W zdrowiu i
chorobie, Katana jest ze mną. Tym razem w chorobie. Czynię znak krzyża nowym
wiosłem i ruszam na kolejną krucjatę. Zadaję sobie pytanie: dlaczego stawiam
temu czoła? Odpowiedzi jednak brak. Tu na rzece, w kajaku, czasem zderzają się
moje dwa światy. Jeszcze częściej ogarnia mnie dziwny trans. Tu ponura
rzeczywistość rozwiewa się jak dym na wietrze. Przekląłem te wyprawy, chwaliłem
w niebo głosy… W kajaku mogę wziąć głęboki oddech, ukryć swoje słabości. I
ciągle płynę i ciągle czegoś szukam. Ten brak konkretnego celu jest w tym
wszystkim najpiękniejszy.
I choć popłynęło nas trzech (wraz ze mną Dawid i Piotr), to jak każda
jedna i ta wyprawa była moją prywatną.
Mam już swoje zwyczaje, swoje talizmany
pochowane w łódce. Dzisiaj miała zaczarować, czy też oczarować mnie Czarna
Konecka.
Czarna Konecka, to rzeka złą sławą owiana. Przynajmniej dla "nie wtajemniczonych". Złą, bo mnóstwo powalonych drzew w korycie.
Złą, bo wiele zastawek i tam.
Zła, gdyż sporo kanałowych odcinków. Złą... bo złą.
Nawet lokalna ludność twierdzi, że pływać się tu nie da.
W opisach internetowych dzisiejszego odcinka, też przeważały zwałki.
Dla "wtajemniczonych" była niegdyś okrzykniętą Miss świętokrzyskich rzek.
I być może takową pozostanie, ale z podkreśleniem - świętokrzyskich.
Dzisiaj poznawaliśmy jej łódzki fragment.
I mimo tych szumnych straszeń z każdym pokonanym metrem zachodziliśmy w głowę, skąd takowe się wzięły?
Dookoła lasy, żadnych zabudowań, lecz i też żadnych tych niby strasznych powalonych drzew.
Kilka było, lecz po zeszłotygodniowej Zagożdżonce, daleki byłbym od nazywania ich zwałkami.
Z jednej strony to i dobrze, bo oznaki grypy i dość mocno ostatnimi czasy wyeksploatowany organizm, mógłby temu nie podołać.
Jedyne co przypomina wcześniejsze etapy, to niezliczona ilość zastawek.
Denerwujące wysiadki z kajaków i targanie ich brzegami.
Za każdą z nich rzeka zmienia swoją szerokość. Rozlewa się, innym razem zwęża.
Kanałowe fragmenty w tym rejonie jednak zdecydowanie przyjemniejsze.
Nowością natomiast była ogromna ilość pięknie prezentujących się,
podmytych brzegów, tworzących urocze skarpy.
Sprawnie całe przedsięwzięcie posuwało się naprzód, mimo iż w dzisiejszym składzie dało się zauważyć trudy sobotniej nocy.
Rzeka jest tu aż nieprzyzwoicie czysta. W połowie dystansu próbuję nowe wiosło. Mocniej naciskam do przodu, przystaję, leżę w kajaku i odpoczywam.
Zostaję na dłuższy moment zupełnie sam. Przynajmniej na rzece 😏. Dookoła niewiarygodna cisza. I dobrze. Tego potrzebowałem.
Czekam na kompanów. Pokonujemy kolejną tamę i już w komplecie suniemy do mety.
Bez szaleństw, bez pośpiechu, bez krzyków, szarpania się i przekleństw. Naprawdę Czarna Konecka na tym odcinku nie sprawia żadnych kłopotów.
Gdy słońce zniża się ku horyzontowi, dopływamy do prawdziwego wodnego skrzyżowania. Pierwszy raz takie miejsce widzę.
Na tym skrzyżowaniu skręcamy w lewo tak jak i na każdym poprzednim rozwidleniu i prujemy prosto do młyna w Rożenku, gdzie kończymy spływ.
Licznik nabił sporą ilość kilometrów.
Nie spodziewaliśmy się tak łatwego i spokojnego pływania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz