niedziela, 2 października 2016

2016.10.02. Marcinków - Starachowice (Kamienna)

To, że mniej więcej o tej porze spotkaliśmy się na wodzie, nie było podyktowane żadnymi dziwnymi wymówkami. To już tradycja! Tak zwany spływ Aleksandryjski. Obecność obowiązkowa. Stan wody nie pozwalał na żadne wielkie eskapady. Dobrze, że jeszcze cokolwiek mogliśmy spłynąć. To już VI edycja owego spływu. Dla mnie osobiście - trzeci raz. Wcześniej była i większa frekwencja, i uczestnicy z kilku zakątków naszego kraju. W tym roku bardziej kameralnie. Nasze lokalne grono. Agnieszka, Beata, Dorota, Piotr (PRUS), Tomek (TEGIE) i ja (kolejność alfabetyczna). Dystans też nie zwalał z nóg. Ot, takie niedzielne leniuchowanie w kajakach. Smutne, że stan zdrowia nie pozwolił popłynąć głównemu bohaterowi (Aleksander Basiaga), od którego imienia wzięła się nazwa owego przedsięwzięcia. Dla mnie ten spływ był okazją, by też w końcu pomoczyć wiosło. Ten rok nie jest jakimś wielkim wodniackim wyzwaniem. Wszędzie brakuje wody. Poza tym i czasu jakoś mniej. Córka, piłka nożna w wydaniu dziewczęcym, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, to wszystko połączone w jedność, absorbowało i pewnie będzie absorbować mój czas. Cóż, są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze. Wszyscy spotykamy się przy moście w Marcinkowie. Idę sprawdzić co słychać w rzece. Patrzę na Kamienną i nabieram od razu ogromnej ochoty na pływanie.


Już niemal zapomniałem, co się czuje, gdy stoi człowiek z kajakiem nad brzegiem rzeki.


Nie czekam na resztę. Wskakuję do łódki i pierwszy kołyszę się na rzece. Z czasem dołącza cała grupa. A więc w drogę.


Zostaję z tyłu. Powoli tracę kontakt wzrokowy z pozostałymi.


Pstrykam fotki i podziwiam przyrodę. Pani jesień już zagościła nad brzegami Kamiennej.


Słońce jeszcze jakby wakacyjne. Jest bardzo ciepło. Kto wie? Może to już ostatnie takie pływanie w tym roku?


Wracając do jesieni. To chyba najpiękniejsza pora roku nad brzegami rzek? Wszystko mieni się całą paletą barw. Tego człowiek nie namaluje. To tylko przyroda tak potrafi. To trzeba zobaczyć na własne oczy, żeby zrozumieć jak ten świat potrafi być piękny.


Sielanka trwa w najlepsze. Z czasem postanawiam przyspieszyć i dołączyć do pozostałych uczestników spływu. I tu zaczyna się problem. Chcieć, nie zawsze znaczy móc! Staram się, lecz w rękach jakoś siły brakuje. Brakuje też tlenu. I nie chodzi o zatkanie z zachwytu nad walorami estetycznymi, a raczej za dużo papierosów! Może już czas, by coś z tym zrobić? Kamizelka upija, to tu, to tam. Odwykłem od kajaka.


Mijam kolejne piękne fragmenty Kamiennej, a moich towarzyszy nie widać. Znam tu już niemal każde drzewo. Pływałem tu wiele razy.


Doganiam peleton dopiero na zalewie w Wąchocku, gdzie będziemy obnosić tamę. Dawno już fakt przenoski nie sprawiał mi tyle radości.


Przenosimy więc cały sprzęt na powrót do rzeki. Powoli, bez pośpiechu.


Za tamą kolejna miła niespodzianka. Z drugiego brzegu dochodzi dźwięk dzwonów z klasztoru Cystersów. A więc przerwa. Prawdziwa siesta.

Wyciągamy pochowane w kajakach smakołyki. Kanapki? Też, ale pieczywo było w mniejszości. Winogrona, gruszki i takie tam. Wszystko "swoje". Mniam. Rozmowy o wszystkim i o niczym. Świetna atmosfera. Wygrzewam się w październikowym słońcu. Odpoczywam.


Jak zawsze pierwszy schodzę na wodę, tak teraz mógłbym tam jeszcze zostać. Jednak jak wszyscy, to i ja. Płyniemy dalej. Wody mniej niż przed zalewem. Czasem trzeba przeorać kajakiem dno.


Ten odcinek Kamiennej jakoś nigdy mnie nie powalał. Ale w tym słońcu, przy tych kolorowych brzegach...


Nigdy nie widziałem go piękniejszego.


Tu już trzymam się raczej grupy. Kilka zakrętów, pojawiają się zabudowania Starachowic. Przed samym zbiornikiem "Pasternik" przyspieszam. Siły powróciły. Odskakuję od reszty.


Wpływam na zalew. Kominy Wielkiego Pieca - piękny widok. Bardzo to lubię. To jeden z symboli mojego rodzinnego miasta.


Przedzieram się między trzcinami i kieruję w stronę tamy. Rzut oka na miasto.


I przy tamie - koniec na dzisiaj. Piękny dzień, piękny spływ, piękna idea.


Kierowcy ruszają po auta. Pakujemy kajaki, lecz jakoś nikt nie ma ochoty na rozstanie. Zajeżdżamy więc na kawę, ciasteczka, winogrona i orzechy, do Tomka i Beaty. Kończymy tematy znad rzeki, zaczynamy nowe. Naprawdę przyjemnie się tak spotkać. Lecz cóż, wszystko co dobre, szybko się kończy. VI spływ Aleksandryjski zakończony. Za rok kolejny. Obecność - obowiązkowa!

PS.
-prof. Aleksandrowi Basiadze życzę dużo zdrowia.
-Beacie i Tomkowi, dzięki za gościnę i pyszne dary natury,
-wszystkim podziękowania za mile spędzony czas.

Do zobaczenia na szlaku.

2 komentarze:

  1. Ładne zdjęcia. Szczególnie ostatnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fotograf średni, ale urok osobisty fotografowanego zrobił swoje ;) Dzięki, za miło spędzony dzień.

      Usuń