sobota, 28 stycznia 2017

2017.01.28. Opoka - Puławy (Kurówka)

Bystra zaostrzyła mój apetyt na dalszą eksplorację "lubelskiej" strony Wisły do tego stopnia, że już po tygodniu znowu podążałem w stronę wschodzącego słońca.


Tym razem azymut obrałem na Puławy. Rzeka Kurówka. Na planowanej mecie stawiam się jako pierwszy. Po chwili dołącza Darek (SHARAN). Z niewielkimi kłopotami nawigacyjnymi pokonuje trasę Artur. Kilka minut i dołącza kolega Darka, który pomaga nam w logistyce. Dzięki niemu, po zakończeniu spływu wszystkie auta będą na miejscu. Ruszamy do miejscowości Opoka. Tam nieopodal mostu zrzucamy kajaki na śnieg i przedzieramy się w stronę rzeki.


Jest słonecznie, lecz doskwiera mi chłód. Zwłaszcza przeszywający ból zmarzniętych palców dłoni.


Zsuwam się na wodę. Sama rzeka wielkiego wrażenia na mnie nie robi. Aby się rozgrzać, mocniej zaczynam wiosłować już na samym początku.


Tak właśnie sobie ją wyobrażałem. Rzeczka płynąca przez małe miejscowości, zaśmiecone brzegi, uregulowane koryto itp.


Aż tak źle nie było, choć widać było działalność człowieka. Nie wszędzie brzegi były naturalne. Sporo wyciętych drzew.


I nie byłoby naprawdę nic ciekawego, gdyby natura nie zatroszczyła się o walory estetyczne. Lód. Ogromne ilości lodu oblepiającego brzegi.


Oblodzone drzewa. Wszystko to stwarzało niepowtarzalny klimat. Z czasem coraz więcej lodu zaczęło pojawiać się i w korycie rzeki.


A to mija mnie jakaś kra, a to płynę w "szklanej" rynnie, a to muszę wiosłami i kajakiem przedzierać się przez całkowicie zamarzniętą rzekę.


Co chwilę uszy przeszywa dźwięk trzeszczących, wpadających do rzeki, oberwanych tafli lodu. Woda pchana przez kajaki odbija się od tych lodowych ścian, powodując nienaturalne zawirowania.


Jeszcze przed Końskowolą zostajemy zmuszeni do opuszczenia łódek. Nie dało rady się przedrzeć przez tę "krainę lodowcową".

 Fot. Darek (SHARAN)

Targamy kajaki brzegiem, aż do miejsca które wszystko wyjaśnia. Ogromne, obalone do wody drzewo spowolniło jej bieg. Mróz zrobił resztę.


Dobrze, że w końcu znowu możemy płynąć. Do wspomnianej wcześniej Końskowoli nic się nie zmienia. Walczymy z lodem i rzeką.


Kurówka z każdym metrem staje się coraz to bardziej wymagającą rzeką.


Jeszcze tylko jeden fragment z brzegami zawalonymi rurami, drutami, żelastwem, paletami i innymi konstrukcjami. Tyle sprzętu nie zgromadził chyba nawet Montgomery, gdy przeprawiał się przez Ren. Mijamy to bez żalu i ... i ku mojemu zdziwieniu Kurówka zmienia swoje oblicze.


Prawdziwie dzika rzeka. Coraz ciężej pokonać kolejne przeszkody. Coraz więcej zalegających w rzece drzew. Jedyne co sprawdziło się z moich przewidywań, niestety sprawdziło, to śmieci w rzece. Trochę ich było.


Bystrza pokryte lodem. Inny świat. Robi się naprawdę przyjemnie.


Pokonujemy kolejne meandry. Czasem woda w stanie ciekłym jest zdecydowaną mniejszością. Są miejsca naprawdę kłopotliwe.


A to oblodzony, zaśnieżony konar grodzący rzekę.


A to przedzieramy się pod nisko zawieszonymi gałęziami. Pod niskimi konarami. Bywa naprawdę ciasno. Woda wlewa się za kołnierz. Brr...


Lecz widoki - niepowtarzalne. Polecą jakieś przekleństwa, otaczająca nas przyroda nastraja nas jednak pozytywnie. Pomagamy sobie jak możemy przy pokonywaniu problematycznych miejsc. A jest tego sporo. Na pewno więcej, niż się spodziewałem.


Troszkę przemoczeni i zmęczeni postanawiamy na jednej ze zlodowaconych zwałek zrobić krótką przerwę. W oddali już było widać dymiące, ogromne kominy Zakładów Azotowych w Puławach.


Po krótkim odpoczynku kontynuujemy naszą arktyczną przygodę. Nic się nie zmienia. Nadal mnóstwo przeszkód i lodu dookoła. Co bardziej wymagające miejsca Artur obnosi brzegiem. I bardzo dobrze. Takie pływanie, to nie żarty. Jesteśmy sami w jakiejś głuszy. Po zeskoku z jednego z obalonych drzew, o mało nie zgniotły i wywróciły mnie połamane tafle lodu.


Przepływamy pod mostem na trasie "824". Z czasem do samej rzeki zbliżają się roboty drogowe. Ma tu byś obwodnica Puław. Kto wie? Może to już był ostatni dzwonek, by zobaczyć Kurówkę taką jaką jest?



A szkoda by było, bo rzeka jest naprawdę piękna.


Dopływamy do miejsca, gdzie Kurówka oddaje część swoich wód zakładom Azotowym. Niestety zdecydowana większość płynie właśnie tam. Dla kajaków nie zostaje nic, gdyż to co mogło by pozwolić na płynięcie - zamarzło.


Kolejna wysiadka. Tym razem ciągniemy kajaki po śniegu przez jakiś kilometr.


Dwa mosty kolejowe, z górki, pod górkę. Humory jednak dopisują. Zawsze to jakaś przygoda.
 

W końcu odnajdujemy rzekę, gdzie woda płynie. Niestety niezbyt wiele. Robi się bardzo płytko. I kanałowo.


Kajaki jakby przyklejały się do dna. Pojawiają się kamienie. Kilka kolejnych zwałek. Do tego dochodzi już zmęczenie. Tutaj peleton rozciąga się w czasie i przestrzeni. Każdy już na swoją rękę walczy ze zmęczeniem. Czas przestaje być też już jedynie rzeczownikiem. Robi się późno, a Darek jeszcze dzisiaj musi zdążyć do pracy. Spotykamy się dopiero na mecie.


Zmęczeni, przemoczeni, lecz zadowoleni. Mi się podobało. Bardzo podobało. Fotka z zamarzniętą Wisłą w tle i


szybko się pakujemy. Jeszcze tylko niewielkie problemy z akumulatorem w samochodzie Artura i podążam znowu w stronę słońca. Tym razem zachodzącego słońca.


Piękny dzień, piękna rzeka.

sobota, 21 stycznia 2017

2017.01.21. Zawada - Bochotnica (Bystra)

Do trzech razy sztuka - mówi przysłowie. I tak własnie było. Dwa podejścia nie wypaliły. W końcu się udało. Chciałem tę rzekę zobaczyć. Chciałem tam popłynąć. Słyszałem o niej różne rzeczy. Mrozy odpuściły, trochę śniegu pozostało. Ruszam więc na Lubelszczyznę. Ten spływ rozpoczyna drugą setkę moich zmagań w kajaku. Trochę się tego uzbierało. Przejeżdżam po drodze mosty. Chyba wszędzie już tam pływałem? Kamienna, Iłżanka, Krępianka, Wisła, Chodelka... Czas na nową rzekę. Stawiam się punktualnie w Bochotnicy. Po chwili pojawia się Darek (SHARAN).


Jedziemy wozem Darka do jego kolegi. On zawozi nas do miejscowości Zawada i ma czekać na telefon, gdybyśmy mieli nie dać rady dopłynąć do Bochotnicy. Trochę to biorę z przymrużeniem oka. Owszem, słyszałem, że jest sporo zwałek. Ale to przecież nie duży dystans, no i przecież to nie pierwszyzna. Bardzo, ale to bardzo już byłem stęskniony za prawdziwym pływaniem.


Szybko schodzimy, a raczej zsuwamy się po śniegu i lodzie na wodę. Zapowiada się nieźle.


Mostek, meandry, ośnieżone drzewa przy brzegach, kilka gałązek w nurcie i masa lodu.


Całkiem przyjemnie i przyjaźnie. Rzeczka płynie naprawdę wartko. Podobno 5 km/h.


W takim wąskim korycie jest to odczuwalne. Mimo skega pod kajakiem, nieco zaczyna mi łajba"myszkować".


Darek płynie kajakiem, którym nigdy po rzece nie płynął. Szybko znajdują wspólny język. I całe szczęście, gdyż może po dwustu metrach kończy się sielanka.


Obalone drzewo. No dobrze, jakoś to pokonujemy. Za chwilę kolejne.


Mniejsze, większe, oblodzone, ośnieżone, niżej nad taflą wody, wyżej. I tak do znudzenia.


Jak ktoś preferuje takie zwałkowe pływanie, to tutaj je znajdzie. Do tego mnóstwo gałęzi nisko zwisających,


mnóstwo zatopionych, niewidocznych konarów.


To wszystko sprawia, że tempo mamy słabe. Z czasem woda i samo płynięcie staje się takim jakby dodatkiem do tego wszystkiego. Kajaki większość czasu spędzają ponad taflą wody.


A to na drzewie, a to na tafli lodowej, a to przedzieramy się po śniegu, niemal już brzegiem. Czasem sobie pomagamy. Jest naprawdę ciężko i trudno. Trochę to zaczyna bardziej przypominać wyrąb lasu niż spływ.


Do tego ciągle mży zimny deszczyk. Natura jednak wynagradza te trudy. Jest po prostu pięknie. Dziko, cicho i jest rzeka. Rzeka której nigdy nie widziałem, po której nigdy wcześniej nie płynąłem. Uwielbiam takie spływy.


To dla mnie jak narkotyk. Tak, jestem nałogowcem. Moim nałogiem - kajak.


Mimo przekleństw, czasem frustracji, gdy za pierwszym podejściem nie uda się pokonać jakiejś przeszkody, bawię się dobrze. Mimo bólu rąk, zimna, wilgoci, wiem, że to jest to, czego mi potrzeba.


Bystra prezentuje się wspaniale. Daje w kość, lecz wynagradza to swoim pięknem.


Jedni jeżdżą na nartach, inni chodzą po lasach, a ja wiem, że właśnie w kajaku jest moje miejsce.


Więc walczymy z tym pięknem dalej. Po woli przestaje mi przeszkadzać, że jestem już niemal cały przemoczony. Pozabezpieczałem się jak mogłem, lecz chyba na tej rzece, to niemożliwe. Tak jak Bystra usłana jest drzewami, tak chyba niewiele jest takich rzek. Czapka oczywiście ląduje w wodzie. Przyjmuję to bez większych emocji. To się stać po prostu musiało.


Po pewnym czasie się "przejaśnia". Darkowi jakby mało adrenaliny. Wyskakuje na brzeg. Targa łódkę pod okazałą górę. Postanawia zjechać kajakiem w dół. Szaleństwo! Ale zjechał https://www.youtube.com/watch?v=0IDT2Aa3G_k&feature=youtu.be


Kilkadziesiąt metrów i przerwa. Przenoska przy starym młynie.


I dobrze, bo naprawdę zaczynałem już czuć zmęczenie i głód.


Zasiadamy pod pewną wiatą. Chyba coś dla wędkarzy? Nawet piecyk zamontowali. Polak jednak potrafi. Tyle, że na goszczenie się czasu nie było. To raptem trzy kilometry za nami, a czas ucieka.


Myślałem, że może teraz pójdzie szybciej. Nic z tych rzeczy. Drzew w korycie rzeki wcale nie mniej.


Czy więcej? Nie wiem. Chyba więcej już by nie wlazło.


Przy jakimś pałacyku mega zwałka. Wpływamy w odnogę. Zamarznięta.


A więc wysiadka. Ciągniemy kajaki po śniegu do rzeki. Papieros i w drogę.


Zmęczenie narasta. Jestem cały mokry i zaczynam powoli odczuwać też już chłód. A Bystra bez zmian. Kajaki tylko trzeszczą na drzewach. Myślę, że po takim spływie miałbym odpowiednie kwalifikacje, aby pracować w nadleśnictwie.


Jeden zatopiony konar o mało nie wysadził mnie z kajaka. Bystra wykończyła czaplę. Jeszcze nigdy tak z bliska nie udało mi się tego ptaka sfotografować. Przykre, że w takich okolicznościach.


Miałem cichą i coraz mniejszą nadzieję, że przynajmniej już nas oszczędzi. Cały czas płyniemy w głębokim wąwozie.


Zwałki jakby nieco mniejszego kalibru,


nad brzegami pojawiają się pojedyncze zabudowania. Sporo mostków i kładek.


I niestety wypłyceń. Zamiast po drzewach, zaczynamy szorować po kamieniach.


Na pewno rzeka jeszcze przyspiesza. Tu trzeba się naprawdę pilnować.


Dopływamy do kolejnej przeszkody. Może i by to pokonał dołem, lecz nurt rwie jak szalony. Miejsce bardzo kłopotliwe. Postanawiamy to obnieść. Problematyczne wyjście na brzeg. Masa lodu przy brzegach. Kończy się to tym, że teraz już moczę i tyłek. Postanawiamy darować sobie pozostałą część spływu. Darek też już chyba czuje w kościach dzisiejszy spływ.


Kontynuowanie mogłoby zamordować przyjemność z płynięcia. Niekiedy lepiej powiedzieć dość póki czas.


Telefon do kolegi. SHARAN miał rację. Ta rzeka jest naprawdę ciężka do spłynięcia. Piękna i dzika, ale uciążliwa. Niczęsto po takich nie pływam. Będą zakwasy. Będzie boleć, lecz wspomnienia wspaniałe. Wrócę tu. Wrócę na pewno. Przepłynę ją wyżej. Przepłynę niżej. Prosto do Wisły.