sobota, 5 marca 2016

2016.03.05. Piotrowice - Borki Lisowskie (Pacynka, Mleczna, Radomka)

W piątek wieczorem rzuciłem hasło popływania. I już w sobotni poranek podążałem na północ, na spotkanie z Jarkiem (SIKOR). W samym Radomiu dołącza do nas Robert (LOPSON) i tak obrzeżami miasta lądujemy w Borkach Lisowskich, nad brzegiem Radomki. Zostawiamy jedno auto. Chwila drogi i jesteśmy w Piotrowicach. Szkoda, że dopiero tutaj kapnąłem się, że moja kapitańska czapka, nie weźmie dzisiaj udziału w tej zabawie. Mały most, pod nim rzeczka. Pacynka. Nigdy tu nie byłem. Chłopaki się powoli zbierają, a ja już się bujam na wodzie.


Dla mnie, to nowa rzeka, ciekawość mnie zżera. Zaczynamy.


Wąsko i kręto. Całe szczęście, że nie płytko. Czasem wiosło przychaczy o dno, ale na ogół, jest wystarczająco wody, aby swobodnie wiosłować. Pierwsze przeszkody.


Jest dosyć ładnie. Obawiałem się jakiegoś kanału, lecz początek bardzo obiecujący.


Płynie się spokojnie. Cieszę się, bo po ostatnich wyczynach na Warkoczu i Świślinie, to jakaś odmiana. Powoli zabudowania znikają. Pacynka przepływa przez jakiś lasek. Robi się naprawdę pięknie.


Jestem zaskoczony. Zawsze niby oczekuje się takich widoków, lecz nie zawsze się je dostaje. Tym razem jednak są.


Pierwszy kilometr i już jesteśmy zmuszeni do wysiadki na brzeg. No cóż, czasem i tak bywa.


Przepływamy pod mostem kolejowym...


 ...i rzeka nieco się prostuje. Czyżby to były tylko dobre złego początki?


Suniemy tak tym kanałem. Na szczęście, nie trwa to długo. Robi się nieco szerzej i trochę jakby bardziej zielono dookoła.


I to nie trwa długo. Rzeka się trochę rozlewa...


...a w korycie zaczynają pojawiać się kolejne przeszkody.

Fot. Jarek (SIKOR)

Niezbyt wymagające, lecz urozmaicają całe przedsięwzięcie.  Ni stąd ni zowąd, znowu wpływamy w jakiś las.


Piękny las.


Płynę z tyłu, staram się uchwycić jak najwięcej z tego bajkowego krajobrazu.


Dopływamy do mostu w Siczkach.


Tuż za nim, do naszej Pacynki powinna uchodzić Gzówka. Powinna, lecz czy na pewno uchodzi? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Są tylko jakieś bagna. My jednak ruszamy dalej Pacynką.


Kilka machnięć wiosłem i Pacynka się bardzo zwęża.


Z każdym kolejnym metrem robi się coraz płycej i węziej,


aż w końcu stop. Dalej nie popłyniemy. No ładnie.


Jesienią przerabiałem to na Kamiennej. Teraz na Pacynce. Tu chociaż słychać drogę i widać w oddali jakieś zabudowania. No i nie jestem sam. Jest zatem nieco lepiej. Jednak do entuzjazmu daleko.


Są teorie, że wiosło jednoczęściowe jest lepsze od składanego. Ciekawe, czy w takim położeniu także? Rozkładam swoje i jak narciarz, przedzieram się przez te trzciny i bagna. Podczas II wojny światowej ktoś powiedział o Korwetach, że te okręty popłyną i po mokrej trawie. Teraz ja mogę śmiało powiedzieć, że Katana też popłynie i po mokrej trawie. Szybko wysuwam się na czoło peletonu i toruję drogę pozostałym. Męczarnia, ale doświadczenia z Wiązownicy procentują. Kilkadziesiąt metrów bagna i jakiś strumyczek. I tak do znudzenia.


Cholera wie, ile tak błądziliśmy w tych moczarach? Wreszcie udaje nam się wydostać. Jest na tyle głęboko i szeroko, że wiosło znowu służy mi do wiosłowania. Dobijam do skrawka ziemi, gdzie mogę wysiąść z kajaka bez obawy, że zostanę pochłonięty przez te bagna. Zanim dopłyną koledzy zdejmuję część garderoby. Ugrzałem się co nie miara. Ubrałem się jak kalendarz mówił, na zimowo. Tymczasem aura już typowo wiosenna. Gdy jesteśmy w komplecie ruszamy. I znowu niemiła niespodzianka. To jeszcze nie koniec kłopotów z wydostaniem się z tego mokradła.


Jest jeszcze gorzej. Właściwie, to nawet nie wiemy, czy jeszcze trafimy na jakąś rzekę? Przesłanek ku temu raczej nie mamy.


Lopson sprawdza nasze położenie na GPS'ie. Niby gdzieś tu powinna być ta Pacynka. Niby wiemy gdzie. Już nie płyniemy "na nosa", tylko tak jak mówi to jego ustrojstwo. I o dziwo trafiamy na rzekę. Nareszcie!!! Już chyba wszyscy mieli dosyć tego przedzierania się przez te trzciny i bagna.


Próbujemy trochę przyspieszyć, gdyż straciliśmy sporo czasu na tę zabawę. Próbujemy, to chyba najlepsze słowo. Bo Pacynka różami nie jest usłana. Raczej drzewami.


Pełno zwałek w wodzie. Niektóre udaje pokonać się na zasadzie labiryntu. Tędy czy owędy, ale się udaje.


Inne wymagają trochę więcej wysiłku. Trzeba mozolnie wdrapywać się na powalone do wody pnie. Znajdujemy się w końcu w lesie.


Jeszcze kilka kilometrów wcześniej myślałem, że to będzie taki relaks na wodzie. Już wiem, że tak nie będzie. Kajak tylko trzeszczy. Cały czas napływam na jakieś zatopione konary. Jedne górą, inne dołem.

Fot. Jarek (SIKOR)

Pacynka kreci się po tym lesie, jakby nie chciała z niego wypływać. Jest ciężko, ale i bardzo pięknie.


Takich widoków się oczekuje przed każdym spływem.


Czasem gałęzie przesłaniają całą rzekę. Trudno się przedrzeć.


Jedno takie miejsce zapamiętam na długo. Chciałem być sprytniejszy od pozostałych i trochę się oszukałem. Zapędziłem się w taki labirynt gałęzi i konarów, że zblokowałem kajak. Ani w przód, ani w tył. Kilka przekleństw, kilka głębszych oddechów i powoli, bardzo powoli przesuwam się naprzód.


Czas ucieka, a my powoli wypływamy z tej krainy.


Zaczyna się robić jaśniej. Las zostaje z tyłu. Teraz Pacynka meandruje wśród łąk.


Zabawnie to wygląda, gdy widzimy się za kolejnymi zakrętami, płynąc w przeciwnych kierunkach, przedzieleni pasem trawy. Za jednym z zakrętów krótka przerwa. Patrzę na zegarek. 13:26. O w mordę! A my jeszcze nawet nie osiągnęliśmy półmetka. Szybko wskakujemy do łódek i pędzimy przed siebie. Już nie ma lasów. Są łąki i niezliczone ilości zakrętów. Płynie się szybko. Rzeka pomaga. Nurt jest dosyć żwawy, przeszkód jako takich nie ma.


Jakieś pojedyncze drzewa, które po tym co było wcześniej, nie robią większego wrażenia. Radzimy sobie z nimi bez problemów. I tak do samego Radomia.


No prawie. Bo miasto zaczyna się od mostu na ul. Karola Potkańskiego. Tyle że przed samym mostem szum wody. Jakieś pozostałości starego młyna. Podpływam spokojnie. Za spokojnie. Kajak zawiesza się na jakiejś zatopionej kłodzie. Woda obraca mnie w poprzek. Przelewa się przez fartuch. Walczę. Udaje mi się jakoś opanować sytuację. Ale co dalej? Zsuwam się tyłem. Nie mam innego wyjścia. Zawadzam rufą o jakąś pal. Znowu mnie obraca. Dziób się blokuje. Tragedia. Prze na mnie woda z tego całego wodospadu.


Właściwie nie wiem, jak to się udało spłynąć? Byłem już pogodzony, że dla mnie to już koniec na dzisiaj. Tylko wywrotka była w mojej głowie. Tylko dzięki kajakowi to wszystko się udało. Ja już nie walczyłem. Tak czy owak, nadal byłem suchy. A więc płynę dalej. I tu zaczyna się koszmar. Kanał jakiego się obawiałem. Oj, ciężko to idzie. Prosty jak drut, bez żadnej historii.


Jakieś pojedyncze mostki, jakieś niewielkie bystrza i nic poza tym. Odcinek do zapomnienia.


Na domiar złego, do Pacynki uchodzi to, co oczyszczalnia ścieków uznaje za wodę zdatną do wpuszczenia do rzeki. Zapach nieprzyjemny. jakaś gęsta ciecz. Wiosłujemy jak najszybciej, żeby się z tego uwolnić. Wpływamy na rzekę Mleczną. Początkowo nie różni się wiele, od końcówki Pacynki. Kanał, tyle że zielone brzegi i trochę szersze koryto.


Dopiero od miejscowości Owadów, robi się nieco bardziej naturalnie.


Ale ile śmieci płynie w tej rzece, to ciężko opisać. Obnosimy jakąś zastawkę.


Mleczna robi się nieco ładniejsza, choć do Pacynki jej daleko.


To już końcówka. Po chwili wpływamy na Radomkę. Tu jeszcze kilkaset metrów i kończymy przed mostem kolejowym w Borkach Lisowskich. Było ciężko.

Fot. Jarek (SIKOR)

Pacynka to dzika rzeka. Sporo zwałek. Płynie przez piękne lasy. Nie często pewnie tam jest też tyle wody, aby można spokojnie płynąć. My mieliśmy. I całe szczęście. Mleczna mnie nie powaliła i nie wiem, czy byłbym zainteresowany tym, by ją jeszcze kiedykolwiek oglądać? Marzec w ogóle nie zanosi się na wodniacki miesiąc. Sporo pracy przede mną, święta w między czasie. Ciężko będzie się wyrwać. A może...?

6 komentarzy:

  1. Piękne rzeczki mimo kanałowych odcinków. I jak zwykle super relacja...

    Skored.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się! Niezłe to foto jak pod konarem przepływasz :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Elegancka fotorelacja, miałem zamiar wybrać się ta samą drogą, ale nie byłem pewny czy Pacynka okaże się wystarczająco "duża" na taki spływ?
    Chyba spróbuję, wybierając podobną porę lub wyższy stan wody ..?

    OdpowiedzUsuń
  4. Elegancka fotorelacja, miałem zamiar wybrać się ta samą drogą, ale nie byłem pewny czy Pacynka okaże się wystarczająco "duża" na taki spływ?
    Chyba spróbuję, wybierając podobną porę lub wyższy stan wody ..?

    OdpowiedzUsuń