Nie do końca planowałem ten spływ. Robak się uparł. Mi kajak pomagał przetrwać trudne chwile, więc wiem co to znaczy. Potrzebował kolega - zgodziłem się. Czasu na wyszukane trasy nie było wcale. W logistyce pomaga Janek (wielkie dzięki). I mimo okrutnie zachmurzonego nieba, stawiamy się nad brzegami Świśliny. Most mi już znany, lecz brzegi jakby nowe. Wyregulowane, umocnione i oczywiście - brak wody jak to w takich miejscach... ma miejsce.
Pojęcia nie mam czemu to służy, ale nie chce mi się po raz setny powtarzać tego samego w koło.
Tam gdzie brzegi nie ruszone, wody też niezbyt wiele, lecz spokojnie da się płynąć.
I niby Świślina też już opływana, znana i średnio lubiana, to jednak każdym razem jest inaczej.
Płynąłem tu wcześniej sam, z dawną ekipą, teraz towarzyszy Robak.
Płynąłem tu w słońcu, śniegu, teraz towarzyszą chmury i deszcz.
Nie zmienia się tylko jedno. Przerażająca ilość śmieci! Nigdzie, naprawdę nigdzie nie ma takiego syfu jak tutaj.
Ilość fajansu walającego się w tej rzece świadczy niechybnie o tym, że mieszkańcy Starachowic i okolic znacznie zawyżają średnią spożycia alkoholu.
Zresztą nie tylko butelki. Pływa tu wszystko. Lodówki, opony, worki i cholera wie co jeszcze.
Szmaty pięknie przyozdabiają gałęzie drzew. Okres bożonarodzeniowy, więc kto wie? Może to jakaś tutejsza świecka tradycja?
Co lepsze, prócz wymienionych gratów popływać chciał i Robak. Jak to zrobił i po co, to zostanie jego mokrą tajemnicą.
Wyławiam więc jego łajbę, pomagam pozbyć się z niej wody i może to mało koleżeńskie, lecz w duchu śmieję się z jego nieszczęścia. Zresztą sam bohater też ze śmiechem to przyjmuje.
Świślina potrafi dać w kość. Dumnie nosi nazwę górskiej rzeki, lecz dzisiaj i wody za mało by sprawić kłopoty i chyba też nie pora roku na takie szaleństwa.
Niezliczona ilość bobrowych spiętrzeń.
Piękny wysoki wąwóz w którym płyniemy i tylko ta nieszczęsna pogoda i te obrzydliwe śmieci.
Szkoda, bo Świślina byłaby naprawdę ładną rzeką gdyby nie ten niechlubny fakt.
Tempo dramatycznie ślamazarne. Pojedyncze zwałki by się zbytnio nie nudzić. Jedna nieco większa - obnosimy.
Tu korzystając z okazji, iż i tak jest przemoczony (po co zabierać ciuchy na zmianę?), Robak postanawia znowu spróbować szczęścia. Tym razem go nie opuszcza i uchodzi mu to na sucho.
Kolejne mosty, zakręty, góry śmieci, kamieniste płycizny. Wolno to idzie jak diabli.
Zdradzam Przemkowi sekret jak łatwiej pokonywać te bystrza. Posłuchał i nieco lepiej nasze tempo zaczęło wyglądać, choć to i tak wolno dalej szło.
Za mostem w Rzepinie spadek rzeki jest jeszcze większy. Świetna zabawa, lecz nie dzisiaj.
Zbyt mało wody. Młyn w Pawłowie. Przerwa, by posilić się i rozprostować gnaty przed najcięższym odcinkiem.
Odtąd już rzeka tak nie pędzi. Za to uciekający czas na odwrót - zaczyna przyspieszać.
Mimo, że znikają uciążliwe wypłycenia, zatopione konary i śmieci, to tu dla odmiany musimy przepychać hektolitry stojącej w miejscu wody.
Celowo wyznaczyłem metę z końcem zalewu. Miałem w tym swój plan.
Skoro Przemo tak się rozpływał, chciałem sprawdzić jego zapał do tak ciężkich akwenów.
Żeby nie było zbyt łatwo dochodzi do tego ulewa. I jak rzadko zimową porą mam sucho w kajaku, tak dzisiaj miałem. Miałem do owego zalewu.
Rozbryzgujące się fale, padający deszcz i dwóch desperatów w kajakach w samym środku tej zawieruchy. Robak dał radę. Może i lepiej ode mnie.
Lądujemy przy zaporze. Mokrzy i zmęczeni, lecz zadowoleni.
A więc do zobaczenia na wodzie w przyszłym roku. Już niedługo 😏.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz