sobota, 5 listopada 2016

2016.11.05. Iłża - Ruda Leśniczówka (Iłżanka)

Jesień. Coraz chłodniej, coraz mniej słońca. Za to coraz więcej wody. Jak dla mnie, to już nie pora na namioty i długie wypady. Za to jest to odpowiedni czas, na odwiedzenie mniejszych rzek. Iłżanka. Odcinek, który zawsze będę nazywał "moim". Dwa lata temu, zaraz po kupnie krótkiego kajaka, niesiony falą entuzjazmu, obfotografowałem ten odcinek rzeki od strony lądu i niemal zmusiłem do spływu Piotra (PRUS). Podobało nam się, choć całej zaplanowanej trasy nie dałem rady spłynąć. Niedaleko mety Iłżanka wysadziła mnie z kajaka i zabrała wiosło. Bardzo chciałem to spłynąć w obecnie posiadanym kajaku. W zeszłym roku robiłem kilka podejść, lecz zawsze coś stawało na przeszkodzie. A to brak czasu, a to brak wody, a to niesprzyjająca aura. Dzisiaj zagrało wszystko. Pogoda niemal bliźniacza jak za pierwszym podejściem. Dosyć ciepło. Nawet nieśmiało wyglądało słońce.


Towarzystwo inne niż wtedy - radomskie. Dawno niewidziani koledzy Jarek (SIKOR) i Robert (LOPSON). Startujemy tuż za progiem kończącym zalew w Iłży.


Wzbudzamy spore zainteresowanie mieszkańców.


Gdy wszyscy są już na wodzie - ruszamy. Płytkawo, lecz da się płynąć.


Bardzo lubię ten fragment. Rzeka płynie przez miasteczko. Niemal po podwórkach. Sporo niskich mostów.


Pod jednym z nich, przy jakimś starym młynie, okazałe bystrze. Pierwsza przeszkoda. Wszyscy spływamy to bez większych problemów.


Wszystkiemu przygląda się ze wzgórza zamek. Bardzo malownicze miejsce. Lubię tędy pływać.


Za mostem na trasie "9" robi się bardzo płytko. Utykamy na kamieniach. Odpychamy się wiosłami, rękami i powoli pokonujemy tę niedogodność.


Tu zaczyna się prawdziwa rzeka. Domostwa oddalają się nieco od rzeki.


Za to nad brzegami pojawia się sporo drzew. Urocze miejsce.


Kilka z nich zalega w wodzie. Jedne z "marszu", inne z większym wysiłkiem, ale pokonujemy wszystko bez wysiadania z łódek.


Część górą, część dołem, część bokiem. Przed jedną ze zwałek, jakaś gałąź mnie niemal nokautuje. Trafia mnie prosto w oko. Przez moment jestem zamroczony. Podpływam do brzegu i jestem liczony jak bokser w ringu. Oko łzawi i szczypie. Płyniemy jednak dalej.

Fot. Jarek (SIKOR)

Mijamy pierwsze zagadki hydrotechniczne. Rzeczka fajnie meandruje pośród trzcin i łąk.

Fot. Jarek (SIKOR)

Czasem robi się ciemno i ciasno. Trzeba się przedzierać przez gałęzie i trzciny. Jest wszystkiego po trochu.


Najczęściej opisujemy to stwierdzeniem, że jest optymalnie. Bo jest wszystko.


Zwałki, ostre meandry, szybszy i wolniejszy nurt. Bystrza, sztuczne progi, spokojniejsze fragmenty.


Kilka drzew już wyciętych, lecz trafiają się i nietknięte, stare, ogromne, piękne, tworzące niesamowity klimat.


Jedynie czego mi było brak, to intensywnych barw jesieni nad brzegami. No cóż. Spóźniliśmy się.


Przepływamy nieco kłopotliwe, kolejne "młyńskie" koło.


Na końcu Iłży, za dosyć specyficznym do spłynięcia mostem, ukazuje nam się stary młyn.


Próg, bystrze,


kilka drzew w rzece i nieco wszystko się uspokaja.


Iłżanka lekko wyhamowuje.


Kolejne bystrze,


kilka mocniejszych pociągnięć wiosłem i ukazuje nam się zastawka w Jedlance Starej.


Pierwsza przenoska. Przy okazji robimy krótką przerwę. Posilamy się, pozbywamy nadmiaru płynów.


Długo jednak tam nie gościmy. Już czas zimowy, słońce coraz niżej. Odtąd zaczyna się kanał.


Lecz nie taki jak zazwyczaj. Uregulowane niegdyś brzegi w dużym stopniu już natura zaczęła gospodarować po swojemu.


Jak na listopad, trawa jeszcze mocno zielona. Mniej drzew nad samymi brzegami, lecz w oddali rozciągają się piękne lasy i zagajniki. Nie płyniemy w jakimś wąwozie.


Rzeka niemal wylewa się na pobliskie łąki na których sporo krów.


Nad nami za to sporo drapieżników, czyhających na swoją zdobycz. Nie nudzimy się. Co kilometr do pokonania próg. Wszystkie bezpiecznie spływamy.

Fot. Jarek (SIKOR)

Oprócz tego obalone kładki i mostki. Żadnej monotonii.


Poza tym, ten kanał różni się od innych. Jest naprawdę przyjemnie.


Jeżeli to miejsce ludzie zostawią w spokoju, to przyszłe pokolenia kajakarzy, będą miały kawał fajnej rzeki do spłynięcia. Natura się obroni.


Mniej więcej w połowie tego uregulowanego odcinka napotykamy kolejną zastawkę. Jedna z zapór jest uniesiona, niezbyt wysoko, ale woda przepływa.


Chwila zastanowienia. Spływać to, czy obnosić brzegiem? Mam już doświadczenie z takich miejsc. Raz już źle oceniłem przestrzeń pomiędzy przegrodą, a taflą wody. O mało nie straciłem wtedy głowy. Jakoś nie specjalnie chcę się tam pchać. Sikora korci. Podpływa, sprawdza i postanawia spróbować. Wpada pod dechy, kajak zaczyna tańcować, ustawia się bokiem do nurtu, przepycha pod zaporą, jest już bardzo blisko wywrotki. Walczy, szamocze się, ale jednak woda nie pozwala już powrócić do pionu. Przymusowa kąpiel. Wzorowa kabina. Wyskakuję szybko na brzeg i biegnę pomóc Jarkowi. Pomagam jedynie wytargać mu na dość stromy brzeg, kajak pełen wody.


Tak, tak, to ten sam sprzęt, z którego i mnie Iłżanka niegdyś wysadziła. Szkoda mi kolegi. Ciepło nie jest. Jarek to jednak twardziel. Wylewa wodę z kajaka. Nawet żaba się złapała, wyżyma skarpetki i wsiada na powrót do łódki.


Śmiały się krowy, śmiały się kury, śmiał się i Jarek.


Jak na złość, słońce się chowa na dobre. Wzmaga się wiatr. Dalej płyniemy uregulowanym fragmentem. Kilka kolejnych progów, kilka mostków

Fot. Jarek (SIKOR)

i kolejna zastawka. Tu już nikt nawet nie myśli o spływaniu tego miejsca.


Bez dyskusji wyskakujemy na brzeg. Przeciągamy kajaki na drugą stronę.


Ciekawe miejsce. Jednak nie zwiedzamy, czas zaczyna nas gonić.


Schodzimy na wodę. Sikorowi jeszcze mało. Zjeżdża kajakiem z okazałej skarpy. Skarpę pokonał bez problemu, jednak nurt w rzece omal nie wywrócił Go po raz drugi dzisiejszego dnia. Było naprawdę bardzo blisko. Rzucam okiem na tę zastawkę. No tutaj to dopiero można się oszukać. Jak dla mnie - miejsce nie spływalne.


Dopadamy do mostu w Wólce Gonciarskiej. Kończy się kanał.


Rzeka odzyskuje naturalne brzegi. Kilka ostrych zakrętów, oglądam dokładnie miejsce w którym ja się niegdyś przekąpałem.

Fot. Jarek (SIKOR)

Kilka kolejnych zwałek, kilka mocniejszych zakrętów i znowu rzeka staje się uregulowana.


Sił już coraz mniej. Do mety na szczęście już niedaleko. Jarek chyba nieco zaczął odczuwać chłód, bo narzuca dosyć mocne tempo. Miałem problem, aby dotrzymać mu kroku.


Na horyzoncie pojawia się znajomy most. To nasza meta. Spływamy fajne bystrze i kończymy.


Ruszam na wieś po samochód. Jarek w końcu się przebiera w suche ubrania. Klarujemy łódki i powoli pakujemy się na powrót.


Spływ bardzo udany. Rzeka naprawdę interesująca. Pogoda też nie najgorsza. Była kabina. Fajnie było się spotkać z kolegami po dość długiej przerwie. Fajnie, że mamy w okolicy taką Iłżankę. Ten odcinek zawsze już będzie "mój". Jeszcze tu wrócę!

PS.
Celowo o tym nie pisałem wyżej, żeby nie psuć przyjemności z czytania, ale jest fakt, który nieco zakłóca ten sielankowy spływ. Mianowicie ilość śmieci w rzece. To jakiś dramat. Ile butelek, buteleczek, ile innych fantów? Masakra! Czy ludzie już nigdy się nie nauczą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz