środa, 2 stycznia 2013

2013.01.02. Skarżysko Kamienna - Wąchock (Kamienna)

Przyszedł nowy rok. Było sporo wolnego od pracy, a za oknem jakiejś wielkiej zimy nie widać. Śniegu mało, temperatura niewiele poniżej zera. Fajnie byłoby rozpocząć ten rok w kajaku. Sprawdzam połączenia, mapy, liczę kilometry i decyduję, że popłynę ze Skarżyska Kamiennej, może i do samych Starachowic. Wstaję rano. Za oknem noc. Jadę pociągiem do Skarżyska. Ze stacji przedzieram się do mostu na ul. 11 Listopada. Rozbijam się pod mostem i przygotowuję do spływu. Jestem gotowy, ale jeszcze jest za ciemno.


Chwilę czekam i gdy tylko zaczyna świtać, ruszam przed siebie.


Rzeka nie jest łatwa. Spływam mały wodospadzik. Pewnie latem byłoby to fajną zabawą, ale w styczniu, samemu, płynę nieco spięty.



Na końcu Skarżyska zaczyna się prawdziwy horror. Mnóstwo przewalonych drzew.


Wygląda to jakby była tu niedawno wycinka lasu. Co chwila wyłażę z kajaka, ciągnę go po brzegu, wskakuję na wodę i tak wkoło. Szybko robię się zmęczony, zaczynam też trochę marznąć. Chyba zlekceważyłem aurę i stroju za dobrze nie dobrałem. Nigdy wcześniej nie płynąłem w styczniu kajakiem!


Przed końcem Skarżyska przeszkód w postaci powalonych drzew nie ma, za to muszę przenieść kajak przez zaporę, przy starym młynie.


Czas ucieka. Wiem, że do Starachowic już przed zmrokiem nie zdążę. Zaczyna się walka z zimnem, zmęczeniem i czasem, żeby chociaż dopłynąć do Wąchocka.


Kolejna przenoska to próg. Cieplejszą porą roku spływalny, ale w tych warunkach nie ryzykuję i obnoszę to miejsce. Staram się trzymać tempo, bo czasu do zmroku coraz mniej. Przed Marcinkowem kolejna przenoska. Wysoki próg z palami. Znowu wychodzę na brzeg i targam graty do jakiegoś dogodnego miejsca, aby zejść na wodę. Dalej przeszkód już nie ma. Ale i rzeka przestaje nieść. To znak że zbiornik w Wąchocku już niedaleko. W końcu dostrzegam na horyzoncie mostek, za którym zaczyna się zalew.


Ale co to ? Z daleka widać jak po wodzie chodzą ludzie. Zamarznięty! Jeszcze tego brakowało. Zaraz na początku zalewu próbuję się dostać do brzegu, na którym leży stacja PKP. Czym bliżej, tym coraz trudniej przedrzeć się przez lód. Próbuję, tłukę go wiosłem i po ciężkich staraniach udaje mi się stanąć na lądzie. Nie przebieram się, tylko szybko pakuję i uciekam na pociąg.


W pociągu robi się ciepło. Zaczynam odmarzać i kapie ze mnie woda. Ludzie trochę zdziwieni, ale podróż do Starachowic trwa krótko. Na pewno nie tak sobie to wszystko wyobrażałem. Mam nauczkę! Samemu zimą nie pływać (tylko z kim? ), ubierać się cieplej, trasę dobierać znaną i łatwą. Umęczyłem się co nie miara, ale o dziwo, nie zniechęciło mnie to do kajakowania. Wprost przeciwnie, gdy emocje opadły, poczułem nawet małą dumę, że dałem radę. Ilu skusiło by się na taką wyprawę, do tego odkrytym pneumatykiem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz