sobota, 11 marca 2017

2017.03.11. Januszno - Kozienice (Zagożdżonka)

Miałem nie pisać. Życie jednak płynie jak rzeka. Nigdy nie wiadomo co będzie za zakrętem. Skoro sprawia mi to przyjemność, nie będę robił tego wbrew sobie. Jeżeli wbrew innym... to trudno. Nie chcę do tego wracać. Wolę wrócić na wodę. I tak w tych powrotach, wróciłem na Zagożdżonkę.


Miała być Czarna Włoszczowska. Potem coś na "Z". I przy tej opcji zostaliśmy. Byłem tam rok temu. Dzisiaj jednak skład zupełnie inny. Piotr (PRUS), Robert (LOPSON), Artur - który nie zniechęcony Psarkową kabiną, znów postanowił pomoczyć wiosło i ja. Jadę z Prusem do miejscowości Januszno. Tam zrzucamy kajaki. Chłopaki dalej zajmują się rozstawieniem aut, ja nie zaprzątałem sobie tym głowy. Zakładam słuchawki, odpalam muzykę i relaksuję się przed spływem. Targam kajaki nad brzeg rzeki i czekam na kompanów.


Gdy już są wszyscy - ruszamy. Niestety, jak i rok temu, tak i dziś unosi się nad rzeką nieprzyjemny zapach.


Było wiele teorii skąd się wziął. Stanęło na tym, że to coś oczyszczalnia w Pionkach ma z tym wspólnego. Pierwsze machnięcia wiosłem. Płynę na czele.


Dzięki temu udaje mi się dostrzec sarenkę. Powoli oddalamy się od domostw. Robi się całkiem przyjemnie, choć fetor nie znika.


Pojawiają się pierwsze, dosyć łatwe przeszkody.


Jest wąsko. Trochę trzcin na brzegach, trochę drzew. Ładnie. Tak to pamiętałem.


Z czasem wpływamy w środek puszczy Kozienickej. Wiedziałem, że będzie ciężej. Będą zwałki.


I były. Gdzież by miały się podziać? Jedna, druga... kolejne.


Trochę wysiłku i pokonujemy kolejne metry i kolejne przeszkody w rzece.


Cały czas towarzyszy nam nieprzyjemny, unoszący się dookoła zapach. Lecz nie umniejsza to zbytnio piękna natury. Staram się zresztą o nim nie myśleć.


Pochłania mnie bez reszty pokonywanie kolejnych zwałek. Robi się coraz ciężej.


Tu nikt tego na szczęście nie uprząta. Teren raczej ciężko dostępny. Puszcza, knieja... jak kto woli.


Po prostu dzicz. Drzewa porośnięte mchem. Coraz trudniejsze i cięższe do pokonania te przeszkody.


Pomagamy sobie wzajemnie. Różne sposoby i metody. Dajemy wszystkiemu radę. Czasem woda wlewa się za kołnierz, lecz cóż to. Przygoda.


Nieco inaczej pamiętałem tę rzekę. Zwałki zwałkami, lecz żeby ich było aż tyle? Tego jakoś nie kojarzyłem.


Na brzegach też mnóstwo powalonych drzew.


Było tego tyle, że chyba nawet dzielne brygady ministra Szyszko, tyle drzew nie potrafiły by wyciąć. I chwała Bogu. Temat drażliwy, lecz na czasie. Niech Ci dzielni drwale nie martwią się o drzewa. Natura sama się potrafi tym zająć.


W końcu dopływamy do miejsca, gdzie już rady nie dajemy. Wysiadka na brzeg. Podmokły, bagnisty. Zarządzamy przerwę. Szybki posiłek i w drogę.


Kilkadziesiąt metrów i kolejna przeszkoda. I kolejna wysiadka. W kajaku robi się nieco mokro.


Wiele obalonych konarów udało się pokonać, lecz jeszcze kilka przymusowych wyjść na ląd było. Kajaki częściej były nad wodą, niż w nurcie rzeki. Prawdziwa rzeź niewiniątek.


Zagożdżonka odpuszcza nam tylko na tyle, aby złapać nieco oddechu.


Jednak co najbardziej zapamiętam, to właśnie te zwałki. Ma to swój urok. Kosztuje sporo sił, lecz warto wylać te kilka kropel potu.


W końcu dopadamy do leśnego duktu. Chwila na regenerację sił.


Dzieci,- i dorośli, wszyscy z zainteresowaniem przyglądają się naszym zmaganiom. Odtąd miało być lżej. Czy było?


Może trochę, lecz drastycznej zmiany nie odczułem. W końcu stało się. Czapka ląduje w wodzie. Płynę bez nakrycia głowy. Długo nie wytrzymałem. Przemoczenie i zmęczenie potęgują chłód. Mam na szczęście zapasową.


Z czasem drzewa w wodzie ustępują miejsca trzcinom. Zagożdżonka wije się coraz bardziej. Teraz płyniemy w trzcinowych korytarzach.


W końcu i trzciny odpuszczają. Lasy oddalają się od brzegów. Nadal ładnie, lecz już inaczej. Kolejnym wspólnym mianownikiem - nadal unoszący się smród. Lecz woda tu bardziej przejrzysta.


Stawka coraz bardziej się rozciąga. Wysuwam się na czoło peletonu. Mostek, szum wody, próg. Chłopaki obnoszą. Czekam, aż będą po drugiej stronie i postanawiam spróbować. Nie taki diabeł straszny jak go malują, choć woda dostała się do kajaka mimo fartucha.


https://photos.google.com/share/AF1QipOz1RQe4iBIEjy5uKg1Z2YUhI6hzLr3D_cxHzXojZ6uS8sSTTEn8KY4MzfqzPsZ1g/photo/AF1QipM15G2j8lpix-OIFDsjbUa8K9qHnhR-XVUqxJeh?key=bzlBMEM5c1kwLW5XcU9DR3o4WmJKYzVvVG5NdE5n 

Nie martwiło mnie to, byłem i tak już cały mokry. Zagożdżonka zmieniła swoje oblicze. Nadal trzymała poziom. Niestety nie zmienił się ten nieszczęsny, dokuczliwy, nieprzyjemny zapach.


Jeszcze jedna wysiadka przy niskiej kładce i wpływamy w krainę mostów, mostków i innych lokalnych wiaduktów.


Miejscowość Nowiny. Tu smród staje się nie do zniesienia. Horror. Szkoda nawet o tym pisać.


Zmęczenie narasta. Zaczyna się robić płytko i w ogóle jakoś tak nijako. To na pewno najsłabszy fragment rzeki. Teraz jak cztery ofiary losu snujemy się w tym kanale. Chyba wszyscy już tam płynęli na rezerwie.


Most kolejowy i pierwsze zabudowania Kozienic.


Resztkami sił wpływamy na mały zalewik. To nasza meta. W samą porę.


Było cholernie ciężko, lecz warto. Niewiele ludzi miało szansę poznać te tereny. Mi już udało się to po raz drugi. Podobało mi się.


Wszystko mącił nieprzyjemny zapach, lecz nie wpływa to aż nadto na moją ocenę Zagożdżonki. Rzeczka warta polecenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz