niedziela, 10 lipca 2016

2016.07.10. Borków - Morawica (Belnianka, Czarna Nida)

Notoryczny brak snu. Nieznośny ból zęba i strach przed dentystą. Ostatni dzień urlopu. To tylko wierzchołek góry trapiących problemów. Czy kajak może jakoś na to pomóc? Jak się nie spróbuje, to się nie dowie. Umawiam się na pływanie z Tomkiem (TEGIE) i Piotrem (PRUS), aby to sprawdzić na własnej skórze. Wstaję rano. Jak śnięta ryba. Ząb jak bolał tak boli. Pakuję kajak, ratuję się przed zaśnięciem Red Bullem. Zabieram Tomka i ruszamy do miejscowości Borki. Zostawiam kolegę i jadę na metę w Morawicy, na spotkanie z PRUSEM. Około 9:30 cała trójka jest już gotowa do zejścia na rzekę. Celowo nie piszę wodę, bo to byłoby już nadużycie. Wody prawie nie ma.


I nic się nie zapowiada, żeby w najbliższym czasie miało to ulec poprawie. Ta niewielka ilość niesiona korytem Belnianki ma kolor zielonkawy.


Dobrze, że nie wydaje żadnych zapachów. Już pierwsze metry pozwoliły zapomnieć o tym nieszczęsnym zębie.


Za to aż włos się jeżył, gdy kajaki tarły o żwirowate wypłycenia. Spływamy mały uskok i robi się nieco głębiej.


Mnóstwo zieleni dookoła. Słońce praży dosyć mocno. Kilka zakrętów i zapominam o tym moim przekleństwie.


90 spływ. Było słońce, były deszcze. Były burze i flauta. Płytko, głęboko, czysto i w śmieciach. W śniegu, lodzie i przy trzaskającym mrozie. W kajakach pneumatycznych i polietylenach. W jedynkach i dwójce. Jednodniowe jak i kilkudniowe wypady. Było kilka wywrotek. Wiele rzek. Wielu poznanych innych ludzi, pozytywnie zakręconych na punkcie kajaków. Trochę się tego uzbierało. A jaki był ten dzisiejszy?


Wolny. Ślamazarne tempo. Żadnych wyścigów. Belnianka zatopiona w zieleni.

Fot. Piotr (PRUS)

Zwałki w większości pousuwane.


Już nie będę się rozpisywał, jakie jest nasze zdanie na ten temat. Pojedyncze konary, czy też korzenie wystające niewiele powyżej dna, to jedyne zapory w korycie.


Kajak często odbijał się od obciętych, jakby płaczących pni drzew. Dlaczego przy tej wycince nikt nie zajął się uprzątnięciem przy okazji śmieci?


Lodówki, zderzaki, opony... No chyba, że w ramach komercjalizacji rzeki, to wszystko będzie tam potrzebne? Przyroda się podniesie. Musi się podnieść. O ile jej na to pozwoli człowiek.


Dynamiczne bystrze pod mostem. Przy tym stanie wody straciło wiele. Ślamazarnie kajak to spływał, skutecznie powstrzymywany przez kamienie.


Trochę klimatów rodem z Amazonii.


Ogólnie bardzo miło będę tę rzekę wspominał, choć nieco brakło, że się tak wyrażę zęba, w postaci pokonywania powalonych drzew.


Dopływamy do połączenia z Lubrzanką. Odtąd rzeka jest szersza oraz rozpoczyna swój bieg już pod nazwą Czarnej Nidy.


Gdybyśmy o tym fakcie nie wiedzieli, to oczywiście skutecznie poinformowała by nas o tym fakcie, jakże pasująca do tego miejsca, gustowna tablica.


Zostawiam to bez komentarza. Czarna Nida. Jeszcze płytsza od Belnianki. Ten brak wody jest zatrważający.


Za jednym z zakrętów spotykamy "Drwala" z Belnianki. Te wyrżnięte drzewa na Czarnej Nidzie to jego zasługa. Próbował coś zagadać. Jak rzesz musiał być zdziwiony, gdy nie podjęliśmy z nim tematu. Przecież tak bardzo chciał się pochwalić swoimi wyczynami z piłą mechaniczną, a my tacy niewdzięczni odpłynęliśmy zniesmaczeni? Może to przez ten ból zęba?


Dopływamy do zapory. Robimy przerwę na posiłek.


Zajadamy się, rozmawiamy, śmiejemy. Dawno w tym składzie nie płynęliśmy. Przewodnim tematem - ząb. Tomek zdradza dziwne praktyki na ten ból. Demonstruje na sobie. No dobra. Spróbowałem, choć bez przekonania. Na kamieniach na brzegu mnóstwo polietylenu. To po kajakach z wypożyczalni. Tak szanują je używający ich ludzie. I dla nich właśnie oczyszczane są rzeki z naturalnych uroków.


Pewnie po to, żeby i było więcej miejsca na śmieci. Płyniemy dalej. Wody coraz mniej. Czasem szorujemy po piachu.


A rzeka broni się swoim urokiem.


Sporo jeszcze pracy przed drwalami zanim ją zniszczą doszczętnie. Jak już pisałem - wierzę, że przyroda się obroni.


Upalne popołudniu. Robimy kolejną przerwę, bez wysiadania z kajaków. Chwila oddechu i ruszamy. Robi się nieco węziej. Dzięki temu, mamy więcej wody pod tyłkami.


Ale szybciej nie idzie. Robimy jeszcze jeden postój. Czuję znużenie. To pewnie brak snu. Tomek i Piotr też jacyś zmęczeni. Snujemy się dalej pośród zieleni.


Dopływamy do starego młyna. Wysiadka. Pierwsze podsumowania. Stąd już blisko do planowanej mety.


Schodzimy na wodę. Tak, tu już jest jej wystarczająco.Niewyczuwalny nurt. Powoli pokonujemy ostatnie metry.



Morawica.


Kończymy przy kolejnym młynie. Jeszcze tylko spacer farmera z kajakami do auta i to by było na tyle.


Co zapamiętam? To, że mimo coraz większej ingerencji człowieka w obie te rzeki, one nadal tętnią życiem. Dzięki panowie za mile spędzony czas. Fajnie było oderwać się od tej podłej codzienności.

PS.
Nie zdradzę co to za czary-mary, ale ząb przestał boleć!!! Przynajmniej póki co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz