niedziela, 8 czerwca 2014

2014.06.07-08. Odrzywół - Warka (Drzewiczka - Pilica)

Przez ostatnie dwa tygodnie dosyć sporo udzielałem się na Forum Wodnym. Było to o tyle łatwiejsze, że poznałem PRUSA  i CZOŁGA oraz MARBORU w warunkach spływowych. Szykowaliśmy się do spływu Drzewiczką. Kilku forumowiczów, górny odcinek z Drzewicy do Odrzywołu spłynęła z początkiem maja. Rzeka tak im przypadła do gustu, że postanowiono popłynąć dalej. Miałem trochę wątpliwości czy dam radę przepłynąć całą zaplanowaną na dwa dni trasę. Odrzywół - Warka. To ponad 80 kilometrówm w dwa dni. Część ekipy popłynie w sztywnych kajakach. Może być ciężko. Jednak poprzeczkę trzeba zawieszać coraz wyżej. Płynę, będzie też okazja poznać kolejnych forumowiczów. W sobotni poranek stawiam się w Radomiu, u kolegi MARBORU. Przepakowuję się do samochodu Mariusza, zabieramy po drodze kolegę Bociana i grzejemy prosto do Warki na planowaną metę naszego spływu. Spotykamy tam już kilku uczestników, reszta powoli dojeżdża na miejsce. Niespodziewanie spotykam TEDA. Tak, tak, tego samego, z którym w zeszłym roku próbowałem się zmówić na spłynięcie Wisły. Nasze szlaki po roku się skrzyżowały. Poza Nim poznaję wielu innych ciekawych ludzi. Łączy nas jeden wspólny mianownik: Wszyscy kochamy pływanie, odkrywanie nowych miejsc, obcowanie z przyrodą. Jak już się udało nam zebrać, zostawiamy "nasze" auto i z innymi jedziemy na start. Po drodze zaglądamy do Portu Ulaski gdzie u forumowicza SCHWIMWANNEN'A zostawiamy sprzęty biwakowe. Planujemy po południu dopłynąć tu Pilicą i być może, to tu rozbić obóz. Przed południem wszyscy zwarci i gotowi stawiają się przy moście w Odrzywole.


Wodowanie idzie wolno, bo i sporo nas jest. W końcu wszystkie osady są na rzece. Drzewiczka. Czym mnie zaskoczy? Czym zauroczy? Co ma do zaoferowania? Pora się przekonać.


Początek spływu dość niemrawy. Pokonujemy dystans w ślimaczym tempie. Zaczynają się pierwsze przeszkody. Mniej lub bardziej sprawnie je opływamy. Słońce grzeje niemiłosiernie. Na rzece zaczyna się robić coraz ciaśniej. Napotykamy grupy innych kajakarzy. Drzewiczka zaczyna nam rzucać coraz większe kłody pod nogi. Dosłownie. Pokonujemy coraz większą ilość zwałek.


Niektóre musimy obnosić brzegiem. Przy wejściu w jeden z zakrętów słyszę tylko głośny plusk oraz okrzyk - "kabina"! Załoga naszej Kanady, czyli forumowe ELTECHY (ojciec i syn), zaliczają wywrotkę. Miejsce okazuje się bardzo wymagające. Silny nurt, zakręt, a to wszystko przegrodzone drzewem powalonym w poprzek rzeki. ELTECHY wyławiają z wody pogubione fanty, my zaś w tym czasie obnosimy niefortunne miejsce. Po kilku kolejnych kilometrach robimy krótki postój. Zjadamy małe co nieco i ruszamy dalej. Drzewiczka się nie zmienia. Dalej mamy sporo zagadek w korycie rzeki.


Po południu dopływamy do jakiegoś rozwidlenia. I co dalej? Decydujemy się płynąć prawą odnogą. To nie był dobry wybór gdyż ta odnoga jest nie spływalna.


Cóż, musimy się wrócić ok. 400 metrów pod prąd i płynąć lewą odnogą, która zaczyna się od przenoski przy zastawce.


Podczas tych zmagań z brzegu śmiały się z nas i kozy,


i barany, i koń też się uśmiał.


Robi się coraz później. Dobrze, że Drzewiczka pozwala nam już, aż do swojego ujścia do Pilicy płynąć bez przeszkód.


Około 17:00 wpływamy na Pilicę. W planach było, że dzisiaj przepłyniemy tą rzeką jakieś 30 kilometrów. Wyglądało na to, że będzie trzeba weryfikować ten plan. Ale póki co grzejemy przed siebie. Narzucamy dosyć mocne tempo mimo, że większość stanowią pływadła pneumatyczne, które do demonów prędkości nie należą. Zawijamy do portu Ulaski, skąd pobieramy sprzęt biwakowy, żegnamy SCHWIMWANNENA i ruszamy dalej na poszukiwanie miejsca na obóz. Przed samym zmrokiem znajdujemy takowe gdzieś za Przybyszewem. Nareszcie. Byłem już dosyć mocno zmęczony dzisiejszym spływem. W mgnieniu oka płonie ognisko i wszyscy zasiadamy do obiado - kolacji.


Atmosfera jest bardzo, bardzo miła. Sporo żartów i śmiechu. Towarzystwo naprawdę doborowe. Aż żal się kłaść spać, ale jednak zmęczenie bierze górę i zaszywam się w swoim namiocie i cieplutkim śpiworze.


Budzę się dosyć wcześnie rano, wychodzę z namiotu, przeciągam się, przecieram oczy i co widzę? Część flory jeszcze jakby zaspana, za to fauna już na nogach.


Gdy tylko zaczęło się przygotowywanie śniadania, część zwierząt postanowiła bliżej przyjrzeć się naszemu jadłospisowi. Przeżyliśmy prawdziwą inwazję kopytnych na nasz obóz. Ich szczęście, że nie było zbyt wiele czasu, bo wzbogacilibyśmy swoją dietę o większą ilość białka wołowego.


Jako że do Warki sporo płynięcia, postanawiamy z MARBORU, że wypłyniemy wcześniej, gdyż reszta zapewne nas dojdzie na dystansie. Tak więc wypływamy.

                                                              Fot. Mariusz (MARBORU)                                                  

Bez wyścigów, spokojnie, podziwiamy piękno Pilicy.


Jest naprawdę przyjemnie. Dopływamy do Białobrzegów


i na rzece zaczyna się wzmożony ruch. Niedziela, sporo spływów komercyjnych. Cisza i spokój gdzieś ulatują. Nie chcę uogólniać, ale takie spływy różnią się nieco od naszych. Ilość spożytego alkoholu i decybeli jakie im towarzyszą zupełnie nie współgrają z moim wyobrażeniem o pływaniu. Staram się wyprzedzać owe grupy i ogólnie trzymać się od tego towarzystwa z daleka. Nie jest to łatwe, ale jakoś się udaje. Płynę przed siebie,


zażywam kąpieli w rzece, gdyż słoneczko sobie nie żałuje.


Przypływają Mariusz z Bocianem. Czekamy na resztę która niechybnie miała nas dogonić, lecz ani widu ani słychu by to miało nastąpić. Do mety już naprawdę blisko. Decydujemy, że tam na nich zaczekamy. Dopływamy do Warki.


Mariusz zostaje przy naszych kajakach, a ja z Bocianem udajemy się po świeże zapasy czegoś do picia. Kajaki suche, my spakowani, czas ucieka,, a pozostałych nie widać.


Bardzo zależało nam na pożegnaniu się i podziękowaniu za miłe towarzystwo, ale czas nagli. Jeszcze przed nami kawałek drogi do domów, a przecież jutro trzeba powrócić do szarej rzeczywistości. Po dwóch dniach spędzonych na łonie natury wcale nie jest to takie proste.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz