wtorek, 24 marca 2015

2015.03.24. Brody - Ostrowiec Świętokrzyski (Kamienna)

No i nareszcie nadeszła wiosna. Już mi się tęskni za zielenią nad rzekami. Pogoda od kilku dni zachęcała do pływania. Decyduję się na samotny wypad na tygodniu.


Trasa dobrze znana. Chciałem trochę przetestować Katanę. Jakie tempo jestem w stanie utrzymać?Startuję z Brodów.


Po drodze będą dwie przenoski i trochę stojącej wody za Kunowem. Dzisiaj miałem niski poziom wody w Kamiennej, ale szło mi nieźle.


Powoli muszę zacząć myśleć o dłuższych wyprawach. W Katanie czuję się najpewniej.


Przyszła wiosna, a mam na ten rok przepotężne plany.


Wyszło nieźle, nie ociągałem się, ale też nie płynąłem żeby się zajechać.


20 km. w 3,5 godz. Ciekawe jak będzie gdy kajak załaduję na kilka dni?


Przed Ostrowcem zrobiłem 15 min. przerwę na uzupełnienie kalorii.


Katana zdaje się być odpowiednim kajakiem dla mnie. Myślę że po pół godzinnym odpoczynku dałbym radę machnąć jeszcze ze 25 km.


Nie płynąłem na wyścigi, ale też i nie leżałem w kajaku ... Większe rzeki zazwyczaj mają silniejszy nurt niż Kamienna, także powinno być dobrze.


Kończę w Ostrowcu Świętokrzyskim, przy moście koło Castoramy. Chyba trzeba będzie sprzedać Niffty'ego?

czwartek, 19 marca 2015

2015.03.19. Wałsnów - Rogowa (Szabasówka)

Ostatni spływ kalendarzowej zimy. Wybór pada na zupełnie nieznaną rzekę co się zowie Szabasówka. Płyniemy we trzech: Piotr zwany PRUSEM, Jarek zwany SIKOREM i na dokładkę ja. O rzece niewiele wiedzieliśmy. Prawdę mówiąc jasne było tylko to że istnieje, płynie na Mazowszu w okolicach Radomia i wpada do Radomki zaraz przed zalewem Domaniowskim. Jadę z Prusem, tuż przed mostem na trasie E7 w miejscowości Wałsnów łączymy siły z SIKOREM. Szybki wypakunek kajaków i chłopaki jadą na metę zostawić jedno z aut. Ja w tym czasie targam kajaki rowami itp. do rzeki. 


Po chwili dołączają PRUS z SIKOREM i startujemy. Pierwszy kilometr, może ciut więcej sprawia wrażenie raczej mało ciekawe. Wodę czuć mułem, zresztą za wiele też jej nie ma. Po jakichś 800 m. obnosimy jakąś zastawkę, 


za którą nie wiadomo czy to płynie nadal rzeka czy jakaś bliżej nieznana ciecz mlecznego koloru? Wodujemy się w tej pianie 


i płyniemy kanalikiem o szerokości 2 – 2,5 m. 


Popatrzeliśmy z Prusem na siebie i bez słów zawisło w powietrzu „Jak tak będzie dalej to nieźle”. Obnoszę jakąś kładkę, Katana okazała się dla niej za wysokim kajakiem, chłopcy jakoś mieszczą się pod nią. 


Po jakichś 500 m. w miejscowości Bąków, spływamy małe bystrze pod mostem przy jakimś starym młynie. 


Nagle naszym oczom ukazuje się zupełnie inny krajobraz. 


Rzeka się poszerza, zaczynają się meandry i pojawiają się pojedyncze zwałki. 


Robi się całkiem przyjemnie. Jest dosyć malowniczo i ciekawie. 


I tak spokojnie płynąc przed siebie, 


mijamy ujście rzeki Korzeniówki i dopływamy do mostu na drodze do miejscowości Zaborowie. 


Jest on jakby granicą za którą od razu zaczyna się bardzo ładny las. 


Robimy krótką przerwę, posilamy się, pozbywamy nadmiaru płynów i spadamy na rzekę. Po prawym brzegu las liściasty po lewym iglasty. 


Jest bajecznie. 


Ni stąd ni zowąd w rzece zaczynają pojawiać się obalone drzewa. 


Jedno, drugie, 


trzecie… kolejne. 


Robi się naprawdę ciężko. Niektóre przeszkody są naprawdę trudne, zaczynam się „lekko” denerwować bo mam coraz większe kłopoty w pokonaniu tej plątaniny gałęzi i obalonych drzew. 


Jakoś idzie, a zabawa z tymi zwałkami jest przednia. Czas ucieka a my jesteśmy w przysłowiowych czterech literach. Po ciężkiej walce wypływamy z tego dosyć uciążliwego, ale bardzo przyjemnego odcinka Szabasówki. Robi się trochę spokojniej. Mijamy jakiś staw 


i obnosimy kolejną zastawkę. 


Dalej rzeka nie jest już tak uciążliwa. Jakieś pojedyncze zwałki, 

Fot. Jarek (SIKOR)

małe bystrza, ale nadal jest bardzo ładnie. Obnosimy jeszcze jedną „tamę”, 


Szabasówka zaczyna dosyć mocno meandrować. Nadal w korycie pojawiają się pojedyncze zwałki. Wszystkim dajemy radę. Przepływamy pod mostem kolejowym i dopływamy do miejscowości Mniszek. 


Kolejny most i powoli zaczynamy wypatrywać końca naszego dzisiejszego pływania. 


Na mecie palimy ogień. Zjadamy kiełbaski. 

Fot. Jarek (SIKOR)

Powrót do domów bez większych kłopotów. Rzeka poza pierwszym kilometrem zaskoczyła nas na plus niesamowicie. Piękna okolica, na wodzie też nudzić się nie można. Jeszcze pewnie tam zajrzymy. Ja już widzę ją w wyobraźni jesienną porą, jak przyroda będzie mienić się różnymi kolorami. Z czystym sumieniem można powiedzieć że Szabasówka jest godna tego aby ją spłynąć.

niedziela, 15 marca 2015

2015.03.15. Morzywół - Ostrów (Drzewiczka)

Cóż tu się rozpisywać, skoro litery i słowa nie są w stanie oddać odczuć i emocji jakie nam towarzyszyły i wróciły z nami do domów ? Popłynęliśmy we trzech (Tomek, PRUS i ja).




Rzeka Drzewiczka. Górny odcinek z Morzywołu do (wg. znaków drogowych) Ostrowa. Pogoda dopisała, przez cały spływ było słonecznie i ciepło, oczywiście jak na marzec. Pierwsze 4 km. to cud, miód i orzeszki. 


Rzeka płynie przez las. 



Czyściutko i dziko. 



Sporo zwałek, niektóre naprawdę wymagające. 



Ale widoki przepiękne !!!! Zwłaszcza jak się ma w pamięci spływ z dnia wczorajszego Pokrzywianką, w deszczu i śmieciach. 



Ten fragment Drzewiczki zostanie mi w pamięci na długo. Po prostu poezja. 


Po owym czterokilometrowym odcinku Drzewiczka się prostuje i zmienia oblicze na kanał. 




Brzegi już znaturalizowane i co kilkaset metrów próg. Większość tych konstrukcji spłynęliśmy. Bodajże jednemu daliśmy za wygraną i nie uważam żeby to było spowodowane strachem. Ot, czysty rozsądek bo miejsce raczej nie spływalne. 


Co jakiś czas rzeka zaczyna meandrować, przepływać przez odcinki leśne (bardzo przyjemne fragmenty) 



i niewielkie miejscowości (min. Petrykozy).



W miejscowości Parczówek, przenoska ze względu na dosyć wysoki nie spływalny jaz przy młynie czy też jakiejś innej budowli (może elektrownia wodna), sam nie wiem. 



Gorzej że tuż za owym czymś widać było coś co się nazywało „Oberża Młyńska”. I tu zaczęły się moje kłopoty natury gastrycznej. Żadne owoce, słodycze, ni kanapki nie były w stanie zapełnić wilczego głodu jaki mnie dopadł na myśl o schabowym. Ale cóż spływ rządzi się swoimi prawami i takie wygody omijamy. Płyniemy dalej a mnie z tego wszystkiego zaczyna pobolewać głowa.
 



Dopływamy do mostu kolejowego. Szum i plusk wody dochodzący spod niego mówi mi „nie pchaj się tam”. Ale koledzy mówią co innego. Płyniemy!! Prus pierwszy. Widzę jak tylko podskakuje na głazach, palach itp. Obraca Go, ale szczęśliwie spływa jakoś to tyłem. Tomek z lewej strony mostu skacze z progu i też z niemałymi kłopotami ale daje radę. Ja na końcu szlakiem Prusa. I też kajak mi obraca. Woda rwie ale także jakoś trochę tyłem, trochę bokiem udaje mi się spłynąć. Powiało grozą.



Do mety już coraz bliżej. Czuję że na dzisiaj mam dosyć. 




Głowa łupie coraz bardziej. Dopływamy do kolejnego mostku z progiem pod nim. Obnosimy to miejsce i padam na trawę. 




Widać już na szczęście most za którym stoi nasze auto. Tomek jeszcze ratuje mnie prochem przeciwbólowym. Ból przechodzi. Dopływamy do mety. Z niewielkimi problemami gramolimy się na brzeg, i pakujemy na powrót. Podobało mi się jak cholera. A już pierwsze kilometry – REWELACJA.