Ostatni spływ kalendarzowej zimy. Wybór pada na zupełnie
nieznaną rzekę co się zowie Szabasówka. Płyniemy we trzech: Piotr zwany PRUSEM,
Jarek zwany SIKOREM i na dokładkę ja. O rzece niewiele wiedzieliśmy. Prawdę
mówiąc jasne było tylko to że istnieje, płynie na Mazowszu w okolicach Radomia
i wpada do Radomki zaraz przed zalewem Domaniowskim. Jadę z Prusem, tuż przed
mostem na trasie E7 w miejscowości Wałsnów łączymy siły z SIKOREM. Szybki
wypakunek kajaków i chłopaki jadą na metę zostawić jedno z aut. Ja w tym czasie
targam kajaki rowami itp. do rzeki.
Po chwili dołączają PRUS z SIKOREM i
startujemy. Pierwszy kilometr, może ciut więcej sprawia wrażenie raczej mało ciekawe.
Wodę czuć mułem, zresztą za wiele też jej nie ma. Po jakichś 800 m. obnosimy
jakąś zastawkę,
za którą nie wiadomo czy to płynie nadal rzeka czy jakaś bliżej
nieznana ciecz mlecznego koloru? Wodujemy się w tej pianie
i płyniemy
kanalikiem o szerokości 2 – 2,5 m.
Popatrzeliśmy z Prusem na siebie i bez słów
zawisło w powietrzu „Jak tak będzie dalej to nieźle”. Obnoszę jakąś kładkę,
Katana okazała się dla niej za wysokim kajakiem, chłopcy jakoś mieszczą się pod
nią.
Po jakichś 500 m. w miejscowości Bąków, spływamy małe bystrze pod mostem
przy jakimś starym młynie.
Nagle naszym oczom ukazuje się zupełnie inny
krajobraz.
Rzeka się poszerza, zaczynają się meandry i pojawiają się pojedyncze
zwałki.
Robi się całkiem przyjemnie. Jest dosyć malowniczo i ciekawie.
I tak
spokojnie płynąc przed siebie,
mijamy ujście rzeki Korzeniówki i dopływamy do
mostu na drodze do miejscowości Zaborowie.
Jest on jakby granicą za którą od
razu zaczyna się bardzo ładny las.
Robimy krótką przerwę, posilamy się,
pozbywamy nadmiaru płynów i spadamy na rzekę. Po prawym brzegu las liściasty po
lewym iglasty.
Jest bajecznie.
Ni stąd ni zowąd w rzece zaczynają pojawiać się
obalone drzewa.
Jedno, drugie,
trzecie… kolejne.
Robi się naprawdę ciężko.
Niektóre przeszkody są naprawdę trudne, zaczynam się „lekko” denerwować bo mam
coraz większe kłopoty w pokonaniu tej plątaniny gałęzi i obalonych drzew.
Jakoś
idzie, a zabawa z tymi zwałkami jest przednia. Czas ucieka a my jesteśmy w
przysłowiowych czterech literach. Po ciężkiej walce wypływamy z tego dosyć
uciążliwego, ale bardzo przyjemnego odcinka Szabasówki. Robi się trochę
spokojniej. Mijamy jakiś staw
i obnosimy kolejną zastawkę.
Dalej rzeka nie jest
już tak uciążliwa. Jakieś pojedyncze zwałki,
Fot. Jarek (SIKOR)
małe bystrza, ale nadal jest
bardzo ładnie. Obnosimy jeszcze jedną „tamę”,
Szabasówka zaczyna dosyć mocno
meandrować. Nadal w korycie pojawiają się pojedyncze zwałki. Wszystkim dajemy
radę. Przepływamy pod mostem kolejowym i dopływamy do miejscowości Mniszek.
Kolejny most i powoli zaczynamy wypatrywać końca naszego dzisiejszego pływania.
Na mecie palimy ogień. Zjadamy kiełbaski.
Fot. Jarek (SIKOR)
Powrót do domów bez większych
kłopotów. Rzeka poza pierwszym kilometrem zaskoczyła nas na plus niesamowicie.
Piękna okolica, na wodzie też nudzić się nie można. Jeszcze pewnie tam
zajrzymy. Ja już widzę ją w wyobraźni jesienną porą, jak przyroda będzie mienić
się różnymi kolorami. Z czystym sumieniem można powiedzieć że Szabasówka jest
godna tego aby ją spłynąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz