sobota, 24 października 2015

2015.10.24. Skarżysko Kamienna - Wąchock (Kamienna)

Jedni szaleli na Dunajcu, inni oddawali się pracy. Jeszcze inni... pływali po Kamiennej. Dla jasności chodzi o Kamienną, która kończy swój bieg uchodząc do Wisły. Ale gdzie tam nam było do Wisły? Właściwie to gdzie nam było do spływu? Jak w planach było pływanie... pogoda miała inne plany. Teraz po cichu, bez rozgłosu i udało się. Decyzja zapadła w piątek wieczorem, a Maga już w sobotę rano staje na świętokrzyskiej ziemi. Szybkie zakupy w Lidlu i parkujemy przy moście na ul. 11-go Listopada w Skarżysku Kamiennej. Chłodny poranek. Szybko się przebieramy i następuje moment wyczekiwany od dwóch tygodni. Maga wreszcie może rozpakować nad rzeką swój nowy nabytek. 



Minuta, może dwie i pojawia się ona. Katana 10.4. Lśniąca, jakżeby inaczej, krwisto-czerwona. Przymiarki, regulacje siedzenia, podnóżka i wodowanie... Pierwszy ślizg do wody. 



Wszystko gładko. A więc przed siebie. Pierwszy kilometr spokojny, kanałowy. Idealny na oswojenie się z łódką i rzeką. 



Most, pierwsze bystrze. Poszło. Nie taki wilk straszny... Bardziej pewnie straszne pierwsze rysy na kajaku. 



Ale co tam. Wychodzi słońce, a Kamienna przybiera coraz piękniejszych barw. Zaczyna kręcić. Jest ładnie. 



Trochę burzą widok śmieci. Kiedy to się skończy? Ilekroć płynę tym fragmentem rzeki, tylekroć znajduję tam coraz to inne sprzęty AGD. Wstyd i hańba! Kiedy to się skończy? Pomijając te lodówki (sztuk trzy), wszystko jest jak należy. 



Na wodzie nie ma monotonii. Meandry, zatopione kłody, bystrza. Świetna zabawa. 



Do tego dochodzą walory estetyczne. Jesień na Kamiennej jest w tym roku przepiękna. 



Tyle barw nigdy tam jeszcze nie widziałem. Nigdy też jeszcze nie widziałem tam saren. Tym razem były. Jedna zanim się spłoszyła obserwowała nas z brzegu. Druga przebiegła nieopodal nas przez rzekę. Szkoda, że nie udało się tego uwiecznić aparatem. :cry: Ostry zakręt, za nim powalone do rzeki drzewo. Próbuję na nie wskoczyć. Raz, drugi, trzeci. Kajak zsuwa mi się z powrotem do wody. Niby mała przeszkoda, a zaczynam się denerwować. W końcu udaje się. Jestem po drugiej stronie. Teraz Maga. Wierzcie lub nie, ale pokonuje to za pierwszym podejściem! 



Przez moment płynę w ciszy i się zastanawiam o co tu chodzi? Owa chwila ciszy mija szybko, gdyż po chwili kolejna zagadka. Kolejne drzewo. Tym razem do pokonania dołem. Gramolę się tam, nie jest łatwo, ale jakoś się przeciskam. Teraz Maga. Mam wątpliwości. Pierwsze podejście i prawie, prawie... ale jednak się nie udaje. Za drugim śmignęła to tak, że chyba sporo jeszcze nauki przede mną. 



Dalej już bez większych trudności. Rzeka nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza na początek, ale czujemy się pewnie w swoich Katanach. Sporo czasu poświęcamy na dokumentację fotograficzną. 



Naprawdę robi się bajecznie. Żółto, 



zielono, 



czerwono, szaro. 



Wszystko to w październikowych promieniach słońca zlewa się w paletę barw trudną do opisania słowami. 



Powoli, nie spiesząc się, dopływamy do starego młyna na końcu miasta. 



Przenoska, krótka przerwa na posiłek. Bułki szybko znikają, trochę odpoczynku i w drogę. 



Rzeka nie zmienia się nic. Są bystrza, jedno sprawia nam trochę trudności, a raczej drzewo zalegające akurat w tym miejscu. Jak na złość. Gdybym chciał sobie utrudnić spłynięcie tego miejsca, właśnie tak bym je ustawił! Z małymi problemami, ale spływamy to na sucho. 



Chwila spokoju i kolejne bystrze. Tym razem już płyniemy jak "po swoje". 


Fot. Magda (MAGA)

I w końcu próg. Wiedziałem, że przy tym poziomie wody, nie jest do spłynięcia z marszu. Trzeba się zsunąć na belę za nim, a następnie spłynąć między palami, pośród fal. Wiedziałem też, że raczej zagrożenia tam nie ma, ale sam widok tego miejsca robi za pierwszym razem wrażenie. Na Magdzie i owszem, wrażenie zrobił, ale problemów nie przysporzył. 



Za niedługi czas, mamy jeszcze jedną przenoskę. Próg na Olszance. Oj, korciło mnie żeby to spłynąć, ale czas już nas zaczynał gonić, poza tym, chyba koniec października nie jest odpowiednim momentem na takie popisy. Obnosimy to miejsce, kilka fotek i w drogę. 



Jak pisałem, czas zaczyna nas gonić. Dni coraz krótsze, sił też ubyło. Sprawnie pokonujemy odcinek do zalewu w Wąchocku. Mimo stojącej wody przed i na samym zalewie, idzie nam dosyć żwawo. 



Na zalewie odpoczynek w kajakach i wychodzimy na brzeg. 



Dziewiczy spływ w nowym kajaku Maga zalicza bez strat. Co dla mnie najważniejsze z uśmiechem. 



Trochę miałem obaw, bo dołożyłem swoje pięć groszy, do wyboru tego akurat kajaka. Oględziny pierwszych rys na dnie, klar na pokładzie, 



i podjeżdża Prus pomagając nam bardzo w logistyce. Dzięki za spływ. Mam nadzieję że kajak będzie się spisywał. 
PS.
Wielkie podziękowania dla Piotra za pomoc w logistyce.


2 komentarze:

  1. Brawo Magusia! Brawo Pointer! Pływanie zwałek, jak wiecie, nie jest moim ulubionym zajęciem ale z podziwem patrzę na postępy Magi. Domniemywam, że Ty Pointerze jesteś w dużej mierze ojcem sukcesów Magi. Może i ja wybiorę się kiedyś z Wami na jakieś "zwałowisko"... Do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ropuszku, to nie są (póki co) zwałkowe rzeki. Ot, czasem kłody rzucone pod nogi. Ale postępy Magi są naprawdę ogromne. Czy to moja zasługa? Wątpię. Ona ma po prostu do tego smykałkę!!!

      Usuń