piątek, 1 grudnia 2017

2017.12.01. Skarżysko Kamienna - Wąchock (Kamienna)

Mało pływałem ostatnimi czasy. Spore zmiany. Na obolałe serce lekarstwo znalazłem, a może samo lekarstwo znalazło mnie? Gorzej z obolałym ramieniem. Kilka gabinetów lekarskich i diagnoza: niejaki ucisk od kręgosłupa. Dla pływającego kajakiem, to jak wyrok śmierci. Kolejne wyroki, a raczej tortury, wykonywała już pani pielęgniarka w gabinecie zabiegowym przez cały tydzień, za pomocą igieł i strzykawek. Ta kuracja spowodowała, że prócz obolałego barku, doszedł ból zakończenia pleców... Do tego zima dała już o sobie znać. Biały puch w ciągu jednego dnia pokrył cały Staropolski Okręg Przemysłowy. Jak dla mnie, to najlepiej byłoby to wszystko przespać. Skoro się nie da, jedynym ratunkiem pozostaje kajak. Udaje zwerbować mi się Piotra (PRUS) na małe sprawdzenie skuteczności wspomnianych zastrzyków. Gdy ostatnim razem płynąłem w jego towarzystwie wszystko było zielone, rozgrzane lipcowym słońcem do granic możliwości. Dzisiejsza aura, to już zupełnie inna bajka. Wiozę te swoje, obolałe zwłoki do Wąchocka, skąd już we dwóch ruszamy w kierunku mostu przy ulicy Pięknej w Skarżysku Kamiennej. Nie sililiśmy się na jakieś wyszukane rzeki. Ot, stara, poczciwa Kamienna. Raz, że blisko domu, dwa, że nie wiem, czy w ogóle powinienem już wsiadać do kajaka, trzy, że w tej białej scenerii, nawet najbardziej opływana rzeka powinna zaspokoić gusta. Niezwłocznie zrzucamy kajaki. Przejeżdżający kierowcy z niedowierzaniem patrzą na naszą krzątaninę.


My zaś dzielnie zsuwamy się w kierunku rzeki. Jest bajecznie. Cicho, głucho i biało.


Tu zamieniam biel fartuchów lekarskich na biel śniegu. A więc kuracja zastrzykami zastąpiona kuracją przez wiosło.


Zdecydowanie przyjemniejsza. Może Ciechocinek to nie był, lecz też było... fajnie.


Śnieg pokrywa wszystko. Do tego masa wody. Chyba nigdy przy takim stanie tu nie pływaliśmy.


Pierwsze, niepewne ruchy wiosłem. Ramię boleć boli, lecz wielkiego wyboru nie mam. Płynąć trzeba. I chcę płynąć.


W takiej scenerii, to rzadkość i sama przyjemność.


Wysuwam się na czoło tej eskapady. Chcę to obfotografować. Nie chcę też psuć kadrów koledze. Naprawdę ta biała pierzyna robi piorunujące wrażenie.


Kamienna z królowej tych ziem przeistoczyła się w królową śniegu.


Szybko jednak rozgrzane głowy chłodzi. Sypie śniegiem zalegającym na drzewach na kajaki, na czapki, za kołnierze.


Po kilku zakrętach daje też znać, że tak łatwo nam dzisiaj nie pójdzie. Niesiona przez nią masa wody wyprawia cuda.


Drapieżne meandry, pozatapiane konary, to wszystko sprawia, że na sielankę nie ma czasu. Pełna koncentracja na płynięciu i pełna koncentracja na otaczającej nas krainie baśni.


Pod jednym nisko pochylonym drzewem przepływam tyłem. Zresztą i Prusowi lepiej nie poszło. I tak chwała, że tylko w ten sposób to się skończyło. Ciężko okiełznać dzisiaj tę rzekę.


Pierwsza wysiadka przy powalonym drzewie. Lecz to co maluje przyroda na brzegach, także jest niepowtarzalne.


Kamieniste progi i bystrza pozatapiane. Suniemy przed siebie aż miło.


No może nie zawsze miło, gdyż co chwilę spadające bryły śniegu miłe nie są.


W mgnieniu oka dopadamy stary młyn w Łyżwach. Wody tyle, że właściwie można byłoby się pokusić o spłynięcie tego miejsca.


Lecz dzisiaj odwaga, czy może raczej głupota zastąpiona została rozsądkiem. Poza tym, czuję ból w ramieniu. Nie porywam się na takie przygody. Nie tym razem.


Rzucamy się na powrót w tę kipiel. Kamienna dzisiaj zachwyca szczególnie.


Ani przez moment nie żałowałem decyzji o dzisiejszym spływie.


Ni zimno, ni mokre ręce, ni kontuzja barku, ni woda w butach nie są w stanie tego zakłócić.


Zdziwienie pracowników kolei na widok kajaków na rzece - bezcenne.


Tak jak i chwile spędzone w tej krainie baśni.


Kolejny próg. Bez przygód. Zatopiony pod wodą i tylko o jego tu obecności przypominają wysokie fale.


Jeszcze jedno powalone drzewo wygania nas z kajaków. I to jedyny minus dnia dzisiejszego. Bo o ile samo wiosłowanie nie sprawia mi wielkiego bólu, tak wysiadanie i nasuwanie fartucha już takowy ból za sobą niesie.


Natura jednak osładza tę niedogodność.


W tej przepięknej scenerii dopływamy do kolejnego sławnego progu z palami. I on byłby dzisiaj do pokonania w łódce, lecz tu zarządzamy krótki postój.


Tu i kajaki sprawiają dziwne wrażenie. Sanki, może narty, ale kajaki? No cóż: pasja to pasja.


Odtąd czym bliżej końca, tym i jakby mniej śniegu.


I rzeka za Marcinkowem się uspokaja. Wąchocki zalew tuż, tuż. Woda już tak nie niesie.


Brzegi mniej zadrzewione. Tu akurat latem bardziej mi się podoba.


Jak to Piotr nazwał - "Taka Majówka...".


I niby się nie ścigamy, niby fotografujemy, podziwiamy,


a i tak nim się obejrzeliśmy dopadamy do wspomnianego zalewu.


Odkryta przestrzeń, trochę wiatru i przemoczenie dnia dzisiejszego daje mocniej o sobie znać.


Kończymy tradycyjnie przy czymś, co chyba zwie się przystanią kajakową. Szybko poszło. Nie spodziewaliśmy się tego, że przed południem będzie po wszystkim.


Było dynamicznie, mokro, chłodno, lecz przede wszystkim pięknie. Takie zimowe pływanie jest naprawdę specyficzne. To trzeba poczuć na własnej skórze i zobaczyć na własne oczy. Jeśli taka ma być ta zima, to na pewno jej nie prześpię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz