środa, 8 lipca 2015

2015.07.07-08. Rawa Mazowiecka - Patoki (Rawka)

Ostatnia "Rawka" pozostawiła we mnie trochę mieszane uczucia.


Po dniu odpoczynku postanowiłem tam wrócić i zweryfikować swoje opinie. Tym razem popłynąłem sam. Zapakowałem kajak na trzy dni i udałem się do Rawy Mazowieckiej. Prawdziwa droga przez mękę. Odradzam trasę Starachowice - Skarżysko Kamienna - Końskie - Opoczno - Inowłódz - Rawa Mazowiecka. W samej Rawie dojazd do rzeki też raczej z gatunku "Mission Impossible". Targam cały swój majdan przez park miejski. Ciężko. Po wielu trudach udaje mi się zakotwiczyć mój okręt przy brzegu rzeki. Jest około 8:00, ale słońce piecze już dosyć mocno. Zejście do wody także karkołomne. Pokonuję jednak te wszystkie niedogodności, jestem mocno zdeterminowany, żeby popłynąć. Przede mną około 82 km rzeki nazwanej rzeką roku 2014.


Początek płytki, wody ledwie wystarcza na płynięcie kajakiem.


Sporo roślinności w nurcie, lecz przyjemny miejsko - parkowy fragment.


Za Rawą zaczyna brakować wody. Jednak nie pod kajakiem, a dla kajaka. Brzegi i koryto zarośnięte trzciną, przez którą z trudem udaje mi się przedrzeć.


Po wypłynięciu z owej flory całe ręce, kajak i fartuch są zielone. Po chwili ta zieleń zaczyna żyć własnym życiem. To małe robaki pokrywają wszystko. Są wszędzie, najgorsze, że także włażą pod czapkę, są za kamizelką i koszulką. Swędzenie jest nie do zniesienia, jednak brzegi jak i sama rzeka uniemożliwiają wyjście z kajaka i doprowadzenie się do porządku.


Płynę dalej, drapię się, próbuję pozbyć się tego robactwa dłońmi, płuczę się wodą, otrzepuję fartuch, jednak po kilkudziesięciu metrach ponownie wpływam w zarośnięty odcinek Rawki.


Początek więc dosyć mało komfortowy. Po około czterech kilometrach krajobraz nieco się zmienia. Rzeka się poszerza, trzciny powoli ustępują miejsca trawie.


Do Kurzeszyna jest zielono, mało zadrzewione brzegi, słaby nurt, wody też niewiele.


W owej miejscowości spodziewałem się przenoski. Myślałem, że będzie tam zapora przy starym młynie lub jakiejś elektrowni wodnej. Wysiadka mnie czekała i owszem, ale z powodu obalonego drzewa, które przy tak niskim stanie wody okazało się nie do pokonania. A więc pierwsza przenoska.


Sama rzeka jak dotąd nadal mnie jakoś wielce nie zachwyca. Jak na "Rezerwat Przyrody"jest dosyć zanieczyszczona. Butelki, papiery itp. To nie jej wina, to bezmyślni ludzie, ale niesmak jednak pozostaje.


Po kolejnym kilometrze krajobraz znowu się zmienia. Pojawiają się lasy, robi się dziko.


Woda coraz czyściejsza, ale jest jej coraz mniej. Trzeba uważać na wypłycenia. W korycie zaczynają pojawiać się korzenie, obalone drzewa oraz inne przeszkody. Kajak co chwilę odbija się od zatopionych konarów. Tak, tego się spodziewałem.


Naprawdę robi się pięknie, choć w samo płynięcie trzeba włożyć sporo wysiłku.


Kolejne ogromne drzewa przegradzające rzekę zmuszają mnie do przenoszenia kajaka.


Za nimi kolejne, przeciskam się pod, przeskakuję nad, kajak tylko trzeszczy. Ciężko, ale pięknie. Takiej Rawki chciałem.


Mijam mosty, podziwiam przyrodę wokół mnie.


Po południu za jednym z zakrętów napotykam desperata w kajaku z wypożyczalni, bez fartucha, bez worków wodoszczelnych itp. Chwilę rozmawiamy, płyniemy razem, jednak co trochę Paweł, bo tak miał na imię, zalicza kąpiel. Pomagam mu na przeszkodach, lecz czas mam zaplanowany na trzy dni, a w takim tempie pewnie brakłoby tygodnia. Żegnamy się więc i dalej płynę sam.


Kolejne drzewa skutecznie mnie spowalniają. Deprymujące jest to zwłaszcza gdy po przetarganiu kajaka, po kilkudziesięciu metrach muszę powtarzać takie manewry. Tego dnia, o ile się nie pomyliłem w obliczeniach, dwanaście drzew zmusiło mnie do wysiadania z kajaka. Nie nudziłem się.


Na trasie odbieram telefon od forumowicza Sławka (SŁAWEK...) ze Skierniewic. Przekazuje mi kilka uwag i rad. Zna tę rzekę dosyć dobrze. Od Kurzeszyna do Kamiona można śmiało nadać Rawce tytuł rzeki dzikiej i trudnej do spłynięcia.


Biwak rozbijam na wysokiej skarpie za mostem na trasie "70". To też była dla mnie niejasna sprawa, ponieważ jest to rezerwat i teoretycznie nie wolno tam nocować. Jednak, bez problemów mi się to udaje. Jestem zmęczony, rzeka dała mi porządnie w kość, ale lubię takie spływy. W nocy ogromna burza. Błyska się, grzmi, leje deszcz i porywisty wiatr. Jednak jestem wyczerpany i nie przeszkadza mi to we śnie.


Rano pogoda nieco się klaruje. Przestaje wiać, lecz niebo jest zachmurzone i tylko patrzeć, jak znowu zacznie padać. Zwijam się szybko, mozolnie znoszę wszystko ze skarpy i startuję.


Rawka nadal oferuje wiele przeszkód.


Przed południem melduję się przy starym młynie na początku Skierniewic. Spływam bystrze. Wędkarz ostrzega, że dalej nie popłynę ze względu na drzewa w korycie.


Co On tam może wiedzieć? Płynę, szarpię się z gałęziami, idzie powoli... ale idzie.


Obnoszę próg pod mostem kolejowym, przed którym ostrzegał mnie wczoraj SŁAWEK...


Płynę dalej, od ośrodka wypoczynkowego "Sosenka" jest trochę lżej. Mniej przeszkód.


Niemal w samo południe na jednym z mostów pojawia się wspomniany SŁAWEK... Robię krótką przerwę, poznajemy się, rozmawiamy i dalej w drogę.


Po kilku kilometrach zatrzymuję się przy moście w Budach Grabskich. W sobotę stąd właśnie startowaliśmy. Dzisiaj jestem sam, zmęczony i mokry. W weekend świeciło słońce, było dużo innych kajakarzy. Teraz nie ma nikogo, nie ma też słońca.


Robi się jakoś tak smutno. Pokonuję kolejne kilometry, rzeka na tym odcinku znowu mnie nie zachwyca. Pokonuję spokojnie kolejne przeszkody,


zakręty i po południu przenoszę się na drugą stronę zapory, przy której nocowaliśmy w ostatnią sobotę. Dzwoni Magda (MAGA). Płynęliśmy razem w "dwójce" właśnie w ostatni weekend ten odcinek. Zaczyna padać coraz mocniej.


Startuję więc dalej. Za autostradą"A2" deszcz się nasila, niebo przybiera czarne barwy, w oddali grzmi.


Napieram mocniej na wiosło. Postanawiam dopłynąć do ujścia Rawki i wracać do domu. Sił coraz mniej, obnoszę kolejne elektrownie,


mijam kolejne mosty i dopływam do miejsca, gdzie w niedzielę kończyliśmy spływ w promieniach słońca. Tak więc wiem, że dam radę już dzisiaj spłynąć Rawkę. Jednak co wydawało się oczywiste nieco zaczyna się oddalać.


Ostatnie trzy kilometry są tak usłane drzewami, rzeka jakby nie chciała się jeszcze ze mną żegnać. Powoli, ale udaje mi się przeskakiwać przez kolejne konary,


aż wreszcie ukazuje mi się Bzura.


Za wskazówkami SŁAWKA... płynę ze 200 metrów pod prąd i wysiadam. Powoli pakuję się i czekam na przyjazd kolegi. Mimo, iż czuję w kościach ten spływ, zaczynam pierwsze podsumowania.


A więc pierwsze 40 km Rawki, jak najbardziej zasługuje na miano "Rzeki Roku". Dalej też jest ładnie, nie ma uregulowanych odcinków, jest dosyć dziko, ale już nie tak, jak wcześniej. Podobało mi się, lecz widziałem też i ładniejsze rzeki. Rzecz gustu. Spływ jednak uważam za udany. Pierwszy raz wybrałem się z zapakowanym kajakiem na rzekę z gatunku "zwałkowych" i dałem radę. Myślę, że i tempo miałem niezłe. 83 km w dwa dni, nie było lekko. Pewnie tam jeszcze wrócę. Pewnie przy wyższym stanie wody będzie to zupełnie inne pływanie.

PS.
Podziękowania dla
- Magdy (MAGA) - za dobre słowo (naprawdę było mi to potrzebne),
- Sławka (RYBA), za pomoc w logistyce,
- Sławka (SŁAWEK...) za transport z Patoków do Rawy (mam nadzieję że spotkamy się wkrótce na wodzie)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz