niedziela, 19 sierpnia 2018

2018.08.19. Skarżysko Kamienna - Wąchock (Kamienna)

Znaleźć w Starachowicach chętnych na pływanie czy choćby na jazdę rowerem graniczy z cudem. Niby wszyscy chcą, a jednak jakoś nigdy nikogo chętnego nie ma. W końcu udało się namówić Przemka (ROBAK), kumpla chyba najstarszego z najstarszych. Logistykę zapewnił Paweł G. Radość z powrotu do kajaka była tak wielka, że postanowiliśmy uczcić to w noc poprzedzającą spływ symboliczną skrzynką piwa, a może i dwoma... kto by to spamiętał? Mało snu, dużo słońca, lekki ból głowy, a jednak wszystko zagrało i stawiamy się w ten ciężki niedzielny poranek nad brzegami Kamiennej w Skarżysku.


Ślamazarnie to idzie, wszak dla Robaka to debiut na rzece. W końcu lądujemy w kajakach i na wodzie.


Pierwsze wrażenia kumpla takie, że o mało nie w wodzie. Cóż, do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić, wszystkiego nauczyć, polubić lub nie.


Wody jak na lekarstwo. Mi wszystko jedno. Ważne, że znowu w kajaku!


Takiego składu jeszcze Kamienna nie widziała. Jak wspomniałem, mało wody. Kajaki trzeszczą o korzenie.


Przemo szybko łapie o co w tej zabawie chodzi. Czasem i owszem, zawadzi o brzeg, przytrze o płycizny czy zaplącze się w konarach, lecz jak na pierwszy raz, radzi sobie całkiem nieźle.


Pierwsze mini progi, kilka kolejnych przeszkód, powalone drzewa. Dajemy radę.


Zabawa się rozkręca na dobre, gdy jedno z obalonych drzew nijak nie daje się sforsować. Przymusowa wysiadka.


Z ciekawostek: czy można pobłądzić na Kamiennej? Ano można! Cholera wie jak, lecz zanim połapaliśmy się, że coś tu jest nie tak, upłynęliśmy pod prąd (niewielki bo niewielki, ale zawsze) kilkudziesięciometrowy odcinek Oleśnicy.


Powrót na Kamienną i suniemy prosto do młyna na czy też w (sam nie wiem) Łyżwach.


Przenoska, krótki odpoczynek i dalej w drogę.


Słońce przypieka coraz bardziej. Kolejny próg. Z pewnymi obawami, lecz poszło.


Zupełnie nie czuję, że miałem ponad dwumiesięczny rozbrat z wiosłem. Tego chyba się nie zapomina.


Serce raduje się na każdym pokonanym metrze rzeki.


Z kronikarskiego obowiązku - jak w mieście pełnia lata, tak nad rzeką jesień już nieśmiało pokazuje swoje barwy. Jeszcze nieśmiało, ale zawsze.


Dla mnie to jednak smutne oznaki. Bo choć kolorowe, to lato jest jedyną porą roku, którą uwielbiam.


Słynny próg z palami. Spływam.


Robak podjął rękawicę, lecz nie wszystko poszło jak powinno. Przedziera się brzegiem, by na powrót kołysać się w kajaku.


Przed Marcinkowem kolejna przerwa na pięknej piaszczystej skarpie. Lekki posiłek.


Pojawiają się desperaci w dwójkach z wypożyczalni. Słaby to moim zdaniem pomysł na dobór łódek. Umęczeni, umoczeni... twierdzący, że ta Wisła jakaś dziwna!!!! Zostawiam to bez komentarza.


My wskakujemy w swoje łódki i po kilkuset metrach doganiamy owych "kajakarzy".


Jeszcze przed mostem w Marcinkowie jeden z nich zażywa nieplanowanej kąpieli.


Niewiele Kamienna się zmieniła od ostatniej wizyty.


Odtąd wypity w nocy alkohol i brak snu, coraz mocniej odbijają swoje piętno na naszych poczynaniach.


Słońce dokłada nam od siebie, rzeka stoi w miejscu jak zupa. Człapiemy po tej Kamiennej. Byle do Wąchocka.


Kilka kolejnych kajaków, kilka zakrętów... W końcu meldujemy się na zalewie.


Ślamazarnie wyłazimy na brzeg. Pierwsze koty za płoty. Znalazłem fajny wobler. Kto wie, może i starachowiczanina do wspólnych wypraw? Zobaczymy.

Teraz czas na sen.