Iłżankę "napoczęliśmy" z kol. PRUSEM już jesienią.
Dla mnie skończyło się to kabiną, stratą wiosła i wcześniejszym zakończeniem.
Wiedziałem, że tam wrócę. Tym razem z SIKOREM jako towarzyszem niedoli.
Startujemy jakieś 50-100 m. od miejsca, gdzie się jesienią przekąpałem.
Teraz
wody było więcej, a ja siedziałem w innym kajaku. Miejsce nadal dynamiczne i
trzeba się tam mieć na baczności.
Przepływamy kilka szybkich meandrów z
przeszkodami w nurcie i rzeka nieco się "prostuje". Przepływa obok
wsi, ale jest czysto i bardzo ładnie.
Po jakimś kilometrze zaczyna się odcinek
"kanałowy". Prosty jak drut i bez historii.
Snujemy się tak po wodzie
jakieś 2,5 km. i dopływamy do mostku w miejscowości Leśniczówka-Ruda. Pod
mostem dosyć okazałe bystrze.
Spływamy i znajdujemy się znowu w innym świecie.
Rzeka
nabiera tempa, pojawiają się meandry, przeszkody
i wraca naturalny charakter
akwenu.
SIKOR jedno miejsce powinien zapamiętać na długo. Chciał przepłynąć pod
obalonym drzewem. Jednak silny nurt zrobił swoje i przyparło go do owej kłody, ustawiając kajak bokiem. Już był w ogródku i witał się z... wodą, ale szczęśliwie i zaprzeczając kilku prawom fizyki, utrzymał się na powierzchni. Dalej rzeka też
kręci i gna przed siebie. Płynie się ciekawie.
Dopływamy do kładki z
obalonych drzew. Jest nisko na taflą wody. Próbuję się przecisnąć. Nurt mnie
próbuje wbić pod drzewo i obrócić. Podjąłem walkę ale zsunęło mi się z kokpitu
wiosło i poszło!!! Mówię sobie "tym razem Ci nie daruję". Wyskakuję z
kajaka i gonię wiosło brzegiem. Po drodze zabieram taką 2,5m. gałąź. Przydała
się. Po jakichś 100 m. doganiam gada i przyciągam do brzegu. Wracam i pokornie
obnoszę tę nieszczęsną kładkę.
Fot. Jarek (SIKOR)
Jeszcze przez niedługi kawałek rzeka
płynie jak wcześniej, powoli zmieniając swe oblicze w kolejny kanał. Tu jednak
płynie się ciekawiej, gdyż co chwilę słychać szum przewalającej się wody. Sporo
bystrz (pewnie przy niższym poziomie) to są jakieś progi. Tak czy owak spływamy
wszystkie.
Niepostrzeżenie zbliżamy się do Kazanowa.
Rzeka znowu odzyskuje
naturalny charakter. Mijamy koło nawadniające. Też było
ciekawie.
Fot. Jarek (SIKOR)
Przepływamy pod niezliczoną ilością mostków, kładek itp.
Trzeba przyznać, że wieś od strony rzeki wygląda zupełnie inaczej.
Mijamy kościół
i dopływamy do
mostu na końcu Kazanowa. Słychać szum wody. A więc znowu bystrze czy coś takiego? Sikor
podpływa powoli na zwiad i nim się obejrzał nie miał odwrotu. Woda go
pociągnęła, ale spłynął i żyje. Żeby nie być gorszym też pokonuję ten próg.
Powoli dopływamy
do wsi Kroczków Mniejszy. Mostek, szum i plusk wody. Standard. Ale facet na
mostku odradza spływanie. Wyłazimy to miejsce obejrzeć. Pewnie jest do spłynięcia, ale nie w lutym. Trzeba tylko uważać, bo za progiem (dosyć wysokim) znajdują się
pale. Robimy krótką przerwę.
Posilamy się, uzupełniamy płyny i ruszamy. Dalej
kanałowo, lecz dosyć dziko i są meandry, oraz zatopione drzewa. Płynie się
przyjemnie. Dopływamy do wsi Poduchowne. Kolejna przenoska, kolejnego
"wodospadu". Moim zdaniem niespływalny. Sikor coś kombinuje, ogląda, ale koniec końców pokornie obnosi to miejsce.
Stąd już przysłowiowy
"rzut beretem" do mety, którą zaplanowaliśmy w Ciepielowie. Płyniemy
spokojnie, rozkoszując się ostatnimi momentami na wodzie zupełnie nie zważając
na to, że chmury nad nami jakby jeszcze ciemniejsze niż przez cały dzień i zaraz
nas na koniec zmoczy. Jednak z dużej chmury spadł tylko drobny deszcz.
Dopływamy do Ciepielowa. Pakujemy się i zjeżdżamy do domów.
Podsumowując:
Iłżanka jest warta tego, aby Nią pływać. Jest sporo bystrzy, są momenty
relaksowo - kanałowe, ale i bardzo dynamiczne i trudne. Dotąd spłynąłem ją od
Iłży do Ciepielowa. Wisła już niedaleko i na pewno tam się zamelduję.
Podziękowania dla SIKORA za towarzystwo na tym jakże przyjemnym spływie.