niedziela, 19 lutego 2017

2017.02.19. Suków Papiernia - Łabędziów (Lubrzanka, Czarna Nida)

Zeszły weekend spędziłem na lądzie. To był błąd. Zostałem, powiedzmy na miejscu i nie wiele z tego pamiętam. Nie chciałem i tego weekendu tak skopać. Było jeszcze czterech innych śmiałków, którzy mi w tym mieli pomóc. Z rana udaję się do Piotra (PRUS), skąd już razem ruszamy do Sukowa. Tam kolejno dołączają Artur i Robert (LOPSON). Zrzucamy graty z samochodów. Zostawiamy Prusa na straży, a sami udajemy się do Morawicy na spotkanie z Marcinem. Tam wyznaczyliśmy metę. Pierwotnie miały być Kuby - Młyny. Przesiadamy się do jego wozu i jego szanowna małżonka Kasia, zawozi nas na powrót do Sukowa. Niemal w tym miejscu kończyliśmy ostatnio Lubrzankę w promieniach zachodzącego już, grudniowego słońca. Niemal. I to "niemal" nie daje mi spokoju do teraz. Te 200 metrów których nigdy nie spłynąłem. Dzisiaj też mi nie było to dane. Natura postanowiła jeszcze zostawić mi to na kiedyś.


Więc startujemy te nieszczęsne 200 metrów niżej. Z większymi lub mniejszymi kłopotami, lecz wszyscy szczęśliwie kończą na wodzie.


Jak na luty, to na temperaturę nie ma co narzekać. Na pewno dodatnia. I to jedyny plus dzisiejszej aury. Słońce głęboko schowane za chmurami. Ponuro.


Ten ostatni odcinek Lubrzanki jest widokowo najsłabszy. A już w dzisiejszych odcieniach jakoś w ogóle mnie nie przekonał.


Nie to, żebym narzekał. Ot po prostu takie jest moje odczucie. Zostaję z tyłu i próbuję złapać dla siebie, wszystko co rzeka ma tu najlepsze.


Lecz jakoś do samego jej końca niewiele tego było. Tak jakoś nijak.


Trochę śniegu, trochę lodu. Ni to wiosna, ni zima.


W takim nastroju dopływam do skrzyżowania wodnego. Ciekawe miejsce. Lubrzanka tu łączy swoje wody z Belnianką co daje początek Czarnej Nidzie.


Swoją drogą, też ciekawej rzece, którą można spłynąć od samego początku, do końca. Miejsce to upatrzyły sobie szczególnie ptaki, które mimo takiej a nie innej aury przywitały nas tam głośnym śpiewem. Od razu zrobiło się przyjemniej.


Pogoda się nie zmieniła. Śniegu czy słońca nadal jak na lekarstwo, lecz sama rzeka prezentowała się zdecydowanie lepiej. Oczywiście, to tylko moje zdanie.


Teraz już płyniemy w jednej, zwartej grupie do miejscowości Podmarzysz. Tu mała zapora. Rzeka zamarznięta.


Wysiadka. Przeciągamy kajaki brzegiem. Chłopaki mostkiem, ja kajakiem w poprzek rzeki i wszyscy są znowu razem na jednym brzegu.


Robimy krótką przerwę. Czyli tradycyjnie. Miejsce odpowiednie. Posiłek, ciepła herbata, papieros i w drogę.


Tak, Czarna Nida dzisiaj mi się podoba. Nie ma zwałek, jakiś wielkich bystrzy czy bunkrów, ale też jest ładnie.


Peleton się nieco rozrywa. Raz płynę na końcu stawki, innym razem na przodzie.


Lopson tu jest po raz pierwszy. Mówi, że ładnie. Ma rację.


Więcej lasów, więcej drzew na brzegach, trochę konarów w wodzie. Przy jednym z nisko pochylonych kolejna krótka przerwa. Czekamy na Piotra i Artura, którzy zostali nieco z tyłu. Marcin wyskakuje z kajaka. Po co? Pojęcia nie mam.


Dopływają koledzy. Ruszamy. I co? I przy wsiadaniu do kajaka - dupa mokra. Oczywiście Marcina. Kto szuka - ten znajdzie :D. Ruszamy więc z małym poślizgiem. Rzeka nadal piękna.


Zresztą co tu pisać? Tyle razy już tu płynąłem. Marcin chyba nieco odczuł chłód, bo wyrwał do przodu, jak nie przymierzając poparzony. Ja na tym etapie trzymałem się znowu raczej sam siebie.


Tęskni już mi się za zielenią, namiotem...Tempo nawet szybkie. Pokonujemy jeszcze jeden lodowy zator przy jakimś obalonym drzewie

Fot. Piotr (PRUS)

i nieuchronnie dopływamy do pierwotnie planowanej mety.


Młyn na sprzedaż, elektrownia wodna, przenoska. Tak karkołomne wyjście z wody, jak dzisiaj w owym miejscu zafundowała nam Czarna Nida, zdarza się rzadko.


Koniec końców, wszyscy lądujemy po drugiej stronie.


Brzegiem odtąd towarzyszy nam Kasia. I chyba na nasze szczęście. Do mety jeszcze z kilometr mamy. Dzisiaj jednak tam nie dopływamy. Pierwszy lodowy zator jeszcze jakoś udaje się pokonać.


Drugi był ostatnim. Lód, lód i jeszcze raz lód. Nie było sensu się szarpać i chyba ochoty też nie było.


Wracamy więc pokornie do mostu w Łabędziowie,


gdzie stajemy na stałym lądzie.


Lubrzanka - nijaka. Czarna Nida - ładna. Najważniejsze, że popływałem. Niech to już będzie taka tradycja. Weekend w weekend. Pomarzyć fajna rzecz...

2 komentarze: