niedziela, 22 kwietnia 2018

2018.04.21-22. Sandomierz - Basonia (Wisła)

Trzy potężne ciosy sprawiły, że moja psychika zachwiała się w posadach. Co gorsza, tym razem nie miałem możliwości, a może i ochoty, by lizać rany w kajaku. Potrzebowałem czasu. Wyszedłem z tego na pewno silniejszy. Dopiero gdy kurz opadł, mogłem na nowo poszukać ukojenia z wiosłem w ręku. Towarzyszył mi Tomek. I tak w piękną słoneczną sobotę, stawiamy się w pełnym rynsztunku nad brzegiem Wisły w Sandomierzu.


Niemal rzucam się w toń rzeki. To było to, czego potrzebowałem, by zamknąć pewien smutny etap życia.


Królewskie miasto zostawiamy za sobą.


Królowa zabiera nas ze sobą. Jej potęga, jej piękno, jest dostojność. Wspaniale prezentujące się w wiosennej odsłonie góry pieprzowe. Cisza i spokój.


Tylko odgłosy rozbudzonej już przyrody przerywane kojącym wszystkie rany pluskiem wioseł. To mój świat, to moje prawdziwe życie.


I jak to w życiu bywa, nie wszystko jest idealne. Tu spokój i wiślany ideał, zakłócony nieco został przez ludzi bez wyobraźni. Ochotnicza Straż Pożarna, jak domniemam z Zawichostu, przemieszczająca się po Wiśle w swoich motorówkach, w swojej głupocie niemal nas nie staranowała. Kilkoma nieparlamentarnymi słowami i z nieskrywaną przyjemnością żegnamy chcących być zabawnymi niby to strażaków.


I znów powraca mój świat skryty pomiędzy brzegami. W tej kontemplacji z przyrodą umyka nam ujście Łęgu.


O mały włos, a umknęłoby i ujście Sanu.


Na horyzoncie majaczy Zawichost. Miejsce gdzie wiele przygód się kończyło, jak i obowiązkowe miejsce odpoczynku w tym moim świecie.


Ruszamy jeszcze w senne miasteczko na zakupy. Z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Wisła jest tu jedynym, co warto zobaczyć.


Chwila odpoczynku przy przeprawie promowej i dalej przed siebie. Nie mam pojęcia czym sobie zasłużyłem, lecz odtąd Wisła oszalała.


Jej szaleństwo napędzał wiatr. Dwa żywioły i dwóch desperatów próbujących ujść z tego z życiem.


Dotąd tylko z opowieści znałem z jaką siłą trzeba się zmierzyć, gdy Królowa wpadnie w szał. Teraz poznałem to na własnej skórze. Skórze przemoczonej do suchej nitki. Wiatr o mało nie wyrwie wiosła. Kajak skaczący czasem niemal nad taflą wody, próbujący przedrzeć się przez wściekłe, wiślane fale. Mnóstwo koncentracji i sił potrzeba było, by posuwać się cokolwiek naprzód.


Przed Annopolem, przy ujściu Sanny, gdy sił niebezpiecznie zaczęło ubywać, rzeka niebezpiecznie zaczęła nas przesuwać w pobliże pięknych wapiennych skał.


Jak zawsze to miejsce przykuwało uwagę, nakazywało odłożyć wiosło i je podziwiać, tak dzisiaj o mały włos, a podziwiałbym je może i na zawsze.


Resztkami sił, przemoczeni i wystraszeni, dopadamy wyspę przed mostem w Annopolu. Dalsze płynięcie wydawało się zbyt niebezpieczne. Tu przy akompaniamencie porywistych podmuchów wiatru, postanawiamy trochę ten sztorm przeczekać. Podziwiamy minięte skały, przypominające, że zanim pojawiła się tu Wisła, te tereny były skryte ciepłym morzem.


Weryfikujemy też plan końcowy, bo do zakładanego celu już na pewno nie dopłyniemy. Wiatr szybko osusza ciuchy i kajaki. Postanawiamy jeszcze raz spróbować się z tymi falami. Zresztą na nocleg, to i tak niezbyt odpowiednie miejsce.


Za mostem rozpoczyna się piekło. Momentalnie zapada decyzja, że w pierwszym bezpiecznym miejscu rzucamy kotwicę. Dalsze płynięcie nie ma sensu.


Tyle, że Wisła nie tak łatwo chciała nas wypuścić ze swych fal. Koparka wydobywająca z jej głębin piach. I tu paradoks. Tak wybierała piach, że zakopałem się w nim kajakiem po uszy. Walka z mieliznami, wiatrem i rozbryzgującą się dookoła wodą. Wyjść z kajaka w tym momencie to samobójstwo. W znoju i trudzie udaje mi się odkopać.


Dopadamy do brzegu. Wyleźć nie wyleziemy, ale trzeba znowu pozwolić się Wiśle wyszumieć, by w trochę bardziej sprzyjającej aurze szukać dalej schronienia.


W końcu takowe odnajdujemy. Lądujemy na przepięknej, piaszczysto trawiastej łasze. Tu i wiatr jakby już nieco mniejszy. Mnóstwo suchego drzewa. Bezludna wyspa smagana wiatrem. Kawałek ziemi idealnej.


Namioty, ognisko, trochę muzyki i nocne polaków konwersacje. Z czasem wiatr zupełnie ustaje. Polskie konwersacje mają to do siebie, że człowiek budzi się z ogromnym bólem głowy.


Spakowanie się do kajaka dzisiaj sprawiało mi ból. Odrywa nas od tego sarna. Zdziwiona obecnością ludzików z łódkami na tym krańcu świata, postanawia pokonać Wisłę wpław. Konia, a raczej sarnę z rzędem temu, kto wiedział, że te zwierzęta tak potrafią.


Nadchodzi moment, gdy i my gotowi, by zejść na wodę.


Dzisiaj bezwietrznie, słonecznie, gorąco, cicho, spokojnie, bezpiecznie, cudownie.


Dużo pływania nie było, lecz okoliczności osładzały nam tę niedogodność.


Piękna rzeka, piękne skarpy, wspaniałe zalesione wzniesienia. Wisła jest niepowtarzalna. Ja monotonii tu nie dostrzegam. Od Wisły dostaję zawsze to, czego mi potrzeba.


Ciężkie są powroty z tej krainy do świata codziennego.


W Sandomierzu żegnam Tomka i ruszam w stronę Starachowic. Zabieram autostopowiczkę co sprawia, że jeszcze na gorąco mogę podzielić się swoimi przeżyciami na Wiśle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz