niedziela, 27 listopada 2016

2016.11.27. Wióry - Chmielów (Świślina, Kamienna)

Nie wypaliła sobota. Trochę szkoda, bo pogoda zachęcała do kajakowania. Wypaliła niedziela. Nad naszą krainą latających siekier niebo zaciągnięte ciemnymi chmurami. Wcześnie rano. Jak na tak bliski domu spływ, pora drakońska. O ósmej punkt spotykam się z Tomkiem (TEGIE). Szybki przepakunek i już na jedno auto ruszamy ku tamie zalewu "Wióry". Tam ma czekać Artur (ksywki nadal brak). Zaczyna padać. Raz mniej, raz mocniej. Wygląda to mało zachęcająco. Po drodze, niespodziewanie dołącza do nas... Artur. I przy akompaniamencie deszczu lądujemy przy wspomnianej tamie.


Do tego robi się wietrznie. Może to nie tajfun, ale zimny, przeszywający wiatr. Nie przeciągam startu. W dole, bardzo nisko, płynie nasza dzisiejsza rzeka - Świślina. Po Kamiennej, to najbliższe możliwe miejsce dla mnie do pływania. Ale to ciągle dla mnie nowa rzeka. Byłem tam dotąd tyko raz. Tu na dole mniej wieje.


Zsuwam się na wodę. Płynę nieco w górę rzeki pod samą tamę. Ogromna budowla. Podobno przy jej budowie, coś nie poszło, woda przerwała zaporę i rzeką popłynęły koparki i inne sprzęty.


Tak więc kajak nie powinien tu już nikogo dziwić. Ale dziwił. Wracam do kolegów i zaczynamy oficjalnie nasz dzisiejszy spływ.


Deszcz sobie odpuszcza, lecz na słońce nie ma co liczyć. Rzeka płynie w głębokim wąwozie.


Wody też wystarczająco. Zapowiada się dobrze. Dla Artura to debiut na Świślinie. O samej rzece istnieje ciekawa legenda. O nieszczęśliwej miłości, o warkoczu, o śmierci itp. http://piewca.pl/2016/05/29/legenda-o-rzece-swislinie/.


Rzeka też prezentuje się ładnie mimo niezbyt sprzyjającej aury.


Raptem po kilku meandrach ukazuje nam się dawny kamieniołom. Z perspektywy kajaka wygląda to fantastycznie. Pewnie i to miejsce miałoby do opowiedzenia wiele ciekawych historii.


Po kilku kolejnych zakrętach ciąg dalszy widoków na kamieniołom. Nie powiem, to miejsce zrobiło i na mnie wrażenie.


Mimo iż Świślina płynie wzdłuż szosy, mimo iż podpływa pod domostwa których kominy przypominają, że to już nie jest lato, brzegi nie są jakoś bardzo zdewastowane.


Nie odnotowujemy też żadnych wysypisk śmieci. Przynajmniej ja nie widziałem. Droga też mało uczęszczana, także samochody nie dokuczają. A może po prostu ich hałas nie dociera w dół tego wąwozu?


Nie napotykamy żadnych naturalnych przeszkód grodzących rzekę.


Jednak raptem po trzech kilometrach, napotykamy przeszkodę nie do pokonania w kajaku, ustawioną przez człowieka. To zapora w Dołach Biskupich. Elektrownia wodna "Witulin".


Przenoska. I tu kolejna ciekawa historia. Dlaczego "Witulin"? To już tłumaczy Tomek, dla którego te tereny nie mają tajemnic. Albo mają ich mało. "Witulin" - ponieważ rodzina wykupiła tu majątek (papiernia, kawał ziemi, zabudowania) dla samego Witolda Gombrowicza. Dla niego owy majątek nazwano "Witulinem". Z jakichś powodów sam nienawidził tego miejsca. Podobno tu nigdy też nie był. Została tylko nazwa. Papiernia działała jeszcze w czasach powiedzmy "naszych". Teraz jest tu elektrownia. Wyłazimy z kajaków. Bardzo osobliwe miejsce.


Ruiny, budynek starej papierni przemianowany na elektrownię, sama zapora.


Szkoda, że za nią wody brak. Dramat. Wiedziałem, że tak będzie. Już to przerabiałem zeszłej jesieni. Tomek postanawia ciągnąć kajak brzegiem. Ja z Arturem próbujemy się przedrzeć dołem. Zjeżdżam na resztki wody tuż za zaporą. Jest płytko. Pogłębiam nieco to miejsce dziobem kajaka.


Ogromne głazy zalegające w starym korycie rzeki. Próbuję.


Kajak trzeszczy. Słabo to idzie.


Wiosło na pół i dalej się w to pakuję. Artur dołącza do Tomka. Ja się nie poddaję.


Mówię dość dopiero pod mostem w Dołach Biskupich. I mi serce krwawiło. Szkoda kajaka.

Fot. Tomek

Teraz już każdy na własną rękę szuka zejścia do kanału wypływającego z elektrowni. Przedzieramy się przez chaszcze. "Fajna ferajna nas tam szła...". Prędzej czy później wszyscy lądujemy w tym czymś, co zastępuje tu rzekę. Ewakuujemy się stąd.


Gdy zbliżamy się do głównego koryta Świśliny, rzeka znowu mnie zachwyca. Ogromna, stroma skarpa.


Magiczne miejsce. Sesja zdjęciowa i w drogę.


Tu rzeka sprawia wrażenie prawdziwie dzikiej. Latem musi tu być przepięknie.


Dzisiaj też było niczego sobie.


Wszystko mąci nieco pokrapujący co jakiś czas deszcz.


Na brzegach widać wyraźnie, że to kraina Bobrów i pił mechanicznych.


Są i zimorodki, jastrząb, kaczki. Widać przyroda w tym miejscu nie robi sobie nic z bliskiej obecności ludzi.


Kilka bystrzy, kilka mostów i robi się nieco wolniej.


Gdy w Nietulisku płyniemy wzdłuż trasy "9" Świślina zupełnie wyhamowuje.


Kilku wędkarzy na brzegach. Jednak łagodnie nastawionych do kajaków. Jeden akurat wyciągał z wody swoją zdobycz. Odtąd powoli, prosto, kanałowo, choć dosyć dziko.


I tak do samej Kamiennej. Połączenie obu rzek też ciekawe. Wybieram lewy brzeg. Trochę to zlekceważyłem. O mało nie skończyło się kąpielą.


Tu robimy przerwę. Posiłek, ciepła herbata, tradycyjnie jest i czekolada. Artur wsiada na chwilę do Katany. Sprawdza na wodzie jej wady i zalety. Zaczyna mżyć. To sprawia, że nie przeciągamy tej przerwy. Wskakujemy w swoje łódki. Stąd do kolejnej zapory w Chmielowie też woda stojąca. Byłem tu tydzień temu. Wtedy w promieniach słońca leniwie pokonywaliśmy ten fragment Kamiennej.


Dzisiaj ciemno, mokro jakoś tak nijak. Postanawiam to potraktować treningowo. Wyrywam co sił przed siebie. Ależ ciężko to szło. Po kilkuset metrach wszystko już pracowało jak w dobrze naoliwionej maszynie. Kładka w Rudce. Robię przerwę. Palę papierosa.


Zanim dopłynęli koledzy, jestem już gotowy do dalszego wiosłowania. I znowu, mozolnie, coraz szybciej i szybciej odskakuję reszcie stawki. Lekko nie jest, ale jak ten "Robot Man" prę naprzód.


Do zapory dopływam pierwszy. Wyskakuję na brzeg. Czekam na resztę, bo po ostatnich remontach, samemu jest tu ciężko dostać się na powrót do rzeki.


Stąd do mety kilka machnięć wiosłem. Powoli podsumowujemy ten spływ.


O Kamiennej nie dyskutujemy. Nie dzisiaj. Dzisiaj gwoździem programu była Świślina. I stanęła na wysokości zadania. Piękna rzeka. Ciekawa, można powiedzieć - historyczna. Było świetnie. Jedyne czego mi osobiście brakowało, to promieni słońca. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

Fot. Tomek

Do zobaczenia na szlaku.

niedziela, 20 listopada 2016

2016.11.20. Brody - Chmielów (Kamienna)

Mało ostatnio pływam. Mało wody w rzekach, lecz jednak nie to jest powodem. Niewyprostowane sprawy poza kajakowe nie pozwalają na więcej. Dzisiaj się udało. Też nie bez problemów, też nie bez zgrzytów, ale na wodę zszedłem. Skład dość egzotyczny, nigdy takiego ta rzeka nie gościła. Popłynąłem ja i Artur (ksywki jeszcze nie ma, lecz to tylko kwestia czasu). Jest nowy w naszej paczce, choć nie jest nowicjuszem kajakowym. Wybór rzeki nie był problemem. Kamienna. Nasza stara, poczciwa, piękna Kamienna. Trasa też została ustalona bez szemrania. Jedynie wczesna pora jaka została wybrana, nieco mąciła moje chęci. Ruszam w stronę umówionego miejsca. Za mną zostaje jeszcze nieco czerwone poranne niebo. Po lewej stronie unoszą się mgły nad naszą dzisiejszą bohaterką. O 7:30 spotykamy się z Arturem przy szkole w Chmielowie. Poznaję jego szanowną małżonkę - z tego miejsca pozdrawiam. Jedziemy na start. I tu niespodzianka. Ruszamy nieco bliżej tamy niż zwykle, gdyż jedyny sensowny dojazd do rzeki, został skasowany przez ekipę remontową mostów i dróg. Szczęście, że tylko za most się wzięli, a nie za rzekę, co ostatnimi czasy jest w tym kraju dosyć modne.


Wczesna pora okazała się strzałem w dziesiątkę. Słońce jeszcze dosyć nisko.


Mgły powoli ustępują, a przez ogołocone już z liści konary, nad taflę wody nieśmiało próbowały się przedrzeć listopadowe promienie słońca.


Wszystko to stworzyło piękny klimat.


Początek nieco płytkawy. Trzeba walczyć z wypłyceniami. Kamieniste dno. W końcu płyniemy Kamienną. Pierwszy raz płyniemy w takim składzie. Dopasowujemy swoje tempo, sporo rozmawiamy. Różny wiek, różne doświadczenia, wspólny mianownik - kajaki ma się rozumieć.


Za wiaduktem dostajemy pod tyłki nieco więcej wody.


Lecz tempo trzymamy takie niedzielne, rekreacyjne. Pstrykam fotki.


Z każdym zakrętem Kamienna przenosi mnie w czasy mojego dzieciństwa. Ta rzeka towarzyszy mi od początku.


Łączy Starachowice z miastami przed i za. Jest po prostu wszędzie i zawsze. Dla mnie to bardzo specyficzna rzeka.


Dzisiaj stworzyła niezapomniany klimat. Pozwoliła odpocząć od wszystkiego. Poniosła kajak i mnie samego, w lata które już za mną. Swoim zapachem, swoimi brzegami... moja wyobraźnia wespół z tą rzeką, niemal zawsze przenosi mnie w czasy, gdy ta rzeka pozwalała rozwijać się przemysłowi nad swoimi brzegami. Napędzała go nie dostając w zamian zbyt wiele.


Była przez dziesięciolecia niszczona przez fabryki i ludzi. To się zmienia. Powoli, ale jednak rzeka odżywa. Przeskakujemy przez jedyne tego dnia drzewo grodzące rzekę.


Kilka zakrętów, kładka


i spływamy fajne bystrze. Miejsce mi znane, lecz dzisiaj wyglądało trochę inaczej. Natura nie próżnuje. Pale grodzące większą część koryta porośnięte okazałymi kępami traw. Sam przepływ wody też jakby inny. Trochę bardziej kłopotliwy. Chyba Kamienna szuka w tym miejscu już nowej drogi. Spływamy to jednak na sucho.


Po drugiej stronie przystajemy na chwilę. Krótka sesja zdjęciowa i w drogę.


Słońce coraz wyżej. Jest ciepło (jak na porę roku). Rzeka nieco zmienia swój charakter. Trochę się prostuje. Brzegi trochę mniej zadrzewione, lecz nadal jest piękna.


Kolejne fajne bystrze pod mostem w Stawie Kunowskim. Dalej płyniemy wzdłuż torów.


Jest bardzo przyjemnie. Dzisiaj nawet wędkarze są w dobrych humorach. "Dzień dobry", "skąd - dokąd?", "jak się podoba rzeka"... Jak nigdy. No dobrze. Może i to się zmieni?


Pogoda nastraja nas do pomysłu, żeby może i jutro popływać. Pomysł w fazie "może", ale obaj coraz mocniej analizujemy za i przeciw.


Krótki zadrzewiony odcinek przed Nietuliskiem, kolejny most, kilka zakrętów i... znowu most.


Nigdzie się nie spieszymy, a rzeka i tak dość szybko doprowadza nas do Kunowa.


Zerkamy na ujście planowanej na jutro Świśliny i robimy przerwę.


Wysiadamy z łódek. Posiłek, uzupełniamy płyny, nadmiar "usuwamy", trochę gawędzimy i ruszamy dalej.


Odtąd Kamienna już nas tak wartko nie niesie. Woda stoi niemal w miejscu. To kanał prowadzący do zapory w Chmielowie.


Mijamy most w Kunowie. Widnieje na nim data" "1903". Czy naprawdę tam tyle lat już stoi? Nie wiem.


Trochę przyspieszam. Mocniej napieram na wiosło. Kanał, a kanał. Ale ładny.


Zadrzewiony. Część drzew zalega w wodzie. Część czeka na swoją kolej. To działalność bobrów. Jest ładnie.


Zwalniam przed kładką w miejscowości Rudka. Czekam na kolegę. I tu upada też pomysł jutrzejszego pływania. Są inne sprawy. Nie da rady. Mówi się trudno.


Odtąd płyniemy razem aż do zapory. Jedna z bardziej malowniczych jakie gdziekolwiek widziałem. A trochę już ich poznałem.


Jednak i to miejsce trochę zmienione. Za zaporą wybetonowane brzegi. Zejście na wodę nieco trudniejsze niż dotychczas. We dwóch jest lżej. Samemu trzeba będzie nieco się po gimnastykować, aby nie ucierpiał na tej przenosce kajak.


Stąd do mety już blisko. Powoli wiosłujemy, jest w końcu niedziela. Mijamy bryłę kościoła. Czyściutki, schludny. Kto wie? Może ostatni raz? Może i mi przyjdzie się deportować? No nic, to nie miejsce na takie wywody.


Rzeka znowu dzika. Mimo bliskości domostw jest cicho i spokojnie.


Kilka pociągnięć wiosłem i lądujemy pod mostem przy szkole.


Pakujemy kajaki. Odwożę Artura do domu i kieruję się w stronę Starachowic. Wszystko zagrało. Piękna pogoda, piękna rzeka, piękna niedziela. Kamienna nigdy mi się nie znudzi.