zdecydowanie wysuwa się na czoło w moim osobistym rankingu.


Dnia dzisiejszego nigdy nie zapomnę. To jak nagłe objawienie. Do tej pory ciche, pochowane gdzieś. Spełnienie marzeń.


Zaczynając przygodę w kajaku nawet nie miałem prawa sądzić, że to przerodzi się w taką pasję. Że to tak zawładnie moim życiem. Dzisiejsze pływanie przeniosło mnie już w całkiem nowy, nieznany dotąd wymiar.


Serce się raduje, ciężko to wszystko pojąć. Chyba, a raczej na pewno, nigdy takiej radości z kajakowania nie odczuwałem, jak właśnie tu i dzisiaj.


Przeszłość nie istnieje. Przyszłość też odległa. Liczy się tylko tu i teraz. Nic już więcej nie chcę. Sam już nie wiem, czy to jawa czy sen.


Dunajec ma to czego szukałem, to czego potrzebowałem. Uniósł moje zmysły hen do nieba. Dunajec i katana - bilet do raju. Trudno mi w to wszystko uwierzyć.


Zginęły wszystkie smutki. Rozbiłem bank. Dzień jest zbyt krótki. Chciałoby się jeszcze i jeszcze. Prawdziwy taniec z gwiazdami.


Niesie mnie Dunajec. W Szczawnicy cała nasza ekipa formuje się w miarę zwarty szyk. Spływam coś, co chyba miało być torem kajakowym.


Gdzieś niedaleko mamy nocować. Ostatnie dzisiejsze chwile na wodzie. Szkoda. Jak dla mnie, zdecydowanie za szybko.


Kilka pociągnięć wiosłem, kilka kolejnych bystrzy, coraz więcej zabudowań na brzegach.


Coraz gwarniej na brzegach i ukazuje nam się most w Krościenku. Dzisiejsza meta. Lądujemy na polu namiotowym.


Zupełnie mi to nie przeszkadza. Właściwie wcale sobie tym głowy nie zawracam. W owej łepetynie jeszcze wszystko stara się poukładać. Każdy dzisiejszy metr rzeki szuka sobie swojej półki. Rozbijamy obóz. Żegnamy Mateusza z jego grupą.


Część ekipy - włącznie ze mną, za namową Wojtka jedzie do Szczawnicy na kolację. Pyszny pstrąg i powrót. Może i nasze ognisko konkursu na najpiękniejsze by nie wygrało, lecz urok swój z pewnością miało. Czesi sobie, Słowacy sobie, my sobie, kilka przyczep campingowych i Dunajec. Tu też dowiaduję się o kolejnych kabinach kolegów. Gdy zapada noc, ruszam z Raczkiem na podbój Krościenka. Niewiele tam zobaczyłem. Najokazalej prezentował się pięknie podświetlony most.


Powrót do obozu i zapadam w błogi sen. Dawno tak dobrze nie spałem. Nad ranem pokropił deszcz, co jeszcze spotęgowało mój sen. Jak na mnie, wstaję dosyć późno. Śniadanie, małe zakupy i przed siebie. Na dobry początek - bystrze. Płynę prosto w największe fale. Zaskoczyło mnie to miejsce. Miało swoją moc. Przemoczyło mnie tam permanentnie. Ogromne fale. Nie doceniłem tej potęgi, lecz katana znowu mi tyłek ratuje.


Za mną Krzysiek z Karolem w dwójce. Tyle, że w owej dwójce płynęli tylko przez chwilę. Resztę pokonali wpław. Wyławiam fanty, Krzysiek na lewym brzegu, Karol z zatopionym kajakiem na wyspie na środku rzeki. Nie była to wzorowa akcja ratunkowa, lecz wszystko skończyło się dobrze. Chwila na przegrupowanie.


Dzisiaj słońce znów pięknie nam to wszystko podświetla. Krajobraz jednak już inny. Góry przykryte na ogół zielenią.


Wczorajszy przełom Dunajca był inny. Jak dla mnie zdecydowanie piękniejszy, choć i dzisiaj grzechem byłoby narzekanie. Po prostu jest inaczej.


Za to dzisiaj rzeka ma inny charakter. Myślałem, że co najtrudniejsze zostało za nami. Myliłem się. Dzisiejsze bystrza miały o wiele większą moc.


Katana jak to katana, nadal pozwala mi się świetnie bawić. Wybacza wszystkie moje błędy, dzielnie bierze na siebie odpowiedzialność za płynięcie, zostawiając mi miejsce na podziwianie uroków natury.


Więcej też miejscowości przy brzegach. Oba brzegi już tylko polskie. Piękny jest ten Dunajec.


Na jednym z bystrzy, Wojtek staje w cofce, szykuje aparat, kamery, światła, dokumentuje. Raczek chciał chyba przy gwiazdorzyć. Dunajec też chciał być głównym bohaterem. Przyjmijmy, że obaj zostali tu postaciami pierwszoplanowymi. A więc kolejny śmiałek pokonany.


Na sucho ze wszystkich płynę już tylko ja, Wojtek i Marcin z Radkiem w dwójce. Dzisiejszy Dunajec niczym ukryty lew, co chwilę atakuje. I te jego ataki ciągle się nasilają.


Może i spodziewałem się trudniejszych rzeczy, lecz i tu już kajak sam się nie wybroni. Trochę od siebie też trzeba dołożyć. Dopływamy do toru kajakowego w Wietrznicach.


Dla jednych odpoczynek, dla innych ciężka praca. Postanawiam się spróbować z tymi falami, odwojami, "Ondrejami" i wszystkim co tam jest.


Zakładam kask. Pierwszy przejazd za Wojtkiem. I tu znowu katana pokazuje swoje walory. Jasne, że tyczki mnie nie interesowały, jasne, że sam tor też spłynąłem by tylko spłynąć i przeżyć...


Drugi przejazd. Płynę z Tomkiem. To znaczy ja w katanie, on w Wojtkowej Pyranii. Teraz już próbuję jakichś dziwnych akrobacji. I znowu na sucho.


Następnie Tomek przesiada się do katany i płynie z Wojtkiem. Też na sucho. Twierdzi, że w katanie fajniej. Przyjmuję te pochlebstwa z uśmiechem. To kajak stworzony przecież dla mnie. Moja kobieta. Wiem, że kobiety się nie pożycza, lecz zrobiłem jeszcze jeden wyjątek. Wojtek wskakuje w katanę. Przy "Ondreju" chciał poszukać więcej wrażeń i sam chyba tylko wie, co chciał tam zrobić. Tak czy siak przepłukał mi kajak i utwierdził w przekonaniu, że z wodą się nie wygra. A może to zemsta katany?


Może tylko ja mogę w niej pływać? Może tylko mi ona wybaczy wszystko? A więc już tylko dwie osady pozostają bez wywrotki. Więcej chętnych do zmierzenia się z tym miejscem nie było. OK, czas wracać na rzekę.


I znów zaczynamy od dosyć mocnego uderzenia. Nie byle jakie bystrze. Spływam to dość spokojnie. Za to Marcin i Radek poznają smak kabiny. Wyławia nieboraków Wojtek. Kilka minut później - powtórka z rozrywki. A więc niczym ostatni Mohikanin płynę już sam na sucho.


Nie ubłagalnie zbliża się też koniec naszej przygody.


Most - Zarzecze. Żal. Chciałoby się zostać tu jeszcze. Niezapomniane wspomnienia.


To był na pewno najpiękniejszy spływ jaki przeżyłem. Mnóstwo wrażeń.


Przed nami daleka droga do domów. Dziękuję wszystkim razem i z osobna, za towarzystwo i za te dwa dni na Dunajcu. Będziemy tu wracać na pewno.