niedziela, 10 lutego 2019

2019.02.10. Kołoniec - Rożenek (Czarna Konecka)


W zdrowiu i chorobie, Katana jest ze mną. Tym razem w chorobie. Czynię znak krzyża nowym wiosłem i ruszam na kolejną krucjatę. Zadaję sobie pytanie: dlaczego stawiam temu czoła? Odpowiedzi jednak brak. Tu na rzece, w kajaku, czasem zderzają się moje dwa światy. Jeszcze częściej ogarnia mnie dziwny trans. Tu ponura rzeczywistość rozwiewa się jak dym na wietrze. Przekląłem te wyprawy, chwaliłem w niebo głosy… W kajaku mogę wziąć głęboki oddech, ukryć swoje słabości. I ciągle płynę i ciągle czegoś szukam. Ten brak konkretnego celu jest w tym wszystkim najpiękniejszy. 


I choć popłynęło nas trzech (wraz ze mną Dawid i Piotr), to jak każda jedna i ta wyprawa była moją prywatną.


Mam już swoje zwyczaje, swoje talizmany pochowane w łódce. Dzisiaj miała zaczarować, czy też oczarować mnie Czarna Konecka. 


Mam do niej osobiste podejście. To ona sprawiła lata temu, że postanowiłem poznać świat kajaków polietylenowych.


Czarna Konecka, to rzeka złą sławą owiana. Przynajmniej dla "nie wtajemniczonych". Złą, bo mnóstwo powalonych drzew w korycie. 


Złą, bo wiele zastawek i tam. 


Zła, gdyż sporo kanałowych odcinków. Złą... bo złą. 


Nawet lokalna ludność twierdzi, że pływać się tu nie da. 


W opisach internetowych dzisiejszego odcinka, też przeważały zwałki. 


Dla "wtajemniczonych" była niegdyś okrzykniętą Miss świętokrzyskich rzek. 


I być może takową pozostanie, ale z podkreśleniem - świętokrzyskich. 


Dzisiaj poznawaliśmy jej łódzki fragment. 


I mimo tych szumnych straszeń z każdym pokonanym metrem zachodziliśmy w głowę, skąd takowe się wzięły? 


Dookoła lasy, żadnych zabudowań, lecz i też żadnych tych niby strasznych powalonych drzew. 


Kilka było, lecz po zeszłotygodniowej Zagożdżonce, daleki byłbym od nazywania ich zwałkami. 


Z jednej strony to i dobrze, bo oznaki grypy i dość mocno ostatnimi czasy wyeksploatowany organizm, mógłby temu nie podołać.  


Jedyne co przypomina wcześniejsze etapy, to niezliczona ilość zastawek. 


Denerwujące wysiadki z kajaków i targanie ich brzegami. 


Za każdą z nich rzeka zmienia swoją szerokość. Rozlewa się, innym razem zwęża. 


Kanałowe fragmenty w tym rejonie jednak zdecydowanie przyjemniejsze. 


Nowością natomiast była ogromna ilość pięknie prezentujących się, 


podmytych brzegów, tworzących urocze skarpy. 


Sprawnie całe przedsięwzięcie posuwało się naprzód, mimo iż w dzisiejszym składzie dało się zauważyć trudy sobotniej nocy. 


Rzeka jest tu aż nieprzyzwoicie czysta. W połowie dystansu próbuję nowe wiosło. Mocniej naciskam do przodu, przystaję, leżę w kajaku i odpoczywam. 


Zostaję na dłuższy moment zupełnie sam. Przynajmniej na rzece 😏. Dookoła niewiarygodna cisza. I dobrze. Tego potrzebowałem. 


Czekam na kompanów. Pokonujemy kolejną tamę i już w komplecie suniemy do mety. 


Bez szaleństw, bez pośpiechu, bez krzyków, szarpania się i przekleństw. Naprawdę Czarna Konecka na tym odcinku nie sprawia żadnych kłopotów. 


Gdy słońce zniża się ku horyzontowi, dopływamy do prawdziwego wodnego skrzyżowania. Pierwszy raz takie miejsce widzę. 


Na tym skrzyżowaniu skręcamy w lewo tak jak i na każdym poprzednim rozwidleniu i prujemy prosto do młyna w Rożenku, gdzie kończymy spływ. 


Licznik nabił sporą ilość kilometrów. 


Nie spodziewaliśmy się tak łatwego i spokojnego pływania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz