sobota, 20 lutego 2016

2016.02.20. Górno - Suków/Papiernia (Warkocz, Lubrzanka)

Popadało trochę. Rano nawet było za oknem biało. Tego chcieliśmy, bo założyliśmy sobie spływ rzeką, gdzie największą zagadką mogła być ilość wody. Przejeżdżamy przez Świętokrzyski Park Narodowy,


mijamy wejście na Łysicę i za chwilę jesteśmy w miejscowości Górno. Optymistycznie planowaliśmy zacząć tutaj. Rekonesans. Stajemy na moście. Jest trochę wody, powinno wystarczyć. Nawet żwawo sobie tam w dole poczyna. Rozstawiamy auta, wypakowujemy graty i w tej śnieżnej scenerii schodzimy na wodę.


Nic, ale to kompletnie nic, nie wiedzieliśmy o tej rzece. Owszem Piotr (PRUS) gdzieś sprawdził, że spadek terenu jest dosyć spory (w końcu płynęliśmy w górach Świętokrzyskich), ale nic poza tym nie było wiadome. Wątpliwe też, by ktoś przed nami tam pływał kajakiem. Pierwsze metry dosyć dynamiczne.


Wąsko, czasem odpycham się wiosłem od brzegów.


Ostre meandry, nurt silniejszy niż to, do czego byłem dotąd przyzwyczajony. Ośnieżone brzegi, ośnieżone drzewa, dosyć malowniczo.


I tak pierwszy kilometr, do mostu na drodze 74. Tam bystrze, kawałek prostej i zakręt 90 stopni. Ciasno. Prus płynie pierwszy. Słyszę tylko "A co teraz?". Łapię się traw przy brzegu, żeby wyhamować. Łatwo nie jest. Rzeka, czy też bardziej potok silnie prze na mnie i kajak. Piotr z przodu walczy z nurtem, próbuje się uratować i wejść w końcu w owy zakręt.


Udaje się. Zdążył w ostatniej chwili, gdyż i mnie porywa woda. W rękach zostaje mi tylko trochę kępki trawy której próbowałem się przytrzymać i uniknąć kolizji z kolegą. Czym bliżej tego newralgicznego miejsca, tym bardziej słyszę szum wody. Nieźle mi to poszło. A szum był, bo i na samym zakręcie była jeszcze jedna niespodzianka. Coś a'la próg. Oj, działo się.


Dalej nic się nie zmienia. Dosyć szybko, dosyć wąsko, ostre zakręty. Trzymam dystans do Piotra, przynajmniej próbuję, bo w tej rynnie nie trudno o zderzenie. Spotykamy się ponownie za jednym z zakrętów. Nie było jak wyhamować i ląduję obok kolegi na obalonym drzewie.


Pływałem po różnych ciekach, rowach, kanałach, bywało wąsko, ale spokojnie. Tu nurt jest naprawdę silny. Powoli wszystko zaczyna zwalniać. Widać działalność człowieka. Powycinane drzewa, rzeka naprostowana. Nie rozumiem takiego działania. Po co to jest robione?


No cóż, nie przeskoczymy tego, trzeba płynąć. Czasem przedzieramy się przez trzciny.


Są i miejsca nieco bardziej naturalne,


są też kładki i kaskady. Pojedyncze gałązki wiszące nad taflą wody i czapka ląduje w wodzie. Muszę chyba popracować nad jakimś mocowaniem jej do głowy, bo coś ostatnio często tak to się właśnie kończy.


Nudno nie jest, lecz wcześniej było ciekawiej. Mijamy zabudowania. Strumyk znowu odzyskuje swój naturalny bieg.


Nie jest już tak dynamicznie jak na początku, lecz ma swój urok.


Na horyzoncie widać już las. To cieszy. Lubię takie miejsca. Już początek jest ciekawy. Rzekę przegradza choinka.


Piękna, zielona, ale przedrzeć się przez nią wcale nie jest łatwo. Udaje się, lecz wszystko mokre. Fartuch, kajak, kamizelka, ubranie. Trudno. Ta sama choinka, grodzi rzekę za kolejnym zakrętem. To pokazuje, jak wielką strugą płynęliśmy. Przeciskam się pod konarem, co mi tam, i tak już jest mokro.


Piotr to obnosi. Chwilę odpoczywamy i ruszamy dalej. Nic się nie zmienia. Bardzo ładny fragment.
Leśne ostępy i tylko my w kajakach.


Odpoczywamy, fotografujemy. Jest ładnie. Tego chciałem, to mi Warkocz daje. Przeskakujemy kilka zwałek.


Dopływamy do niewielkiego spiętrzenia wody - pozostałości po starym młynie.


Tu zaczyna się wieś Niestachów. Wieś kładek i innych budowli pozwalających przejść z jednego brzegu na drugi. Ja wiem, że mieszkańcy tego potrzebują, ale czy naprawdę każdy z nich musi mieć swoją kładkę?


Pod częścią z nich udaje się przecisnąć. Część musimy obnosić. I przy jednej z przenosek zarządzamy przerwę. Posiłek, ciepła herbata i ruszamy. Po przerwie nadal płyniemy wzdłuż zabudowań Niestachowa. Wciąż wiele kolejnych kładek i mostków. Wysiadanie na brzeg staje się coraz bardziej frustrujące.


Powoli, rzeka przyspiesza. Te mostki robią się coraz bardziej kłopotliwe. Nie zawsze można wysiąść z kajaka, nie zawsze można pod nimi przepłynąć z rozpędu. Przy coraz silniejszym nurcie mamy kłopoty. Jedna z przeszkód i o mało, nie skończyło się to dla mnie kąpielą. Pod jedną kładką, nad lustro wody wystawała tylko moja głowa.


Spływamy to, ale trzeba zacząć bardziej uważać. Rzeka rozpędza się niemiłosiernie. Ostre zakręty, bardzo szybki i silny nurt. Wiele przeszkód w korycie.


Raz mały próg, innym razem gałęzie i drzewa. Na jednym z zakrętów zachwiało mną. Sam nie wiem, jak udało mi się wybronić? Czy to ja dałem radę, czy kajak, nie wiem? Wydawało mi się, że w katanie nic mi nie grozi. Taka mała rzeczka zweryfikowała ten stan.


Czuję się coraz mniej komfortowo. Warkocz nic a nic nie zwalnia. Każdy kolejny zakręt sprawia, że płynę coraz bardziej spięty. Zaczynam mieć wątpliwości, czy uda się to wszystko spłynąć "na sucho". Chyba pierwszy raz w katanie, chciałem spokojniejszego odcinka, nawet przebąkiwałem coś o kanale...


Aparat schowany głęboko pod kamizelkę. Nie ma czasu na zdjęcia, nie ma czasu na złapanie oddechu. Gnamy przed siebie. Na łeb, na szyję. Jest bardzo ciekawie, choć czasem i niebezpiecznie. Nigdy czegoś takiego nie spływałem. Owszem, były dynamiczne, trudne momenty na innych rzekach, lecz tutaj tak było przez kilka kilometrów. Cały czas. Ani chwili spokoju. Dopiero przed samym wpłynięciem do Lubrzanki, Warkocz nieco zwalnia.


Wpływamy i my. Stajemy przy brzegu. Palę papierosa, muszę nieco ochłonąć. Patrzę na ujście "naszej" dzisiejszej rzeczki. Niewielka przecież Lubrzanka, wygląda przy niej, jak wielka rzeka.


Cieszę się, że udało mi się to spłynąć. Stąd do mety już blisko. Jeszcze mały wodospadzik, który przy tym co działo się na Warkoczu, był całkiem łatwą przeszkodą i kończymy.


Uff! Co zapamiętam? Piękne okoliczności przyrody i bardzo, bardzo szybkie kilometry. Przesłoniły mi one nieco resztę spływu, który przecież od samego początku był fantastyczny i ciekawy. Ale ta prędkość, ten nurt, te zakręty i te przeszkody w korycie... to wszystko razem, to było piękne, aczkolwiek trudne. Może kiedyś tam wrócę, jak będzie woda.

1 komentarz:

  1. Niezły spływ. Cały czas adrenalinka. Gratuluję ukończenia na sucho!

    OdpowiedzUsuń