czwartek, 11 lipca 2013

2013.07.09 -11. Sandomierz - Kazimierz Dolny (Wisła)

Mimo raczej słabych doświadczeń kajakowych postanowiłem jednak liznąć prawdziwej przygody. Do Pointera komora już przyszła, kupiłem też zapasową. Urlop miałem zaplanowany. W głowie od dawna siedział pomysł spływu Wisłą. Szykowałem się na spływ nawet i do Gdańska. Na Forum Kajak org. próbowałem zgadać się z gośćmi którzy mieli podobny pomysł do mojego ale ... nie wyszło. Nie poddałem się, i przygotowałem się na samotną podróż. Do Sandomierza zawozi mnie szwagier Tomek, z kolegą. Na Przystani rozkładam wszystkie bambetle,


i pompuję kajak. Kurcze, znowu słyszę że uchodzi powietrze z komory. Tragedia! Montuję zapasową, pompuję i czekam. Cisza. Powietrze nie schodzi. Pakuję cały majdan do "łódki". W domu trenowałem to kilkakrotnie. Jakoś upycham wszystko. Strach jednak jest. Wisła to nie Kamienna, do domu daleko, no i te komory ...


Chłopaki spychają mnie w kajaku na wodę, żegnamy się i w drogę. Witaj przygodo.


Słońce piecze. Przepływam pod mostem w Sandomierzu i zostaję sam w mojej łupinie na środku ogromnej rzeki.


Wisła robi na mnie wrażenie. Czuję że w kajaku zbiera się woda. Mam nadzieję że to z wioseł. Płynę dalej. Wody jednak coraz więcej. co się dzieje? Ląduję za jakimś mostem kolejowym.


Wypakowywuję wszystko z kajaka. Czyżby koniec marzeń o Gdańsku? Odwracam kajak do góry dnem i wszystko jasne. Przy spychaniu mnie na rzekę w dnie otworzył się korek do wylewania wody z kajaka. Uff, ulżyło mi. Wylewam wodę, pakuję się ponownie i ruszam przed siebie. Jest pięknie. Wszystko mi się podoba, ciekawi mnie. W samo południe melduję się na łasze w Zawichoście.


Robię krótką przerwę. Po chwili odpoczynku ruszam dalej. Jest cicho, i ten ogrom Wisły.


Po południu mijam skały przed Annopolem i zaraz za mostem grzęznę na środku rzeki w piachu. Wody po kostki. Odtąd już do końca dnia mam problemy z płyciznami.


Nie umiem czytać wody, nie zapoznałem się wcześniej z tym jak mam mijać tyczki wyznaczające stronę płynięcia. Powoli zaczynam myśleć o pierwszej nocy. Szukam miejsca na mój camping. Późnym popołudniem ląduję na jakiejś wysepce za Józefowem. Rozbijam obóz. Robię sobie kolację. Komary zaczynają kąsać. Chowam się w namiocie. Zmęczony wskakuję do śpiwora, ale zasuwam tylko moskitierę i tak leżąc patrzę na Wisłę. Powoli niebo zmienia kolor na czerwony a mnie dopada jakaś dziwna tęsknota za domem. Nie jestem przyzwyczajony do takich podróży i robi mi się ciężko na duszy. Ani z kim pogadać. W końcu zasypiam.


Rankiem budzę się, wychodzę z namiotu i patrzę jak przyroda budzi się ze snu. Jest cudownie. Posilam się i zwijam swój obóz. Pakuję kajak i ruszam w drogę. Mam w planach dzisiaj dopłynąć przynajmniej do Puław. Trochę bolą mnie gnaty, ale rano słońce nie dokucza, i płynie się całkiem przyjemnie.


Nadal jednak mam problemy z omijaniem wypłyceń. Przed południem robię sobie krótką przerwę przy promie w Kłudziu. Ucinam miłą pogawędkę z miejscowym, i ruszam dalej.


Po jakimś czasie, moim oczom zaczyna się ukazywać zamek w Janowcu,


a na prawym brzegu, wiatrak w Mięćwierzu.


To znak, że Kazimierz Dolny już jest tuż, tuż. Podkręcam tempo, zza zakrętu wyłania się łódź wikingów. Kurs mamy prosto na siebie, tak więc odbijam jak najdalej. To nie była zbyt fortunna decyzja. Ta łódź wycieczkowa płynie właśnie tamtędy, gdzie jest najwięcej wody, a ja znowu grzęznę w piachu.


Jeszcze kilka machnięć wiosłami, i moim oczom ukazuje się Kazimierz. Wiele razy tam byłem, ale nigdy drogą wodną.


Podniecony wpływam do portu. Miła Pani (żona Bosmana), mówi że nie mogę tu zostać, chyba że wniosę niewielką opłatę. Jest strzeżone pole namiotowe i prysznic!!!! Dzwonię do kolegi Jarka, i mówię gdzie jestem, a On na to, żebym tam został, to zaraz razem z Anią do mnie podjadą.


Postanawiam że tutaj przenocuję. Tylko co Jarek z Anką tu robią? Okazuje się, że siostra Ani mieszka tuż za Kazimierzem, i że mogę czuć się zaproszony na grilla. OK, rozbijam namiot, rozpakowuję kajak, i idę z Nimi na miasto. Trochę zwiedzamy, posilamy się, i jedziemy na grilla do siostry Ani. Bardzo przyjemni ludzie, siedzimy, spożywamy, pijemy piwo, śmiejemy się. Jest przyjemnie, ale ok. 2 w nocy, pora wracać i spać. Jutro dalej w drogę.


Rano po przebudzenia  niemiła niespodzianka. Deszcz leje jak z cebra. Trochę rozmawiam z Bosmanem portu, jego żoną, i nachodzi mnie myśl że może by tak tutaj zakończyć? Szybko, ale chyba nie jestem jeszcze ani fizycznie, ani psychicznie gotowy na takie dalekie, samotne wyprawy. Klamka zapada. Dzwonię po Tomka, i czekam na jego przyjazd. Czekając na szwagra wychodzę na miasto. Dręczą mnie myśli, że wymiękłem itd. ale dzisiaj mam także 10 rocznicę ślubu, i miło będzie spędzić ją w domu. Wracam do portu, patrzę, a tam jakieś kajaki. Rozmawiam z kajakarzami i okazuje się, że to Ci sami ludzie, z którymi próbowałem umówić się na spływ przez forum. Mały jest ten świat.


Proponują mi dalsze wspólne płynięcie, ale grzecznie odmawiam, i wracam do domu. Jeszcze wiele nauki i przygotowań przede mną, aby podołać takiej wyprawie.
PS.
Ci kajakarze których spotkałem, za jakieś dwa tygodnie dopłynęli do samego morza. Pogratulować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz