niedziela, 2 grudnia 2018

2018.12.02. Bąków - Kaleń (Szabasówka)

Niespodziewany atak mrozów, niespodziewana kontuzja Robka (LOPSON). To nas nie złamało. Jedynie rozsądek nakazał zweryfikować plan i popłynąć nieco mniej niż zakładaliśmy. Mrozy puściły, łokieć nie. Rozsądek tym razem wziął górę i nie szarpiemy się by nabijać bezsensownie kilometry. Tyle, że gdy stawiłem się na zakładanej mecie, wody w stanie ciekłym nie było. Lodu za to pod dostatkiem.


I tu rozsądek już nie zadziałał. Ok, nie tu, to może w Mniszku coś płynie? Owszem, płynęło. A więc start też przesuwamy nieco wyżej. I tak portem wypłynięcia okazał się most w Bąkowie.


Tu już jak ostatnimi czasy tradycyjnie zaczyna szwankować aparat. Nie mam pojęcia co mu się dzieje. Tak czy inaczej startujemy.


Trochę lodu przy brzegach. Nieco dokucza to przy wiosłowaniu, lecz nie ma co jeszcze narzekać. Bywało gorzej.


Kilka zwałek,


kilka meandrów i jakby tego lodu coraz więcej.


Pierwsze zatory łamię kajakiem. Kilka kolejnych drzew, przytopiona czapka i zatory lodowe coraz to większe.


Tym razem Lopson dzielnie walczy na przodku, ja korzystam z odblokowanej już rzeczki.


Lecz i najlepszy hajer przodowy by tu nie podołał. Może lodołamacz? Lecz takowego na podorędziu nie mamy.


No więc wysiadka. I targamy tak kajaki po lesie wzdłuż zamarzniętej rzeki. Tu już Robek rozruszał kontuzjowaną kończynę w najlepsze.


No nie tak miało to wyglądać. Nie ma lekko. Podejmujemy jeszcze jedną próbę płynięcia. Próba nieudana. Lód znowu skutecznie nas powstrzymuje.


Doczłapujemy się do mostu w miejscowości o niezbyt dzisiaj fortunnej nazwie. Ciepła, hm... wita nas lodem. Zimnym lodem.


Porzucamy kajaki i na przełaj ruszamy póki czas po auto na powrót do Bąkowa.


Po drodze wznosimy modlitwy o wodę w stanie skupienia nieco rzadszym niż dotąd.


Jest auto. Więc pakujemy sprzęt i ruszamy w stronę mety. Poddać się żal. Po drodze sprawdzamy kolejne mosty. Niestety modlitwy nie były dostatecznie żarliwe, bo wysłuchane nie zostały. Zniesmaczeni więc wiemy, że już dzisiaj nie popływamy więcej. Ale czy na pewno? Nie no, łatwo skóry nie sprzedajemy. Może chociaż zalew Domaniowski? Niby przesłanek ku temu, by ujrzeć tam taflę wody zamiast lodu wiele nie było, ale kto nie próbuje, ten nie pije szampana. Nie było jednak ani szampana, ani wody. Zalew również skuty lodem.


Tam do licha! Jeszcze się zima na dobre nie zaczęła, a tu taki psikus. W Starachowicach Kamienna ma się dobrze. Płynie wartko nie zważając na ostatnie przymrozki. Na Mazowszu jednak jesteśmy. Korzystając z handlowej niedzieli i niezłego czasu jak na zimowy spływ ruszamy na zakupy. Z niemałym trudem rozpalamy ognisko, zamiast szampana pieczemy kiełbaski jakby na zakończenie nie byle jakiego spływu.


Może i takowym był, lecz chyba spływem tego nazwać nie podobna. Cóż, to dopiero początek. 1:0 dla zimy.


Mieliśmy wprawdzie popłynąć krócej niż pierwotnie zakładaliśmy, lecz chyba nie tyle krócej? Ostatnie słowo będzie należeć do nas. Miejmy nadzieję, że to takie niemiłe dobrego początki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz