niedziela, 14 stycznia 2018

2018.01.14. Marywil - Łaziska (Kobyłka)

"Skrzywienie" na punkcie kajaków trwa w najlepsze. Tę rzeczkę ujrzałem w okolicach Szydłowca w półmroku, kątem oka, gdy wracaliśmy z Radomki. I owe "skrzywienie" spać nie pozwalało spokojnie. Drążenie i wertowanie internetu. Co to tam do diabła płynie? Google Maps coś o Szabasówce wspominają, lecz Szabasówką to być nie może. Kolejne mapy... w końcu trafiam na ślad. Lecz nazwa dość dziwna. Wikipedia nic o niej nie wie, żadnych zdjęć w necie, żadnych informacji. Zasięgam języka u znajomych "Radomiaków". Także o niej nie wiedzą. Znajduję jednak innego napaleńca, który wyraża chęć zmierzenia się z tym "skrzywieniem". I tak z Robertem (LOPSON) wyruszamy w ten mroźny, wietrzny, niedzielny poranek w okolice Szydłowca, gdzie pierwszy raz ją ujrzałem. Niestety, tu nasze apetyty nieco maleją, bo pod mostem wody w stanie ciekłym brak. "Skrzywienie" jednak pcha nas na most niżej. Miejscowość Marywil. Stary młyn. Miejsce bądź co bądź historyczne, opisane tablicą "Przechodniu, powiedz Polsce, że we wsi Marywil w młynie w roku 1940 spotkali się mjr Henryk Dobrzański "Hubal" i gen Stefan Rowecki "Grot".


Lecz i tu tylko lód. Nos podpowiada, by rozejrzeć się jeszcze. I znajdujemy rzekę sto metrów dalej. O dziwo, kawał rzeki i o dziwo płynie. To pozwala przełknąć straty motoryzacyjne. Inaczej być nie mogło. Klątwa wisi nade mną nadal. Byłe radomskie, ja i Katana, to samochody muszą w takich okolicznościach ucierpieć. Przenikliwy ziąb, do tego przenikliwy wiatr. Schodzimy na wodę.


A owa rzeka zowie się "Kobyłką". Tak, tak, Kobyłka. Choć nazywać ją rzeką, to trochę na wyrost.


Wątpię, by czyjekolwiek wiosło było w niej zanurzone. Co nas tu czeka? Czy warto było się tu fatygować? Pora rozwiać te wątpliwości.


Początek na kolana nie powala. Trochę śmieci, kilka zakrętów, kilka drzew nad brzegami. Szybko owe drzewa wstępują w wąskie koryto Kobyłki.


Zresztą by było kłopotliwie, wcale tu wielkich zwałek nie trzeba. Pierwsze przeszkody pozwalają nieco rozgrzać zmarznięte dłonie.


Nurt dość żwawo sobie tam poczyna. A przeszkody coraz to większego kalibru. Podoba mi się. Lopson jeszcze trochę kręci nosem. Być może dlatego, że jednej ze zwałek rady nie dał.


Z czasem rozgrzane dłonie znów tracą ciepło. Mokre rękawice nie pozwalają im zbliżyć się choćby do "normalnej" temperatury. Co gorsza, skeg który ucierpiał ostatnio na Nidzie, działa coraz gorzej.


Kajak myszkuje, płynie jak sam chce. Jakby było mało kłopotów, aparat również zaczyna szwankować. Wprawdzie wodoodporny, lecz na mróz już odporny nie jest.


Płynę, szarpię się z przeszkodami, obijam o brzegi i walczę z aparatem. W końcu mówię pas. Wyczołguję się na ląd. Na szybko staram się naprawić ten nieszczęsny skeg. Niech choć ten kajak płynie jak należy.


Gdy nie skaczemy po drzewach, spływamy pięknie zamarznięte, niewielkie spiętrzenia wody.


Robert tym razem na przodzie. Właściwie spotykamy się tylko przy kolejnych zatorach.


A sama Kobyłka? Mnie osobiście czaruje.


Do tego myśl, że przecieramy tu jako pierwsi (raczej) szlak, dodaje sił.


To niepowtarzalne uczucie. Znaleźć, zaplanować, spłynąć, odhaczyć... Więc spływamy.


Kajak znowu przestaje mnie słuchać. Chłód, problemy z aparatem i ten skeg... doprowadza mnie to do furii. Nigdy tu nie płynąłem. Być może już nigdy nie popłynę. Szkoda mi czasu na walkę ze złośliwością rzeczy martwych.


Znów wyłażę na ląd. Jedno cięcie Lopsonowym scyzorykiem i trochę sytuacja się poprawia. Wszystkiemu przygląda się stado sarenek. Może szukały jeleni? Jeśli tak, to niewiele się pomyliły.


Rzeka cały czas dzika. Ciekawe, czy wiosną lub co lepsze latem, stan wody pozwoliłby na spływ?


Jeśli tak, to warto się tu zjawić w promieniach słońca. Płynie sobie ta Kobyłka z dala od domostw.


Z czasem i śmieci już nie ma. Czysto, cicho, dziko i zimno.


Zawrotnych prędkości tam się nie osiągnie. Wiele przeszkód w korycie, mocno meandruje, a my razem z nią.


Z kolejnymi pokonanymi metrami robi się kanałowo. Na horyzoncie majaczą dachy domów. Kobyłka przecina tym kanałem jakieś mazowieckie wzniesienie i niechybnie zbliża się do miejscowości Wysoka.


Już początek rzeki w tej mieścinie naruszony ludzką ręką. Zastawka. Chwila zadumy i w akcie desperacji lub głupoty, jak kto woli, spływamy to.


Tuż za zastawką kolejna kłopotliwa zwałka. Robertem dobrze tam zachwiało. A że i sił już mniej, postanawiamy to obnieść i zrobić krótką przerwę. Zimno jak cholera. Nawet nie próbuję dostać się do ciepłej herbaty i pożywienia schowanych w zamarzniętym luku. Lopson ratuje nas niewielką ilością cukru w postaci czekolady. Przerwa była potrzebna, lecz mróz zrobił swoje. Naciągnąć fartuch na kokpit - niemal niemożliwe.


Przepływamy przez wieś. Wiadomo, gdzie ludzie, to i śmieci i brzegi już nie czarują, jak i mnóstwo kamieni i wypłyceń. Czy naprawdę taka mała Kobyłka jest aż tak groźna, żeby w nią ingerować?


Kilka następnych zwałek, kilka meandrów i robi się bardzo płytko.


Następna zastawka. Przy okazji rzeka przekopana tak, że wody tam niemal nie użyczysz.


Szczęśliwie i to spływamy. Szczęśliwie, bo wysiadka mogłaby oznaczać, że fartuchów już nie założymy.


Chłód zaczyna dokuczać coraz bardziej. Aparat jak szwankował, tak szwankuje, palce też skostniałe, wiosło i kajak pokryte lodem.


I Kobyłka nie przypomina już siebie z górnego biegu. Zaczynam powoli odliczać kolejne meandry i wypatrywać ujścia do Szabasówki.


Jeszcze jedna przenoska przy niefortunnie zawieszonej kładce. Lopson opracowuje wysiadanie i wsiadanie do kajaka bez ściągania fartucha. Mi już wszystko jedno. Po prostu go nie zakładam. Wiem, że za chwilę ujrzeć powinniśmy ujście do Szabasówki. Tak też się dzieje.


Szabasówka na tym odcinku brzydka. Trzciny i nic więcej. Jedyne co zapamiętam, to zdziwienie wędkarzy na widok kajaków. Napieram na wiosło ile sił zostało.


Szybko dopływamy do mostu w Łaziskach. Zadanie wykonane.


Kolejna nowa rzeczka odkryta. Raptem około czternastu jej kilometrów, ale i niewiele więcej ona ich liczy. Zniszczone wiosło, zniszczony skeg, dogorywający aparat i zamarznięty kajak. Lecz warto było. A więc: 


"Przechodniu, powiedz Polsce, że we wsi Marywil przy młynie w 2018 spotkali się Marek "Pointer" i Robert "Lopson" - Spłynęli Kobyłkę".

PS.
Wracając do tej tablicy pamiątkowej, to kolega PRUS wykazał się czujnością. Ma rację zwracając uwagę, że nawet jeśli się tam spotkali "Hubal" z "Grotem", to na pewno nie w stopniach majora i generała. Tak czy inaczej taka tablica tam stoi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz