wtorek, 9 września 2014

2014.09.08-09. Bałtów - Puławy (Kamienna - Wisła)

Raptem tydzień minął od powrotu z Wieprza, a mnie już nosiło i ciągnęło do kajaka. Przez ten czas rozważałem kilka opcji płynięcia. Wiedziałem że będę sam. Po wszystkich za i przeciw wybór padł na dokończenie Kamiennej, a żeby jeszcze (pewnie ostatni raz w tym roku) przenocować w namiocie, dokładam dystans Wisłą do Puław. Nie ukrywam też, że najłatwiej było rozegrać taki spływ logistycznie. A więc najpierw jadę do Skarżyska. Tam zostawiam samochód i pociągiem jadę do Ostrowca Świętokrzyskiego. Tam przejmuje mnie kolega z pracy, niejaki Paweł D. (alias Łysy, Decybel i diabli jeszcze wiedzą jak Go zowią?), wiezie prosto do Bałtowa, gdzie za zaporą zacznę swój spływ.


Odwdzięczam mu się czteropakiem, żegnam i ruszam. Wrzesień, lecz pogoda jeszcze typowo letnia. Nic o tym odcinku nie wiedziałem, lecz nie spodziewałem się jakichś wielkich emocji. Latem puszczane są tam spływy komercyjne, także pewnie wszelakie przeszkody są wykarczowane. Tak też jest w rzeczywistości.


Natomiast zaskoczony bardzo miło byłem czystością rzeki,


która płynie przez sporą ilość miejscowości. Nauczony doświadczeniem spodziewałem się raczej syfu.


Źle to świadczy o Polakach, ale taka jest prawda. Gdzie "nasi" - tam i śmieci. Tu jednak tego nie było. Leśne odcinki biły po oczach zielenią.


Brzegi mimo iż w sporej większości zagospodarowane - są czyste i schludne.


Na krótkim, bo raptem 20 kilometrowym odcinku Kamiennej, przepływam pod dziesięcioma mostami, a przy lewym brzegu, tuż za drzewami cały czas ciągnie się droga.


Mimo tego jak wspomniałem, było czysto i cicho. Muszę przyznać, że ten odcinek Kamiennej najbardziej mi się spodobał.



Szkoda, że tak szybko się kończy,


ale Wisła też ma sporo do zaoferowania. Już się z Nią trochę oswoiłem. Poznaliśmy się, i wiem na ile mogę sobie pozwolić. Kamienna do Wisły uchodzi naprzeciw kamieniołomu. Bardzo malownicze miejsce.


Płynąłem królową tamtędy w zeszłym roku, wspomnienia wracają. Teraz jednak płynie mi się lżej. W zeszłym roku byłem zachłyśnięty ogromem i mocą tej rzeki. Teraz po prostu spokojnie płynę i odpoczywam.


Przed wieczorem ląduję na łasze na wysokości Chotczy Dolnej, zaraz za ujściem Iłżanki. Rozbijam namiot, zjadam flaki, poprawiam Snickersem i kładę się spać.


Rano wychodzę z namiotu, rozglądam się. Kajak jest, ale gdzie Wisła? Mgła taka że jej nie widać.


Chowam się w namiocie i czekam. Ha! Jutro do pracy, a ja gdzieś na jakiejś wyspie, i nie wiadomo co dalej? Gdy tylko lekko mgła opada, wskakuję w kajak i ruszam. Jesień. Pada deszcz, chłodno się robi. Mijam Krowią Wyspę. W zeszłym roku prawą odnogą, teraz opływam ją lewą stroną.


Ustępuję grzecznie pierwszeństwa promowi w Janowcu


i wpływam do portu w Kazimierzu. Witam Bosmana i Jego Małżonkę. Pamiętają mnie z pobytu u Nich w zeszłym roku. Wtedy wróciłem do domu, teraz pewny siebie wiem gdzie chcę dopłynąć i deszcz mnie nie złamie.


Odpływam. Mijam przycumowaną do brzegu całą armadę najróżniejszych statków wycieczkowych.


Tempo mam dosyć szybkie.


Z oddali widzę już most. To Puławy.


Miałem wrócić pociągiem do Skarżyska, ale jakoś mnie naleciało żeby zadzwonić do Jarka. Może po mnie przyjedzie? Jak zwykle niezawodny - zgadza się. Umawiamy się w Marinie Puławy. Przepływam przez miasto.


Jest drugi most. Za nim powinna być Marina. Płynę, szukam, nie ma. Dopływam do brzegu, pytam wędkarza i słyszę, "Panie, jest, ale przy wcześniejszym moście". O w mordę!!! Wracam pod prąd, lecz wcale mi to nie idzie. Dzwoni Jarek, pyta gdzie jestem, bo On już czeka w Marinie. Mówię Mu prawdę, jak dałem d... Dopływam do mostu na trasie "12". Tam się spotykamy.


Uff, dobrze że przyjechał, bo na pociąg już na pewno bym nie zdążył. Wracamy przez Skarżysko. Tam pakuję się do swojego auta. Za fatygę stawiam Jarkowi obiad.
PS.
Podziękowania dla Jara i Dziułasa, bez Was ten spływ pewnie by się nie odbył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz