czwartek, 25 lutego 2016

2016.02.25. Starachowice - Brody (Kamienna)

Wczorajszy dzień spędzony w kilku gabinetach lekarskich, był dla mnie jak trauma. Potrzebowałem odpoczynku i oderwania się od tego wszystkiego. Dzień w łóżku przed telewizorem? Może przed komputerem? Nic z tych rzeczy. Kajak, kajak, kajak! To jest mój sposób na odpoczynek.


Rano kilka telefonów i znajduję bratnią duszę, która pomoże mi w logistyce. Coś takiego jak wybór rzeki, nie miało miejsca. To było oczywiste. Przecież pod nosem jest Kamienna. Moja kochana Kamienna. Start od tamy w Starachowicach Zachodnich. Dużo, bardzo dużo wody. Zjeżdżam na rzekę.


Rzuca kajakiem jak liściem na wietrze. Masa wody sprawia, że nurt jest bardzo silny, do tego tworzą się dziwne zawirowania. Miał być odpoczynek, a zanosiło się na niezłą walkę. Ruszam.


Miejsca które zazwyczaj były kłopotliwe do spłynięcia, ze względu na zalegające w wodzie kamienie, dziś wyglądają zupełnie inaczej. Rzeka podskakuje na tych głazach aż miło. Wytwarzają się całkiem okazałe fale, rozbijające się o dziób kajaka. Po kilkudziesięciu metrach, nawet czapka jest mokra. Woda skapuje z daszka. Nieźle. Próg obok Odlewni Polskich. Dzisiaj niewielki, zatopiony. Jednak masa wody niesiona przez rzekę robi swoje. Z daleka już widać, że tworzy się dosyć spory odwój. Wysiąść nie ma jak. Rozpędzam więc kajak i wskakuję w tę kipiel. Niesamowite uczucie, spora dawka adrenaliny. Dosłownie wyskakuję z tego miejsca. Jestem już cały przemoczony, a to przecież dopiero początek. Na chwilę Kamienna się nieco uspokaja.


Tafla wody równiutka, jakby przecięta nożem. Rzeka jednak nie ma zamiaru zwolnić. Ograniczam się jedynie, do trzymania kierunku płynięcia. Napędzać łódki nie muszę. I tak jest bardzo szybko. Kilka kolejnych szumiących bystrzy...


... i miasto zaczyna się oddalać od rzeki.


Mijam miejsce ujścia rzeczki Młynówki i mimo iż nadal czuć potęgę wody, to już nie ma progów i innych falowań. Po tym co przepłynąłem, trochę wygląda to, jak w zwolnionym tempie.


Robi się ciszej. Słońce i śpiew ptaków. W powietrzu czuć wiosnę, choć to nadal dopiero luty.


Jest spokojniej, lecz każdy ostrzejszy zakręt zdaje się mówić: "Uważaj!". Płynę więc skoncentrowany. Ostrożnie.


Szybciej niż zazwyczaj, ukazuje mi się most w Michałowie. Na chwilę przystaję. Palę papierosa, próbuję się przygotować na najbliższy kilometr. Kilometr bystrzy i ... sam nie wiem czego jeszcze. Swego czasu, przy podobnym poziomie wody, Kamienna nie wybaczała w tym miejscu błędów. Wywróciła mnie razem z kajakiem i zabrała wiosło.


Puszczam się kępki trawy i rzucam się w ten kocioł. Pierwsze bystrze, można powiedzieć, że jedyne. Woda się burzy i pieni. Szaleństwo. Jeden zakręt, za chwilę kolejne. W uszach jeden wielki hałas. Wszystko się kotłuje, jak w pralce. Podskakuję na falach. To był chyba najszybciej spłynięty kilometr w moim życiu. Odjazd. Po zeskoczeniu z ostatniego warkocza wody dobijam do brzegu. Uff!


Wylewam wodę z fartucha i zza kamizelki. Działo się. Teraz przede mną już spokojniejszy fragment. Tu leżę w kajaku. Wyciszam się.


Przyroda jeszcze szara i uśpiona, lecz też ma swój urok. Powolutku woda wyhamowuje. Trzeba nieco popracować ciężej wiosłem. Pierwszy raz dzisiaj.


Wpływam na rozlewisko w Dziurowie.


Sporo ptactwa po zimie tam koczuje. Kaczki, łabędzie. Robi się niezły popłoch.


Płynę środkiem. Nigdy dotąd tak nie miałem okazji. Dzisiaj poziom wody jest wyższy.


Dopadam do mostu w Stykowie. Przede mną 5 km zalewu. Jest spokojnie. Powoli, majestatycznie zanurzam pióra wiosła w wodzie. Nie spieszy mi się.


Obieram kurs, na malowniczą wysepkę na środku akwenu.


Opływam ją, podpływam do przystani. Wszystko jeszcze uśpione w zimowym śnie.


Już niedługo się zacznie. Ale dzisiaj, mam cały zalew tylko dla siebie.


Słońce gdzieś chowa się za chmurami. Nieco przyspieszam. Z oddali widać już tamę. Znowu wyhamowuję silniki. Podpływam bliżej, tutaj wytwarzają się dosyć duże fale. Czuję się mało komfortowo, a może mam na dzisiaj dosyć takich wrażeń?


Dzwonię po kumpla. Przyjeżdża Jacek (PREZES), wyłażę na brzeg. Wystarczy.


Chciałem odpocząć i to mi się udało. Było nieco adrenaliny, lecz wszystko skończyło się dobrze. Jestem szczęściarzem, że mam pod bokiem taką rzekę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz