niedziela, 24 lipca 2016

2016.07.24. Ostrów - Brzegi (Czarna Nida)

Miałem straszne parcie na wodę. Wody wszędzie mało. Prawie wszędzie zbyt mało. Piotr (PRUS) zagłębił się w swoje rozpiski i stwierdził, że w miarę sensownie wygląda jedynie sytuacja na Czarnej Nidzie. Jak to mówią: "D... nie urywa, ale popłynąć się popłynie". No i tak popłynęliśmy. Znam tę rzekę już niemal na pamięć. Jakoś nigdy na kolana mnie nie rzucała. Tym razem, też nie nastawiałem się na jakieś wielkie emocje. Ale nie wszystko miało być jak po staremu. Żelazny skład. Wspomniany PRUS, Tomek, ja i... no właśnie. Dołącza do nas Marcin. Jeden z najdawniejszych moich kolegów. Starszy na moim weselu. Małżeństwo już przeszło do historii - przyjaźń pozostała. To był jego debiut w kajaku. Popłynął Kataną Magi. Kajak stabilny, nieco wolny, ale na pierwszy raz, wydawał się dobrym wyborem.


Startujemy w asyście mocnych promieni słońca. Pierwsze metry i Marcin stwierdza: "No, już wiem, że mi się spodoba". OK, więc płyniemy. 


Okazało się, że wcale to takie proste wszystko nie jest. Trochę mu kajak "myszkował". Uczył się dzielnie sterowania. Praktycznie przez cały spływ, to najbardziej absorbowało jego uwagę. 


Płynąłem z przodu, kątem oka obserwując Jego poczynania. Piotr i Tomek trzymali Marcina tempo, udzielając mu wskazówek. Z czasem zacząłem coraz bardziej skupiać się na rzece, zostawiając towarzyszy z tyłu. 


I tu miła niespodzianka. Czarna Nida niby oklepana i znana. A jednak mnie zaskoczyła. Mnóstwo zieleni. 


Zwałek już tam nie użyczysz, ale cała reszta piękna. Jadąc na miejsce mijaliśmy mnóstwo samochodów z kajakami z wypożyczalni. Na rzece, mimo że niewielka, udało nam się jakimś cudem nie spotkać ani jednego. 


Kolejnym miłym zaskoczeniem był poziom wody. Owszem, płynąłem tam gdy było jej zdecydowanie więcej, lecz wystarczyło trochę czytać wodę i obeszło się bez szorowania kajakiem po dnie. I jeszcze jedna niespodzianka - krystalicznie czysta woda!


Było cicho, spokojne tempo i bardzo malowniczo. 


Szybko dopływamy do mostu kolejowego. 


Przepływamy trochę zarośnięty fragment Czarnej Nidy i jesteśmy na prostej drodze do pierwszej przenoski przy młynie w Wolicy. 


Zanim tam dopłyniemy czekają nas emocje. Najpierw z gatunku estetycznych. Przepiękny malowniczy gaj. 


Kilka drzew przewróconych do wody, nie grodzących jednak całej szerokości rzeki. 


I przy jednym takim pniaku, emocje z gatunku - co się stało? Marcin wybrał sobie jakiś dziwny kurs, a może to kajak sobie wybrał? Tak czy siak wpłynął między powalone konary, zachwiał się na prawo, na lewo i sprawdził głębokość wody w tym miejscu. No i okazało się, że jest wystarczająco głęboko, żeby zażyć orzeźwiającej, lecz nie planowanej kąpieli. Poszarpał się trochę pod wodą i udało mu się wydostać z kajaka. 


Pierwsze koty za płoty, jak się nie wywrócisz - to się nie nauczysz itd. Ważne, że przyjął tę sytuację dzielnie, z uśmiechem na twarzy. Do brzegu. Wylewamy wodę z łódki, szacujemy straty (telefon zamoczony). Tu biję się w pierś. Powinienem to przewidzieć. No nic. Płyniemy dalej. Za chwilę młyn w Wolicy, przenoska i będzie czas na ochłonięcie. 


Chwila przerwy. 


Śmiech, analiza wywrotki i ruszamy. 


Czarna Nida nadal zachwyca. Jest pięknie. 


Spływamy fragment, który przy wyższym poziomie wody potrafi podnieść nieco adrenalinę. Dzisiaj tak nie było. Każdy to popłynął bez większych emocji. 


Dopadamy most w Tokarni. Spore bystrze pod nim. Także i tam każdy bez problemów sobie radzi. I tak snujemy się po tej rzece. 


Powoli, Ja nieco z przodu, chłopaki za mną. Marcin nadal walczy z kajakiem. 


Kolejny postój w Muzeum wsi kieleckiej. Posiłek. Sporo śmiechu i w drogę. 


Do mety już blisko. Najedzeni, płyniemy jeszcze wolniej niż dotychczas. 


Przepływamy połączenie Czarnej Nidy z Białą Nidą. 


Jeszcze kilometr Nidą i kończymy pod mostem w Brzegach. 


Fajny spływ. Zaskoczyła mnie Czarna Nida swoim urokiem. Przyroda nie próżnuje. Wszystko się zmienia. Marcin spróbował, przekąpał się, lecz po wszystkim był zadowolony. Może złapał bakcyla i do nas dołączy? 


Koniec Lipca i Sierpień raczej nie będą obfitować w wodniackie przygody. Dużo pracy, mało wody w rzekach... Zobaczymy.


niedziela, 10 lipca 2016

2016.07.10. Borków - Morawica (Belnianka, Czarna Nida)

Notoryczny brak snu. Nieznośny ból zęba i strach przed dentystą. Ostatni dzień urlopu. To tylko wierzchołek góry trapiących problemów. Czy kajak może jakoś na to pomóc? Jak się nie spróbuje, to się nie dowie. Umawiam się na pływanie z Tomkiem (TEGIE) i Piotrem (PRUS), aby to sprawdzić na własnej skórze. Wstaję rano. Jak śnięta ryba. Ząb jak bolał tak boli. Pakuję kajak, ratuję się przed zaśnięciem Red Bullem. Zabieram Tomka i ruszamy do miejscowości Borki. Zostawiam kolegę i jadę na metę w Morawicy, na spotkanie z PRUSEM. Około 9:30 cała trójka jest już gotowa do zejścia na rzekę. Celowo nie piszę wodę, bo to byłoby już nadużycie. Wody prawie nie ma.


I nic się nie zapowiada, żeby w najbliższym czasie miało to ulec poprawie. Ta niewielka ilość niesiona korytem Belnianki ma kolor zielonkawy.


Dobrze, że nie wydaje żadnych zapachów. Już pierwsze metry pozwoliły zapomnieć o tym nieszczęsnym zębie.


Za to aż włos się jeżył, gdy kajaki tarły o żwirowate wypłycenia. Spływamy mały uskok i robi się nieco głębiej.


Mnóstwo zieleni dookoła. Słońce praży dosyć mocno. Kilka zakrętów i zapominam o tym moim przekleństwie.


90 spływ. Było słońce, były deszcze. Były burze i flauta. Płytko, głęboko, czysto i w śmieciach. W śniegu, lodzie i przy trzaskającym mrozie. W kajakach pneumatycznych i polietylenach. W jedynkach i dwójce. Jednodniowe jak i kilkudniowe wypady. Było kilka wywrotek. Wiele rzek. Wielu poznanych innych ludzi, pozytywnie zakręconych na punkcie kajaków. Trochę się tego uzbierało. A jaki był ten dzisiejszy?


Wolny. Ślamazarne tempo. Żadnych wyścigów. Belnianka zatopiona w zieleni.

Fot. Piotr (PRUS)

Zwałki w większości pousuwane.


Już nie będę się rozpisywał, jakie jest nasze zdanie na ten temat. Pojedyncze konary, czy też korzenie wystające niewiele powyżej dna, to jedyne zapory w korycie.


Kajak często odbijał się od obciętych, jakby płaczących pni drzew. Dlaczego przy tej wycince nikt nie zajął się uprzątnięciem przy okazji śmieci?


Lodówki, zderzaki, opony... No chyba, że w ramach komercjalizacji rzeki, to wszystko będzie tam potrzebne? Przyroda się podniesie. Musi się podnieść. O ile jej na to pozwoli człowiek.


Dynamiczne bystrze pod mostem. Przy tym stanie wody straciło wiele. Ślamazarnie kajak to spływał, skutecznie powstrzymywany przez kamienie.


Trochę klimatów rodem z Amazonii.


Ogólnie bardzo miło będę tę rzekę wspominał, choć nieco brakło, że się tak wyrażę zęba, w postaci pokonywania powalonych drzew.


Dopływamy do połączenia z Lubrzanką. Odtąd rzeka jest szersza oraz rozpoczyna swój bieg już pod nazwą Czarnej Nidy.


Gdybyśmy o tym fakcie nie wiedzieli, to oczywiście skutecznie poinformowała by nas o tym fakcie, jakże pasująca do tego miejsca, gustowna tablica.


Zostawiam to bez komentarza. Czarna Nida. Jeszcze płytsza od Belnianki. Ten brak wody jest zatrważający.


Za jednym z zakrętów spotykamy "Drwala" z Belnianki. Te wyrżnięte drzewa na Czarnej Nidzie to jego zasługa. Próbował coś zagadać. Jak rzesz musiał być zdziwiony, gdy nie podjęliśmy z nim tematu. Przecież tak bardzo chciał się pochwalić swoimi wyczynami z piłą mechaniczną, a my tacy niewdzięczni odpłynęliśmy zniesmaczeni? Może to przez ten ból zęba?


Dopływamy do zapory. Robimy przerwę na posiłek.


Zajadamy się, rozmawiamy, śmiejemy. Dawno w tym składzie nie płynęliśmy. Przewodnim tematem - ząb. Tomek zdradza dziwne praktyki na ten ból. Demonstruje na sobie. No dobra. Spróbowałem, choć bez przekonania. Na kamieniach na brzegu mnóstwo polietylenu. To po kajakach z wypożyczalni. Tak szanują je używający ich ludzie. I dla nich właśnie oczyszczane są rzeki z naturalnych uroków.


Pewnie po to, żeby i było więcej miejsca na śmieci. Płyniemy dalej. Wody coraz mniej. Czasem szorujemy po piachu.


A rzeka broni się swoim urokiem.


Sporo jeszcze pracy przed drwalami zanim ją zniszczą doszczętnie. Jak już pisałem - wierzę, że przyroda się obroni.


Upalne popołudniu. Robimy kolejną przerwę, bez wysiadania z kajaków. Chwila oddechu i ruszamy. Robi się nieco węziej. Dzięki temu, mamy więcej wody pod tyłkami.


Ale szybciej nie idzie. Robimy jeszcze jeden postój. Czuję znużenie. To pewnie brak snu. Tomek i Piotr też jacyś zmęczeni. Snujemy się dalej pośród zieleni.


Dopływamy do starego młyna. Wysiadka. Pierwsze podsumowania. Stąd już blisko do planowanej mety.


Schodzimy na wodę. Tak, tu już jest jej wystarczająco.Niewyczuwalny nurt. Powoli pokonujemy ostatnie metry.



Morawica.


Kończymy przy kolejnym młynie. Jeszcze tylko spacer farmera z kajakami do auta i to by było na tyle.


Co zapamiętam? To, że mimo coraz większej ingerencji człowieka w obie te rzeki, one nadal tętnią życiem. Dzięki panowie za mile spędzony czas. Fajnie było oderwać się od tej podłej codzienności.

PS.
Nie zdradzę co to za czary-mary, ale ząb przestał boleć!!! Przynajmniej póki co.