piątek, 6 stycznia 2017

2017.01.06. Marcinków - Marcinków (Kamienna)

Chciałem pływać. Tym bardziej, że święto "trzech Króli" staje się już taką naszą świecką tradycją i spędzamy go w kajakach. Teraz też tak być miało, jednak czym bliżej godziny "W", tym coraz mniejszą ochotę miałem na pływanie. Przyszła zima. I to nie byle jaka. Trochę sypnęło śniegiem, ale mróz był spory. To miał być mój symboliczny - setny spływ. Do końca nie byłem pewien, czy to najlepszy pomysł. W czwartek wieczorem poukładałem sprawy domowe i postanowiłem, że jednak popłynę. W planach króciutki odcinek z Marcinkowa w stronę Wąchocka i powrót w górę rzeki. Długo nie zejdzie, jakoś to przetrwam. I Maga miała ochotę się spróbować. Przekładamy start o godzinę i rano w piątek jadę po Nią do Skarżyska. Wysiadam przy dworcu PKP z auta i doznaję szoku.


Termometr pokazuje -14 stopni, słownie: minus czternaście stopni! Po co mi to było? Przyjeżdża MAGA i ruszamy do Marcinkowa. Robimy furorę po drodze. Chyba każdy się oglądał na kajaki na dachu samochodu. Nie mniejsze zdziwienie budzą kajaki leżące na ulicy w śniegu i mrozie przy moście w Marcinkowie. Jedni z nas sobie żartują, innym mowę odejmuje. Spotykamy się z Piotrem (PRUS), Tomkiem (TEGIE) i Arturem. Przyjmuję gratulację, małe upominki, otwieramy szampany i można zaczynać drugą setkę, zarazem witając nowy rok w kajaku.

Fot. Magda (MAGA)

Zanim znalazłem się na wodzie, już byłem dobrze przemarznięty.


Jednak kołysząc się w kajaku nieco zapominam o chłodzie.

Fot. Magda (MAGA)

I każda chwila spędzona dzisiaj na rzece wynagradzała mi tę małą niedogodność. Zima ma swój urok.


Zaśnieżone, oblodzone brzegi. I ta cisza. Nikogusieńko nad wodą. Miałem nadzieję, że dopłyniemy do samego Wąchocka. Jednak już po kilku zakrętach rzekę grodził lód.


Gdy w zasięgu wzroku widać było wodę, ciąłem go dzielnie kajakiem i łupałem wiosłami.
Przedarliśmy się bodaj przez dwa takie zatory.


Jeszcze Wąchocka nie było widać, gdy odczuliśmy potęgę natury. Dopływamy do miejsca, gdzie wody w stanie ciekłym już nie widać. Zgodnie postanawiamy nie ryzykować. Zawracamy.


W górę rzeki trzeba było włożyć trochę więcej sił w wiosłowanie. To pozwala wrócić mojemu ciału do temperatury zbliżonej już do "normalnej". No i uroki rzeki w zimowej scenerii, nabierają jeszcze piękniejszych barw.


Naprawdę podoba mi się zimowe kajakowanie. Ciężko wyleźć z ciepłej pościeli, lecz jeszcze nigdy nie żałowałem, że tak postąpiłem. Tym razem nie jest inaczej.


Dopływamy dosyć szybko do naszej mety. Może nie był to spływ marzeń, może i nazywanie go spływem, to już nadużycie, ale na pewno było to coś, czego jeszcze nie doświadczyłem.


Padł nieśmiało pomysł, aby obnieść bystrze i popłynąć jeszcze trochę w górę rzeki, ale dość szybko ta idea upadła.


Wysiadamy z kajaków. Nie jest mi zimno. Nie dziwota. Oprócz walki z nurtem, musiałem napędzić kajak o kilka kilogramów cięższy niż zazwyczaj, o kilka kilogramów cięższym wiosłem. Raptem dwie godziny na wodzie wystarczyły, by wszystko pokrył gruby lód.


Kończymy w samą porę. Mamy w Polsce święto  "Trzech Króli", było też coś i o "Sześciu Królach"... Od dzisiaj można powiedzieć, że mamy też "Czterech Króli i Królową".

Fot. Tomek (TEGIE)

Setny spływ to już historia. Na pewno był niepowtarzalny. Nigdy takiego krótkiego nie płynąłem. Nigdy też w takim mrozie. Sezon 2017 ogłaszam za otwarty.

Fot. Tomek (TEGIE)

Dziękuję wszystkim którzy mi pomagali i towarzyszyli w tej mojej dotychczasowej przygodzie. Do zobaczenia na szlaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz