niedziela, 27 grudnia 2015

2015.12.27. Nida - Tokarnia (Czarna Nida)

Tegoroczne święta Bożego Narodzenia, były dla mnie dość traumatycznym przeżyciem. Problemy osobiste sprawiły, że mogę podsumować je krótko: Dobrze, że się skończyły!! Przy życiu trzymała mnie myśl powrotu na rzeki tuż po nich. Jednak w drugi dzień świąt problemów ciąg dalszy. Ekipa z którą miałem płynąć wykruszyła się. Całe szczęście świętokrzyskie kajakarstwem stoi. Kilka telefonów i jednak popłynę Czarną Nidą. Może nie jest to moja ulubiona rzeka, ale nie ma co w takiej sytuacji wybrzydzać. Pogoda zapowiadała się wiosenna. W niedzielny poranek melduję się przy moście w Tokarni, skąd razem z Jackiem jedziemy na spotkanie z Marcinami, w miejscowości nomen omen Nida. Na starcie jest jeszcze z nami dwóch synów, jednego z Marcinów. Uff... Ruszamy.


To był mój pierwszy i pewnie ostatni w tym roku spływ grudniowy. Spragniony kajaka wyrywam jak szalony do przodu. Jedna kładka, druga kładka,


odwracam się, a po moich towarzyszach ani śladu.


Tak więc chwila relaksu. Po kilku minutach, spływ znowu jest w komplecie. Długo to nie trwa. Ponieważ czuję w sobie sporą dawkę energii, rzekę znam na tym odcinku dość dobrze, znowu oddalam się od reszty. Jest mniej wody niż ostatnim razem, lecz tempo mam zdecydowanie szybsze.


Momentalnie pokonuję kolejne zakręty, kilka fotek i chwila przerwy. Czekam na pozostałych. Dopływają, ale już w zmienionym składzie. Dzieciaki wróciły do domu. Tak więc do mety popłyniemy już tylko we czterech.


Jest dosyć ciepło. Pewno coś około 10 stopni na plusie. Aż trudno uwierzyć, że to koniec grudnia. Rzeka w promieniach słońca prezentuje się zdecydowanie piękniej, niż ostatnim razem.


Nawet nie wiem kiedy, a znowu jestem daleko na przodzie. Spływam jedno z bystrz i postanawiam poczekać na resztę.


Chwilę płyniemy razem, aż znowu mocniej napieram na wiosło i odchodzę reszcie. Nie wiem skąd miałem tyle energii? Czy było to spowodowane dosyć długą jak na ten rok rozłąką z kajakiem? Może to takie odreagowanie na osobiste problemy? Pewnie i jedno i drugie.


Przed mostem w miejscowości Ostrów zwalniam. Wiem, że odpłynąłem od reszty stawki daleko.


Nie ma co się wygłupiać. Leżę w kajaku, odpoczywam, podziwiam piękno przyrody


i snuję plany na kolejny rok. Kilka wodniackich pomysłów na przyszły sezon już miałem wcześniej. Teraz zakiełkowały w głowie następne. Jakie? Nie napiszę, bo licho nie śpi. A co z tego wyjdzie - zobaczymy. Wracając do dzisiejszego spływu. Czwarty raz płynę tym odcinkiem i jakoś nie mogę się do niego przekonać.


Zawsze coś mi nie pasuje. A to za mało wody. A to zimno. A to znowu coś innego. Chyba Czarna Nida, nigdy nie będzie moim pierwszym wyborem? Dołączają do mnie pozostali. Odtąd już sobie folguję. Do młyna w Wolicy stąd niedaleko. Owszem, płynę z przodu, ale w zasięgu wzroku mam resztę załogi. Za mostem kolejowym robi się jakby ciemniej.


To najładniejszy (moim zdaniem) odcinek tej rzeki. Woda stoi w miejscu, płyniemy pod baldachimem drzew, chylących się ku wodzie.


Jest cicho. Słychać nawet pojedyncze śpiewy ptaków. Mamy piękną wiosnę tej zimy :D. Pokonujemy nisko zawieszony nad taflą wody konar. To jedyna przeszkoda dzisiejszego dnia.


Za nim w oddali, już widać budynek młyna i elektrowni.


Tu mamy przenoskę i krótką przerwę. Słonecznie i ciepło. Tak zapamiętam ten postój. Dzień jednak jeszcze bardzo krótki, także długo tam nie zabawiamy.


Przenosimy kajaki na drugą stronę zapory. Przed nami ostatni, krótki fragment dzisiejszego spływu.


Kilka pociągnięć wiosłem i przed nami dosyć dynamiczny odcinek. Wszyscy spływają go jednak bez większych kłopotów. Dopływamy do miejsca, w którym do Czarnej Nidy uchodzi Bobrza. Postanawiamy popłynąć nią trochę pod prąd. Ciężko, czuć w rękach potęgę wody, lecz ostro przedzieramy się w górę rzeki.


Myślę, że popłynęliśmy tak pół kilometra, zanim powiedzieliśmy sobie dość. Wracamy na Czarną Nidę. Odtąd już niemal do mety wszyscy zaczynają nieco mocniej machać wiosłami. Nikt nie płynie "góralem" i zaczynam teraz ja mieć problem, aby dotrzymać pozostałym tempa. Jednak przed mostem w Tokarni i tak melduję się pierwszy.


Pod nim okazałe bystrze. Woda głośno szumi, z daleka widać, jak się rozbija i "podskakuje" na głazach. Kiedyś już to spłynąłem, także i dzisiaj sobie nie odpuszczam.


Tym bardziej, że to już koniec dzisiejszej eskapady. Lądujemy na prawym brzegu. Był to całkiem sympatyczny spływ. Na pewno było mi to potrzebne, aby wrócić nieco do równowagi i oderwać się na moment od problemów. To by było w tym roku na tyle.


Jaki on był? Na pewno w życiu prywatnym bardzo ciężki i pełen zakrętów. Jeżeli chodzi o kajaki, to trudno go jednoznacznie ocenić, czy był dobry, czy może niedobry? Na pewno nigdy dotąd tyle nie pływałem. Na pewno znalazłem kajak który jest dla mnie jak skóra. Z drugiej strony, najważniejszą tegoroczną wyprawę musiałem sobie odpuścić. No nic, zobaczymy co przyniesie kolejny. A więc, do zobaczenia na szlaku w 2016 roku.

2 komentarze:

  1. Gratuluję spływu i mocy, która Cię nie opuściła na koniec sezonu :)

    OdpowiedzUsuń