czwartek, 19 listopada 2015

2015.11.19. Bliżyn - Skarżysko Kamienna (Kamienna)

Gdy wczoraj wszyscy mieli już dosyć deszczu, ja patrzyłem w niebo i cicho prosiłem o jeszcze. Neptun okazał się łaskawy i odcinek Kamiennej, który chciałem spłynąć, wydawał się możliwy do "zrobienia". Dzisiaj jak na życzenie wypogodziło się, woda jeszcze nie opadła, postanowiłem płynąć. Samochód zostawiłem na mecie w Skarżysku, a do Bliżyna zawiózł mnie Piotr (PRUS).


Szybko się pozbierałem i schodzę na wodę zaraz za tamą zalewu, przy moście na ul. Staszica.


Przede mną nieznany mi dotąd odcinek "mojej" ulubionej rzeki. Początek ładny, choć wody mogłoby być trochę więcej.


Szoruję często po kamieniach. Mimo już zaawansowanej jesieni, Kamienna prezentuje się bardzo apetycznie. Niestety, jak ktoś szuka zwałek, to w Bliżynie ich nie znajdzie.


Jakieś miejscowe lobby ekologiczne bądź inni miejscowi drwale już o to zadbali. Wycięte wszystkie drzewa, które urozmaiciłyby płynięcie.


Choć narzekać i tak nie ma na co. Są małe kaskady, meandry.


Rzeka płynie dosyć wąskim korytem, w wysokim wąwozie. W Bliżynie przepływam jeszcze pod dwoma mostami


i Kamienna zaczyna płynąć w zupełnej dziczy. Zaczynają się lasy, runo pokryte liśćmi, piękne widoki.


Co jakiś czas słychać szum wody na wypłyceniach. Nurt jednak jest dosyć słaby i w samo wiosłowanie trzeba włożyć nieco wysiłku.


Kamienna w tym miejscu zupełnie nie przypomina rzeki, która za niedługi czas dopływa do moich rodzinnych Starachowic.


Sama woda jest czyściejsza, ale to co się dzieje wkoło niej, to skandal. Jeden wielki śmietnik. Tak, to chyba jedyny minus, reszta bez zarzutu.


Cicho, dziko, żadnych uregulowanych fragmentów. To jest to, czego chciałem. I w tej ciszy, delektując się odpoczynkiem na wodzie, dopływam do miejscowości Wołów. Tu już szum wody skłania do wyhamowania silników i małego rekonesansu. To bobry ułożyły sobie żeremie, ale jest wysoko. Po obadaniu tego miejsca postanawiam to spłynąć. Bez problemu kajak zsuwa się po gałęziach.


Tuż za tym wodospadem robię sobie krótką przerwę. Odpoczynek wypadł w samą porę. Kilkadziesiąt metrów dalej zaczyna się trudniejsze pływanie. Pojawia się coraz więcej zatopionych w korycie rzeki drzew.


Tutaj już miłośnicy pił mechanicznych nie dotarli. Pojawiają się przeszkody z powalonych do rzeki drzew. Jedne trzeba pokonywać górą, mozolnie wspinając się w kajaku na okazałe kłody.


Inne trzeba pokonać dołem, wciskając kajak niemal pod wodę.


Zabawa trwa w najlepsze. Dosyć sprawnie mi to idzie. Kajak się słucha. Ucierpiała jednak moja kapitańska czapka. Jedno z drzew było na tyle niesforne, że ściągnęło ją z mojej głowy, przy okazji omal nie wysadzając mnie z kajaka.


Wyłowiona, zajmuje wygodne miejsce na fartuchu i płyniemy razem dalej. A przed nami bez zmian. Sporo zwałek,


jakieś progi z kamieni.


Spływam wszystko. Jest świetnie. Zmęczony, ale zadowolony pokonuję kolejne przeszkody, kolejne zakręty, totalne oderwanie się od codzienności.


Tego szukam właśnie w takim samotnym pływaniu. Po paru kilometrach rzeka nieco się oczyszcza. W nurcie pojawiają się już tylko pojedyncze przeszkody.


Chwila spokoju i ukazuje mi się piękna piaszczysta skarpa.


Wysiadam, żeby rozprostować nieco kończyny dolne, złapać oddech.


Ruszam dalej. Trochę lasu, trochę spokojnego płynięcia, zeskok z jakiejś żeremi,


 i koniec pływania. Kamienna znika. Po prostu rozpływa się w powietrzu. Same trzciny i tylko jakieś 10 centymetrowe wężyki wody przemykające przez ten gąszcz. Próbuję płynąć w lewo. Nie ma wody. Wracam, płynę w prawo, nie da się. Wracam, próbuję popłynąć przed siebie. Nic z tego. Wszystko zarośnięte, trzciny nie przepuszczają mnie dalej. No ładnie. Wysiadam z kajaka. Grzęznę w błocie. Podmokły teren i po horyzont tylko te trzciny. Żadnych znaków szczególnych, jakiegoś drzewa, lasu, domu. Zupełnie nic! Błądzę tak, ciągnąc kajak, zapadam się w bagno, czasem naprawdę głęboko. Co robić? Dzwonię do Magdy, choć nawet nie wiem, gdzie jestem. Jak sobie pomóc? Ano, na zdjęcia nie pora. Dzień coraz krótszy, po godzinie takiego brodzenia nie natrafiam na żadne oznaki rzeki.


Już się pogodziłem, że dopłynąć do zaplanowanej mety to nie dam rady. Teraz już tylko walczę o to, aby dostać się do jakiejkolwiek cywilizacji. Maga w tym czasie uruchomiła jakieś procedury ratunkowe. Po półtorej godzinie tej nierównej walki udaje mi się dotrzeć do jakiegoś twardego, stałego lądu. Uff. Wdrapuję się z kajakiem pod górę i ukazują mi się jakieś zabudowania. Ale nie rzeka. Diabli wiedzą gdzie ona jest? Zresztą, jestem już tak zmęczony, że nawet nie mam zamiaru jej szukać. Dzwoni Prus, dzwoni też Sikor. Jestem w Skarżysku, na ulicy Sosnowej.


Prus się lituje i przyjeżdża po mnie. Ulga. Za półtorej godziny byłoby już ciemno, zimno, głodno i w ogóle średnio przyjemnie. Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Jedziemy po moje auto na drugi koniec miasta.

Wnioski:
Rzeka, dopóki płynęła, była chyba najładniejszym odcinkiem Kamiennej, kiedyś jeszcze spróbuję tam wrócić, ale wiosną czy latem, przy wyższej wodzie i nie samemu.

Podziękowania, WIELKIE podziękowania dla Magdy i Piotra. Gdyby nie Wy, pewnie jeszcze bym tam siedział w tych bagnach, albo Bóg wie gdzie? Dla Sikora też osobne dzięki, za chęć pomocy.


Tak wyglądał kajak już po dobrych 10 minutach czyszczenia.

3 komentarze:

  1. No ładnie! Wybrałbym się tam, jakbym pływał sam, ale pływam z synkiem, więc zostanę przy łagodnych odcinkach Pilicy.

    OdpowiedzUsuń