piątek, 24 sierpnia 2012

2012.08.24. Brody - Ostrowiec Świętokrzyski (Kamienna)

Końcówka wakacji. Pomyślałem, że może spróbowałbym popłynąć gdzieś z córką ? Wiktorii pomysł się spodobał. Ale gdzie płynąć ? Wybieramy najlepsze połączenie pociągiem i postanawiamy spłynąć Kamienną z Brodów Iłżeckich do Ostrowca Świętokrzyskiego. Pobudka w piątek rano. Szybkie śniadanie, i na pociąg. Prędko docieramy do Brodów. Od stacji, do miejsca wodowania (most na ul. Radomskiej), mamy przysłowiowy "rzut beretem". Pompuję kajak, przebieramy się w stroje spływowe i ... do boju.


Wody w rzece mało. Pierwsze metry trudno nam pokonać. Ciąglę wysiadam z kajaka i przeciągam po płyciznach i kamieniach. Jest to dosyć deprymujące. W końcu udaje nam się wypłynąć na głębszą wodę. zaczyna robić się całkiem przyjemnie. Cisza i spokój. Pokonujemy obalone do wody drzewo, które miejscowi zamienili w kładkę do przechodzenia z jednego brzegu na drugi. Przy tej przenosce zażywamy trochę kąpieli ... pokrzywowych.


Ale nic to. Humory dopisują i płyniemy dalej. Słońce mocno grzeje. Spływamy a'la próg wodny z desek i bali. Wiktoria zadowolona. Mi też się podoba. Płyniemy leniwie. Na wysokości Stawu Kunowskiego robimy krótką przerwę. Po zejściu na wodę powoli zauważam że Wiktoria zaczyna się nudzić. Ma dopiero 9 lat.



Może jeszcze za wcześnie dla niej na takie przygody, a może takie pływanie to nie dla niej? No cóż, czy chce czy nie, musimy jakoś dopłynąć do Ostrowca. W Nietulisku mamy wysiadkę. Obalone drzewo. Nijak nie udaje nam się przepłynąć. Nie ma jak zawrócić, bo napiera na nas dosyć mocno woda z bystrza, które spłynęliśmy chwilę wcześniej. Udaje mi się dobić do prawego brzegu. Ale tu kolejny problem. Stromo i wysoko na jakieś 4 m. Do tego zbocze zarośnięte różnego rodzaju zielskiem, pokrzywami i krzaczorami. Wiem że lekko nie będzie, ale wyboru nie mamy, musimy przenieść kajak. Wiktoria wysiada pierwsza, kajak się kołysze, Ona wyskakuje na skarpę i łapie się gałęzi i czego się tylko da. Jest naprawdę stromo. Boi się, że się zsunie do rzeki. Z trudem, ale udaje jej się wdrapać na szczyt. Ja mam trochę gorzej wysiąść, udaje się. Próbuję wyciągnąć kajak i wtedy spod linek na dziobie, wysuwa się worek w którym mieliśmy spakowany cały nasz dobytek. Worek wpada do rzeki. Szybko uwiązuję kajak do drzewa i skaczę na ratunek naszym rzeczom. Wika się wystraszyła jak mnie zobaczyła na dole w rzece. Zaczyna się płacz. Wyłażę z workiem na brzeg. Wdrapuję się pod górę ciągnąć za sobą kajak. Jestem. Próbuję trochę uspokoić dziecko. Powoli emocje mijają. Ciągniemy kajak ze 200 m. przez krzaki, a dogodnego zejścia do wody jak nie było, tak nie ma. Znowu trzeba pokonać wysoką skarpę, tyle że teraz w dół. O dziwo nawet sprawnie to poszło. Płyniemy znowu, a córka zaczyna się dopytywać, czy daleko jeszcze do mety?


Dyplomatycznie odpowiadam że nie. Zniechęcenie jej przechodzi tylko na moment, gdy spływamy kolejne fajne bystrze pod mostem w Kunowie. Dalej Kamienna przemienia się w kanał. Szeroka i prosta po horyzont. Nurtu brak. Ciężko mi idzie pokonanie tego odcinka.


Wiktoria zasypia i śpi tak aż do zapory w Chmielowie.


Tam kolejna przenoska. Tym razem bez żadnych niespodzianek.


Chwila przerwy i płyniemy dalej.


Córka ma już dość. Wiem, że do Ostrowca jest niedaleko, ale wiem też, że czekają nas tam przenoski przy tamie i progu wodnym. Także zaczynam już czuć zmęczenie. Cóż, postanawiam że zakończymy na początku Ostrowca i na pociąg pójdziemy piechotą. Z trudem znowu wyłazimy na brzeg. Miejsce niezbyt fortunne.


Aby dostać się do ulicy, trzeba pokonać spory kawałek przez wysokie krzaki. Uff, przedarliśmy się przez nie i wychodzimy na drogę nr. 9 w Ostrowcu Świętokrzyskim. Teraz co ? Na dworzec PKP, ale chyba bliżej mamy do stacji w Boksyckiej. Półtora kilometra drogi przez mękę. Wiktoria jest już padnięta i ledwo niesie swój plecaczek. Ja zaś muszę targać kajak i całą masę pozostałych rzeczy. Z nieba leje się żar, my idziemy poboczem, a z naprzeciwka nadjeżdżają samochody. Muszę uważać i pilnować dziecka. W końcu udaje nam się dotrzeć na stację. Na pociąg musimy poczekać ok. pół godziny. Uwalamy się na torbach i odpoczywamy. Wika na myśl że już wracamy ożywia się nieco i mówi, że miejscami jej się podobało, tylko trochę bała się wody i nie miała sił na wspinaczki oraz takie spacery po krzakach i pokrzywach. No cóż, może jest jeszcze za mała, a może ze mnie jest taki kajakarz jak z koziej ... itd. skoro nie umiem sprawić, aby dziecku się podobało płynięcie w kajaku. Pewnie złożyło się na to i jedno i drugie. W pociągu, dojeżdżając do Starachowic, spełniam życzenie córki i zamawiam pizzę. Po powrocie do domu od razu zasiadamy do konsumpcji. Póki co, nie będę dziecka męczył i proponował kolejnych spływów. Jak ochłonie i będzie chciała spróbować, pewnie sama da mi to do zrozumienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz