sobota, 9 maja 2015

2015.05.08-09. Puławy - Gassy (Wisła)

To była bardzo szybka decyzja. Dowiedziałem się trzy dni wcześniej o Fliss Festiwalu w Gassach i od razu w wyobraźni widziałem się , jak dopływam tam swoją łajbą. Na prognozy pogody już nie zwracałem uwagi bo i tak nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Po za tym od Puław do ujścia Pilicy jeszcze nie płynąłem. A więc w piątek rano kolega Tomek (dzięki Ślizgon) zawozi mnie do Puław gdzie mam spotkać się z Leszkiem, poznanym tydzień wcześniej na szlaku Konwaliowym. Zgłosił chęć dotrzymania mi towarzystwa do Dęblina. Spotkanie, szybkie przywitanie i na wodę. Trochę mi było spieszno bo była szansa na sobotnie spotkanie przy ujściu Pilicy z forumowiczem TEDEM. Tak więc schodzimy na wodę za Mariną w Puławach.


We dwóch płynie się raźniej, próbuję narzucać sobie dosyć szybkie tempo co by Leszek w swoim "długolu" nie zanudził się na wodzie, ale o zarzynaniu się mowy nie ma.


W końcu od Dęblina będę płynął sam i muszę zostawić sobie siłę na dalsze 90 km. Wisła, wiele by pisać. Niby zawsze jak się na Nią wybieram wiem jaka jest, ale zawsze tak samo zapiera mi dech jak stoję na brzegu. Na wodzie jak zawsze zachwyca Swoją potęgą. Wszystko dookoła też jakby większe.


Pogoda piękna, słonecznie ale nie upalnie, trochę dokucza wiatr ale bez przesady.


Dosyć szybko dopływamy do Dęblina.


Przed mostem kolejowym, na prawym brzegu przy ujściu Wieprza do Wisły, robimy krótką przerwę. Tutaj mieliśmy się rozstać,


ale Leszek postanawia mi towarzyszyć jeszcze chwilę do Twierdzy w Dęblinie.


Tam następuje pożegnanie i dalej płynę sam.


Za Miastem robi się przepięknie. Chyba najbardziej malowniczy odcinek Wisły jaki miałem okazję poznać.


Rzeka rozlewa się bardzo szeroko, sporo wysepek i płycizn.


Trzeba dobrze czytać wodę bo tyczki są mało widoczne, albo wcale ich nie ma. Tylko natura i ja w kajaku.


Jest pięknie, spokój zakłócają co jakiś czas samoloty na niebie z jednostki w Dęblinie. Ale ich hałas nie jest w stanie zakłócić harmonii wiosłowania.


Jak na kajak jaki posiaadam, myślę że tempo miałem całkiem niezłe.


Snuję się tak aż do miejscowości Wróble-Wargocin. Tam na prawym brzegu ląduję przy kościele który znajduje się tuż za wałami.


Posiłek, rozprostowywuję cztery litery i płynę dalej.


Po niedługim czasie dopływam do elektrowni w Kozienicach.


Ogromna budowla. Jej wielkie kominy widać już było co jakiś czas z wody od jakichś 20 km. !! Dzwoni Jarek (SIKOR), że też będzie w Gassach i mogę w niedzielę rano wrócić z Nim do domu. Tak więc cichy plan spłynięcia do Warszawy szybko zostaje zweryfikowany. Na przeciw elektrowni robię kolejny postój. Poprawiam nieco fotel w kajaku (jeszcze muszę go trochę dopracować).


Resztę dnia płynę już spokojniej, oszczędzając siły na jutro, bo jak spotkam TED'A to może być rzeźnia. Wiem że chłopak potrafi pocisnąć.


Fajne miejsce na biwak znajduję może kilometr za ujściem Radomki. Targam kajak i graty na skarpę i tam rozbijam swój obóz.


Kolacja i odpoczynek. Ponad 60 km. samo się przecież nie przepłynęło.


Po posiłku czekam na zachód słońca, ale niestety na niebie pojawia się trochę chmur. Namiot też ustawiłem tak, że pewnie byłby z mojej perspektywy mało widoczny. Dogaduję telefonicznie jutrzejsze szczegóły spotkania z TEDEM, okazuje się że popłynie jeszcze z nami kolejny forumowicz Robert (ROBSON). No i fajnie. Resztę wieczoru spędzam na rozmyśleniach przeżytego dnia. Przez głowę przelatują dzisiejsze widoki. Co mi najbardziej zostało w pamięci? Chyba to że na Wiśle choć wielka, trochę ludzi można spotkać. Miłe jest jak każdy ze Swojej łajby pozdrowi uniesioną do góry ręką. Wodniacy z silnikami zwalniają widząc kajak, pewnie żeby nie robić mi dużej fali (choć akurat w Katanie mi to nie przeszkadza). Takie błachostki, ale miłe.


Rano pobudka miała być o 6:00 ale o 5:00 już nie spałem i postanawiam wcześniej wyruszyć. Choć wiatru nie ma to niebo zachmurzone. Zjadam śniadanie i trochę niebo się klaruje a wschód słońca zastępuje mi brak wczorajszego zachodu.


Około 7:00 jestem już w kajaku na Wiśle. Rzeka jeszcze jakaś taka uśpiona.


Płynie mi się przyjemnie i po kilkunastu kilometrach zaczynam wypatrywać ujścia Pilicy. Znajduję je i próbuję skontaktować się z dzisiejszymi moimi towarzyszami. Telefon jednak milczy, jest wcześniej niż się umawialiśmy. Postanawiam wysłać SMS-a że płynę dalej sam i spotkamy się w Gassach. Po dosłownie 3 km. oddzwania TED i mnie opieprza. Chłopaki już mogą zejść na wodę w Mniszewie. Tak więc pokornie hamuję silniki i cumuję przy brzegu na 461 km. Wisły. Z daleka widzę jakieś małe dwie postacie. Są bliżej, ale to nie moi znajomi. To jacyś inni kajakarze płynący do Warszawy. Miła pogawędka, i już na horyzoncie widzę kolejne dwie postacie. Tym razem to już moja ekipa. Witamy się, poznaję ROBSONA i bez zbędnych ceregieli odpływamy. Rozmawiamy, ale tempo płynięcia trzymamy mocne. TEDZIU w dmuchańcu jest nie do zajechania. Dopiero przed Górą Kalwarią trochę Im odchodzę, ale musiałem naprawdę mocno naprzeć na wiosło.


Za mostem kolejowym lądujemy na plaży i robimy krótką przerwę.


Stąd do celu mamy już blisko. Resztę trasy pokonujemy w spacerowym tempie. Przed samymi Gassami na spotkanie z Nami wypływają Eltechy. Do przystani dobijam więc w ich asyście. Zanim wysiadłem z kajaka ustawiam się przy nabrzeżu między innymi łajbami i Katana jak i ja zostajemy poświęceni przez księdza. Nie jestem jakoś wielce przesądny, ale podobno "Strzeżonego Pan Bóg strzeże". 

Fot. Jarek (SIKOR)

Na lądzie witam się z AGNIESZKĄ, WANIENKAMI, CZOŁGIEM jest i PREDATOR, no i oczywiście SIKOR. Na chwilę odwiedza nas QBOWY. Sami dobrzy znajomi wodniacy. Na dzień dobry zjadam wczorajszego kurczaka z ogniska, popijam piwem i rozbijam namiot.


Z kilkoma znajomymi idę na festyn aby jeszcze coś skosztować i zaopatrzyć się w browary, na wieczór który zapowiada się wesoło. Trochę straganów,


trochę folkloru. Fajnie.


Idę na przystań gdzie oglądam i podziwiam inne łajby.





Poznaję STAREGO RETMANA. Fajnie opowiada różne wodniackie historie. Wstępnie umawiamy się, że może popłynie ze mną Sanem ? Po zachodzie słońca wsiadamy w Jego dłubankę i robimy kilka rundek po zatoce z pochodniami w rękach. Prócz nas na wodzie pływa wiele innych jednostek tak oświetlonych. Niezapomniane przeżycie.

Fot. Lech (ELTECH)

Wieczór oczywiście przy ognisku. Była i cebulowa i jak zwykle kupa śmiechu.


Rano Jarek (SIKOR) odwozi mnie do samych Starachowic. Za rok obecność obowiązkowa. Po pierwsze spłynę tam znowu Wisłą, po drugie nie omieszkam spotkać się z dobrymi znajomymi. Po trzecie zostanę tam dłużej i dowiem się trochę więcej o życiu ludzi na co dzień związanych z Wisłą. A więc do zobaczenia w Gassach w 2016 roku.

PS.
Podziękowania dla Tomka i SIKORA za transport.

3 komentarze:

  1. Jak zwykle super opis! W przyszłym roku może razem dopłyniemy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za relację! Super się czytało, w sam raz do porannej kawy :).
    No i fajnie zobaczyć na zdjęciach znajome osoby, z którymi dopiero co samemu siedziało się przy ogniu!
    Świetna impreza! Może kiedyś...

    OdpowiedzUsuń