czwartek, 3 maja 2018

2018.05.03. Skarżysko Kamienna - Marcinków (Kamienna)

Dunajec był piękny. Lecz spływ spływowi nierówny. Było sporo wolnego. Popłynęliśmy "kontrolnie" z Martą od Wąchocka do naszych Starachowic. Lekko, łatwo i przyjemnie. Spodobało się. Dzisiaj miało być trochę trudniej. Skarżysko - Marcinków. Dawniej, ta trasa była naprawdę zwałkowa i uciążliwa. Dzisiaj już tak nie jest, a przynajmniej być nie miało. Piękna pogoda, piękna kobieta, piękna rzeka.


Ja organizuję sprawy techniczne i logistyczne, Makarena - dobry humor i sprawy gastronomiczne. Początek nudnawy. No może poza pewnym, sprawiającym Marcie niewielkie kłopoty, a raczej budzącym niewielki strach spiętrzeniem wody. Spływa to, bo wyjścia nie ma.


Już przed mostem na ulicy nomen omen - Pięknej, robi się jednak dość uciążliwie. Trochę spowodowane to jest niskim stanem wody (odkryte sporo korzeni) jak i tym, że kajak jeszcze całkowicie posłuszny Marcie nie jest.


Z tym albo trzeba się urodzić, albo jednak poświęcić trochę czasu na naukę. Na pierwszej zwałce podziwiam jej zawziętość. Mnóstwo szarpaniny, lecz z małą pomocą podołała temu.


Miało być odtąd lekko. Nie było. Sporo jeszcze trzeba było pokonać. I pokonała wszystko. Co więcej - z uśmiechem na twarzy i bez wysiadania z kajaka. Ot zuch!


Chyba bardziej ja byłem tym wszystkim przejęty, niż dzisiejsza bohaterka.


Nie wszystko szło płynnie, ale jednak posuwamy się naprzód.


Przed starym młynem w, czy też na Łyżwach, Kamienna nieco nam odpuszcza. Co z tego, skoro wcześniejszy odcinek dało się odczuć w rękach. Snujemy się do młyna. Nie zajmuję się dzisiaj rzeką. Nie ona przyciąga moją uwagę, choć jest cicho, słonecznie i pięknie.


Półmetek. Przenoska. Odpoczynek.


Za młynem rozbijamy mały obóz. Koc, kawa (sam szykowałem) i smakołyki przygotowane przez Martę. Relaksujący szum wodospadu, śpiew ptaków, pełen relaks.


Nad rzeką pojawia się coraz to więcej ludzi. To znak, że nic tu po nas. Wskakujemy w łódki i lecimy z tym dalej.


Znów mamy rzekę tylko dla siebie. Próg. Miałem obawy. Z niewielką pomocą spływamy i to.


I jak nie było wywrotki wcześniej, mimo pająków na fartuchu 😄, tak tutaj mielizna, wysiadka z kajaka  i pół kabiny można Marcie zaliczyć.


Kilka szybszych bystrzy. Jedno tyłem inne bokiem... Słynne pale. Przenosimy. Miejsce cudowne, lecz dzisiaj niszczone przez zmotoryzowanych dzikusów. Spływamy stąd.


Odtąd już smażing, plażing... do mety blisko.


Za blisko. Chciałoby się jeszcze. Niemal bez wioseł. Przystajemy w zacienionych, przygotowanych tylko dla nas przez rzekę miejscach.


Chciał nie chciał, dopływamy do Marcinkowa. Jak dla mnie - bomba. Było trudniej (ciężej) niż się spodziewałem. Kamienna przyszykowała nam kilka niespodzianek, lecz poszło lepiej niż można było się spodziewać.


Marcie też się podobało. I o to w tym chodzi. Starachowickie grono kajakarzy powiększa się. Fantastyczny, dwusetny dzień, spędzony w kajaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz