niedziela, 15 marca 2015

2015.03.15. Morzywół - Ostrów (Drzewiczka)

Cóż tu się rozpisywać, skoro litery i słowa nie są w stanie oddać odczuć i emocji jakie nam towarzyszyły i wróciły z nami do domów ? Popłynęliśmy we trzech (Tomek, PRUS i ja).




Rzeka Drzewiczka. Górny odcinek z Morzywołu do (wg. znaków drogowych) Ostrowa. Pogoda dopisała, przez cały spływ było słonecznie i ciepło, oczywiście jak na marzec. Pierwsze 4 km. to cud, miód i orzeszki. 


Rzeka płynie przez las. 



Czyściutko i dziko. 



Sporo zwałek, niektóre naprawdę wymagające. 



Ale widoki przepiękne !!!! Zwłaszcza jak się ma w pamięci spływ z dnia wczorajszego Pokrzywianką, w deszczu i śmieciach. 



Ten fragment Drzewiczki zostanie mi w pamięci na długo. Po prostu poezja. 


Po owym czterokilometrowym odcinku Drzewiczka się prostuje i zmienia oblicze na kanał. 




Brzegi już znaturalizowane i co kilkaset metrów próg. Większość tych konstrukcji spłynęliśmy. Bodajże jednemu daliśmy za wygraną i nie uważam żeby to było spowodowane strachem. Ot, czysty rozsądek bo miejsce raczej nie spływalne. 


Co jakiś czas rzeka zaczyna meandrować, przepływać przez odcinki leśne (bardzo przyjemne fragmenty) 



i niewielkie miejscowości (min. Petrykozy).



W miejscowości Parczówek, przenoska ze względu na dosyć wysoki nie spływalny jaz przy młynie czy też jakiejś innej budowli (może elektrownia wodna), sam nie wiem. 



Gorzej że tuż za owym czymś widać było coś co się nazywało „Oberża Młyńska”. I tu zaczęły się moje kłopoty natury gastrycznej. Żadne owoce, słodycze, ni kanapki nie były w stanie zapełnić wilczego głodu jaki mnie dopadł na myśl o schabowym. Ale cóż spływ rządzi się swoimi prawami i takie wygody omijamy. Płyniemy dalej a mnie z tego wszystkiego zaczyna pobolewać głowa.
 



Dopływamy do mostu kolejowego. Szum i plusk wody dochodzący spod niego mówi mi „nie pchaj się tam”. Ale koledzy mówią co innego. Płyniemy!! Prus pierwszy. Widzę jak tylko podskakuje na głazach, palach itp. Obraca Go, ale szczęśliwie spływa jakoś to tyłem. Tomek z lewej strony mostu skacze z progu i też z niemałymi kłopotami ale daje radę. Ja na końcu szlakiem Prusa. I też kajak mi obraca. Woda rwie ale także jakoś trochę tyłem, trochę bokiem udaje mi się spłynąć. Powiało grozą.



Do mety już coraz bliżej. Czuję że na dzisiaj mam dosyć. 




Głowa łupie coraz bardziej. Dopływamy do kolejnego mostku z progiem pod nim. Obnosimy to miejsce i padam na trawę. 




Widać już na szczęście most za którym stoi nasze auto. Tomek jeszcze ratuje mnie prochem przeciwbólowym. Ból przechodzi. Dopływamy do mety. Z niewielkimi problemami gramolimy się na brzeg, i pakujemy na powrót. Podobało mi się jak cholera. A już pierwsze kilometry – REWELACJA. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz