niedziela, 20 marca 2016

2016.03.20. Mroczków - Wołów (Kamienna)

Ostatni dzień kalendarzowej zimy, był zarazem jedynym wolnym od pracy w ostatnim czasie. Jak go zamierzam spędzić wiedziałem od dawna. Niewiadomą było tylko w jakim towarzystwie. Jedni bawili na Wiśle i Pilicy, inni gdzieś w górach, jeszcze jedni topili marzanny. Do płynięcia dzisiaj chęć wyraził tylko Tomek (TEGIE). I właśnie w takim, tylko starachowickim składzie (bodaj pierwszy raz), postanowiliśmy nieco popływać. Palmowa niedziela. My palmy zastąpiliśmy wiosłami. Odcinek jaki zaproponował Tomek, był ogromną niewiadomą, a zarazem bardzo, ale to bardzo interesującą propozycją. Z tego co nam wiadomo, byliśmy tam pierwszymi ludźmi w kajakach. Kamienna. Stara, poczciwa, niezawodna, nasza Kamienna. Jednak tym razem, miast oklepanych spływów Skarżysko - Starachowicko - Ostrowieckich, postanowiliśmy eksplorować ją znacznie wyżej. Po cichu liczyłem, że kiedyś pokuszę się o spływ od Płaczkowa. Na miejscu postanowiliśmy spróbować jeszcze wyżej. Startujemy przy jakimś brodzie przy mostku w Mroczkowie.


Wody jak na lekarstwo, ale o weryfikacji tego planu nie ma mowy. Zjeżdżamy na rzekę.


Płytko, nazwa "Kamienna" oddaje doskonale to, jak wygląda tu rzeka, a raczej jej dno. Jest wąsko. Mnóstwo gałęzi nad lustrem wody.


Tym razem sam rezygnuję z płynięcia w kapitańskiej czapce. I tak pewnie zaraz wylądowała by w wodzie. Wcześniej przepływamy pod mostem, gdzie pierwotnie mieliśmy startować.


Do mostu na trasie "42" przedzieramy się przez owe gałęzie, powalonych kilka drzew i mnóstwo kamienistych wypłyceń.


Sam wspomniany most, widziany z perspektywy kajaka, wywołał we mnie wiele wspomnień. Wielokrotnie pokonywałem go samochodem, zazwyczaj w porze wakacyjnej. Nawet nie wiedziałem, że pod nim płynie Kamienna, a o spłynięciu owego miejsca nawet nie marzyłem. Na chwilę przystaję, przez głowę przelatuje cała gama wspomnień dziecięcych, beztroskich, wakacyjnych.


Za mostem zaczyna się miejscowość Płaczków. Jednak zabudowania są oddalone od naszej rzeczki. Choć komitet powitalny na brzegu i tak mieliśmy niezwykły.


Kamienną zasila tu jakiś okazały strumyk, robi się nieco szerzej i przede wszystkim głębiej.


Pojawiają się zwałki. Widać też, że to królestwo bobrów. Coraz więcej drzew w korycie rzeki, reszta ponadgryzana, czeka na swoją kolej, aby tam wylądować.


Właściwie, nie zastanawiałem się, czego się tu spodziewać po Kamiennej. I dobrze. Zawiedziony nie byłem. Bardzo przyjemne miejsce.


Jedyne co psuło humor, to spora ilość śmieci. W wodzie, na brzegach, dookoła. Zjeżdżamy z jakiejś bobrowej żeremi i powoli wpływamy w leśne ostępy.


Robi się naprawdę pięknie. Coraz więcej przeszkód w korycie.


Nie są to może jakieś bardzo trudne do pokonania miejsca, ale jedno powalone drzewo zmusza nas do przenoski. Pod kolejnym próbowałem przepłynąć. Udało się, lecz zanurzyłem się cały razem z kajakiem pod wodę. Wszystko przemoczone. Cóż, tak też czasem bywa.


Chłód i mało komfortowe dalsze płynięcie, wynagradza mi natura. Sporo zielonych świerków przy brzegach.


Ostre meandry, kolejne drzewa w rzece, kaskady, gałęzie. Dziko.


Na pewno to jest najbardziej "dziewiczy" odcinek Kamiennej. Tempo raczej słabe, lecz chyba szybciej się nie da? Sporo walki z matką naturą.


A to pod drzewem, a to nad. A to jakiś wodospadzik, a to gałęzie przesłaniające całą rzekę.


W południe meldujemy się na malutkim zalewiku w Gilowie. Akwen zakończony progiem. Wysoki i obetonowany. Obnosimy.


Po kilkunastu metrach kolejny. Chyba jakieś spiętrzenie wody po starym młynie.


To już spływamy, choć śmiało także mogliśmy to obnosić.


Odtąd rzeka znowu płynie przez las. I znowu nazwa "Kamienna" ją zobowiązuje. Szorujemy co chwilę kajakami po kamieniach.


I tak do mostu na początku zalewu w Bliżynie.


Szybko przepływamy ów zalew i wysiadamy przy tamie. Przenoska. I to nie byle jaka. Wszystko ogrodzone jakimiś płotami, jakby to było jakieś Alcatraz, a nie Bliżyn.


To półmetek naszej trasy. Posilamy się, lecz wiatr zimny, jeszcze zimowy. Długo więc tam nie zabawiamy. Stąd, aż do końca miejscowości znowu mnóstwo kamienistych płycizn. Serce krwawiło, kiedy kajak tarł o te głazy. I te śmieci. No co to za zwyczaj? Przepłynięcie Bliżyna, było najmniej ciekawym i najsłabszym fragmentem dzisiejszego spływu.


Za mieściną robi się znowu głębiej. I znowu płyniemy przez las. Płynąłem już tam w październiku. Było bardzo ładnie. Dzisiaj także. Choć przez te pół roku przyroda nie próżnowała. Jesienią skakałem z bardzo wysokiej żeremi. Teraz woda ją przerwała i poziom rzeki się w tym miejscu wyrównał.


Ostatnie kilka kilometrów znowu usłane drzewami. Trochę wysiłku i pokonujemy wszystkie.


Kończymy przy jakiejś obalonej kładce w Wołowie. Nieco karkołomne wyjście z wody, lecz tutaj został Tomka samochód.


A więc zima zakończona mocnym akcentem. Zobaczymy, co przyniesie wiosna. Już tęskno za zielenią nad brzegami rzek. Do zobaczenia na szlaku.

1 komentarz:

  1. Sam byłem jedną z tych osób na pilicy i bawiłem się super, dziękuję. Piekne widoki. Ten stary; zalany młyn, miazga!

    OdpowiedzUsuń