niedziela, 30 października 2016

2016.10.30. Skarżysko Kamienna - Wąchock (Kamienna)

Właściwie, to nie wiem jak opisać dzisiejszy spływ. Najlepiej byłoby nic nie pisać. Najlepiej byłoby wykreślić ostatnie dni z pamięci. Tyle się wydarzyło. Niestety, los nie był zbyt łaskawy. Przeżywałem utratę pracy przez Magdę. W czwartek tragiczna wiadomość o śmierci Pana Marka Gardiana. Trudno było sobie to wszystko wytłumaczyć. W piątek rano dostałem wypowiedzenie po 11 latach pracy w firmie. Sobota - pogrzeb i kolejna trauma. Dzisiejszy spływ pozwolił na moment wyrwać się z tych macek złych zdarzeń. Niczego nie rozwiązał, czasu nie cofnął, lecz pozwolił złapać trochę oddechu. Spotkałem się z życzliwymi mi ludźmi, czyli z Piotrem (PRUS) i Tomkiem (TEGIE). Dzisiaj dołączył do nas czwarty do "brydża" - Artur. Pogoda typowo jesienna, ale nie była to złota polska jesień. Zimny wiatr, pochmurno. Ruszamy od mostu na ulicy Pięknej w Skarżysku.


Raczej płynę oddalony od reszty. Niby się cieszę, ale nie daję rady odpędzić całkowicie myśli o tym, co się wydarzyło.


Płynę i rozmyślam. Rzeka także płynie. Niesie nieco więcej wody niż ostatnimi czasy.


Ona będzie tu płynąć także bez nas.


Płynęła jak nas nie było,


płynie z nami,


i będzie płynęła gdy nas nie będzie.


Ona ma swoje życie. Ludzie w nie ingerowali, ale trzeba przyznać, że radzi sobie zdecydowanie lepiej sama.


Pojawiły się nowe zwałki. Nowe przeszkody.


Brzegi niby te same co zawsze, a jednak inne za każdym razem.


Na bystrzach czy innych "trudniejszych" miejscach przystaję. Czekam na resztę chłopaków.


Z czasem obecność kolegów pozwala mi nieco zapomnieć o wszystkim co było złe. Pomagają rozmowy, pomaga rzeka, pomaga kajak.


Jakbym w końcu łapał nieco oddechu. Zaczynam widzieć wszystko w nieco jaśniejszych kolorach.


Nawet na moment pojawia się słońce.


Kilka zwałek,


jakieś bystrza, trochę stojącej wody


i dopływamy do pierwszej przenoski na końcu Skarżyska.


Krótka przerwa.


Posiłek, gadanina i ruszamy dalej. W tym roku nie było mi dane popływać w palecie jesiennych barw.


To co miała przyroda do zaoferowania dzisiaj, to już końcówka jesieni.


Owszem, było trochę zieleni, czerwieni, żółci,


lecz w większości przypadków drzewa są już gotowe na nadejście zimy. Bez liści. Ma to swój urok, lecz nie dzisiaj.


Spływam z niewielkimi kłopotami sztuczny próg.


Odtąd myślę już o kolejnej przeszkodzie. Słynny próg z palami. Spływać to czy nie? Kilka zakrętów i jest.


Chłopaki wychodzą na brzeg. Postanawiam popłynąć. Poszło bez większych problemów. Robimy kolejną przerwę. Zrywa się zimny wiatr, zaczyna pokrapywać deszcz. Nie zabawiamy więc na brzegu długo.


Wskakujemy do łódek i ruszamy do mety. Odtąd znowu płynę sam. Wyrywam do przodu. Podglądam przyrodę, co jakiś czas odkładam wiosło i pozwalam się ponieść rzece.


Gdy zbliżają się pozostali, znowu ruszam przed siebie. Napotykam mieszkańców tych wód. Płyniemy przez dłuższą chwilę razem, aż znudzeni moją obecnością odlatują.


Wpływamy na zalew w Wąchocku.


Kilkaset metrów po stojącej wodzie, kilka mocniejszych machnięć wiosłem i kończymy dzisiejszą zabawę. To by było na tyle.


Potrzebuję czasu, żeby poukładać sobie wszystko na nowo. Może kajak będzie jakimś pomysłem, na ten trudny czas? Nie jest lekko, ale czuję, że nie zostałem ze wszystkim sam.

PS.
-Dziękuję chłopakom za miłe towarzystwo. Było mi to potrzebne.
-Dziękuję Magdzie (MAGA) za wszystko co dla mnie zrobiła.

 Show Must Go On!

niedziela, 2 października 2016

2016.10.02. Marcinków - Starachowice (Kamienna)

To, że mniej więcej o tej porze spotkaliśmy się na wodzie, nie było podyktowane żadnymi dziwnymi wymówkami. To już tradycja! Tak zwany spływ Aleksandryjski. Obecność obowiązkowa. Stan wody nie pozwalał na żadne wielkie eskapady. Dobrze, że jeszcze cokolwiek mogliśmy spłynąć. To już VI edycja owego spływu. Dla mnie osobiście - trzeci raz. Wcześniej była i większa frekwencja, i uczestnicy z kilku zakątków naszego kraju. W tym roku bardziej kameralnie. Nasze lokalne grono. Agnieszka, Beata, Dorota, Piotr (PRUS), Tomek (TEGIE) i ja (kolejność alfabetyczna). Dystans też nie zwalał z nóg. Ot, takie niedzielne leniuchowanie w kajakach. Smutne, że stan zdrowia nie pozwolił popłynąć głównemu bohaterowi (Aleksander Basiaga), od którego imienia wzięła się nazwa owego przedsięwzięcia. Dla mnie ten spływ był okazją, by też w końcu pomoczyć wiosło. Ten rok nie jest jakimś wielkim wodniackim wyzwaniem. Wszędzie brakuje wody. Poza tym i czasu jakoś mniej. Córka, piłka nożna w wydaniu dziewczęcym, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, to wszystko połączone w jedność, absorbowało i pewnie będzie absorbować mój czas. Cóż, są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze. Wszyscy spotykamy się przy moście w Marcinkowie. Idę sprawdzić co słychać w rzece. Patrzę na Kamienną i nabieram od razu ogromnej ochoty na pływanie.


Już niemal zapomniałem, co się czuje, gdy stoi człowiek z kajakiem nad brzegiem rzeki.


Nie czekam na resztę. Wskakuję do łódki i pierwszy kołyszę się na rzece. Z czasem dołącza cała grupa. A więc w drogę.


Zostaję z tyłu. Powoli tracę kontakt wzrokowy z pozostałymi.


Pstrykam fotki i podziwiam przyrodę. Pani jesień już zagościła nad brzegami Kamiennej.


Słońce jeszcze jakby wakacyjne. Jest bardzo ciepło. Kto wie? Może to już ostatnie takie pływanie w tym roku?


Wracając do jesieni. To chyba najpiękniejsza pora roku nad brzegami rzek? Wszystko mieni się całą paletą barw. Tego człowiek nie namaluje. To tylko przyroda tak potrafi. To trzeba zobaczyć na własne oczy, żeby zrozumieć jak ten świat potrafi być piękny.


Sielanka trwa w najlepsze. Z czasem postanawiam przyspieszyć i dołączyć do pozostałych uczestników spływu. I tu zaczyna się problem. Chcieć, nie zawsze znaczy móc! Staram się, lecz w rękach jakoś siły brakuje. Brakuje też tlenu. I nie chodzi o zatkanie z zachwytu nad walorami estetycznymi, a raczej za dużo papierosów! Może już czas, by coś z tym zrobić? Kamizelka upija, to tu, to tam. Odwykłem od kajaka.


Mijam kolejne piękne fragmenty Kamiennej, a moich towarzyszy nie widać. Znam tu już niemal każde drzewo. Pływałem tu wiele razy.


Doganiam peleton dopiero na zalewie w Wąchocku, gdzie będziemy obnosić tamę. Dawno już fakt przenoski nie sprawiał mi tyle radości.


Przenosimy więc cały sprzęt na powrót do rzeki. Powoli, bez pośpiechu.


Za tamą kolejna miła niespodzianka. Z drugiego brzegu dochodzi dźwięk dzwonów z klasztoru Cystersów. A więc przerwa. Prawdziwa siesta.

Wyciągamy pochowane w kajakach smakołyki. Kanapki? Też, ale pieczywo było w mniejszości. Winogrona, gruszki i takie tam. Wszystko "swoje". Mniam. Rozmowy o wszystkim i o niczym. Świetna atmosfera. Wygrzewam się w październikowym słońcu. Odpoczywam.


Jak zawsze pierwszy schodzę na wodę, tak teraz mógłbym tam jeszcze zostać. Jednak jak wszyscy, to i ja. Płyniemy dalej. Wody mniej niż przed zalewem. Czasem trzeba przeorać kajakiem dno.


Ten odcinek Kamiennej jakoś nigdy mnie nie powalał. Ale w tym słońcu, przy tych kolorowych brzegach...


Nigdy nie widziałem go piękniejszego.


Tu już trzymam się raczej grupy. Kilka zakrętów, pojawiają się zabudowania Starachowic. Przed samym zbiornikiem "Pasternik" przyspieszam. Siły powróciły. Odskakuję od reszty.


Wpływam na zalew. Kominy Wielkiego Pieca - piękny widok. Bardzo to lubię. To jeden z symboli mojego rodzinnego miasta.


Przedzieram się między trzcinami i kieruję w stronę tamy. Rzut oka na miasto.


I przy tamie - koniec na dzisiaj. Piękny dzień, piękny spływ, piękna idea.


Kierowcy ruszają po auta. Pakujemy kajaki, lecz jakoś nikt nie ma ochoty na rozstanie. Zajeżdżamy więc na kawę, ciasteczka, winogrona i orzechy, do Tomka i Beaty. Kończymy tematy znad rzeki, zaczynamy nowe. Naprawdę przyjemnie się tak spotkać. Lecz cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy. VI spływ Aleksandryjski zakończony. Za rok kolejny. Obecność - obowiązkowa!

PS.
-prof. Aleksandrowi Basiadze życzę dużo zdrowia.
-Beacie i Tomkowi, dzięki za gościnę i pyszne dary natury,
-wszystkim podziękowania za mile spędzony czas.

Do zobaczenia na szlaku.