środa, 3 maja 2017

2017.05.03. Starachowice - Dziurów (Lubianka)

Miała być Brzuśna z Robertem (LOPSON).  Niestety 30 km. za Radomiem przeżyliśmy koszmar. Samochód Robka stanął w płomieniach. Mimo prób naszych i przejeżdżających kierowców, nie daliśmy rady wygrać z żywiołem.


Dopiero straż pożarna to ugasiła.


Jaki był powrót do Radomia, to brak słów na opisanie tego. Dramat i bezsilność. Do Starachowic wracałem wystraszony i przygnębiony  tym wszystkim. Wrócić do pustego domu? Lepiej nie. Skoro już tak dramatycznie się to zaczęło, to dlaczego nie spróbować czegoś, co wydawało się niemożliwe. Telefon do Jacka (PREZES) czy by nie pomógł? Pomoże. Około 12:00 melduję się z kajakiem tuż za zaporą zalewu Lubianka na rzece o tej samej nazwie.


Tydzień temu robiłem tam rekonesans z lądu. Udało mi się lasem przedrzeć przez jakieś 400 m i się poddałem. Pies przywlókł do domu dwucyfrową liczbę kleszczy. Niby w mieście, ale dzicz totalna. Dzisiaj było mi wszystko jedno. Mogłem i wpław tam płynąć, byle gdzieś odgonić myśli. Szybciutko szykuję kajak.


Szyderczy uśmiech Jacka i gości na quadach. Co mi tam. Powalczę. Pierwsze 400 metrów już widziałem. Ale poczuć to siedząc w kajaku, to jednak nie to samo.


Zanim pokonałem owe 400 metrów, już biłem się z myślami, czy aby nie zrezygnować póki czas? Drzewo na drzewie drzewem pogania.


Czegoś takiego, to jeszcze na oczy nie widziałem. Bystra czy Zagożdżonka ze swoją puszczą kozienicką, to przy tym małe piwo.


Lubianka ma do zaoferowania głuszę i mnóstwo, ale to mnóstwo powalonych do wody drzew. Wszystko to tworzy niezapomniany i niepowtarzalny klimat.


Co więcej, dane jest mi to widzieć wiosenną porą, gdy przyroda już rozkwita. Trzeszczy kajak, trzeszczą gnaty, śpiewają ptaki. Nie upłynąłem pół kilometra, gdy musiałem się poddać. Wysiadka. Nijak tego nie umiałem ugryźć. Mały rekonesans na brzegu dokąd trzeba ciągnąć kajak? Widzę kolejne zwałki, nie byle jakie, lecz powinienem dać radę w kajaku. A więc tylko ten pniak. Biegnę do kajaka i nie dobiegam. To drzewo niczym żywe, łapie mnie za nogę i ląduję w wodzie. Już na początku cały przemoczony. No teraz to już mi naprawdę wszystko jedno.


A więc w pocie czoła próbuję przedzierać się dalej. Spływam niezliczoną ilość bobrowych tam. Pewnie dzięki nim mam wodę pod kajakiem.


Jest ciężko. Szkoda, że jestem sam, bo wiem, że opisać tego się nie da. Kto uwierzy? Piękne okoliczności przyrody. Aż dziw, że mam taką rzekę pod nosem. W rodzinnym mieście. Jeszcze trudniej uwierzyć, że ona faktycznie płynie przez miasto.


Wszystko dookoła sprawia wrażenie totalnej głuszy. Bez ludzi i samochodów. Tylko przyroda zostawiona sama sobie. Coś czego opisać się nie da. Totalna głusza. Totalny odlot.


Po co mi jeździć nie wiadomo gdzie? Mam to wszystko tuż pod bokiem. Dla mnie, rodowitego starachowiczanina... uczucie niezapomniane. Każdy metr pokonany w pocie czoła sprawia mi przyjemność. Napawa dumą, że u nas w Starachowicach może być tak pięknie.


Kolejna wysiadka. Przyjmuję to z pokorą.


Te bobrowe tamy sprawiają, że gdy tylko Lubianka ma gdzie, rozlewa się dookoła.


Czasem ciężko znaleźć właściwy kurs. Zdarzało się, że płynąłem strużką węższą od kajaka.


Rzeczka jednak to wszystko wynagradza. Jest cudowna. Pozwala o wszystkim zapomnieć.


Nie spodziewałem się aż tylu przeszkód, lecz nie marudzę. Za to zaczynam się obawiać, czy ja aby na pewno dzisiaj wypłynę z tej głuszy?


Nie palę papierosów, nie szukam odpoczynku w kajaku. Staram się posuwać jakimś cudem naprzód. Nie sprawdzam czasu, żeby się nie drażnić mijającymi zbyt szybko minutami.


Miejscami kajak i przez kilkanaście metrów, nawet nie poczuje wody. Wdrapuję się z drzewa na drzewo. Ciekawe, czy producent przewidział spływy Lubianką?


Dopływam do jakby uregulowanego, stumetrowego odcinka. Wycięte po brzegach drzewa, jakiś mostek. Czyżby to był koniec tej głuszy? Czyżby tu już miało miasto zastąpić tę dzicz?


Nic z tych rzeczy. Za mostkiem bez zmian. Mnóstwo przeszkód do pokonania. Wiele z nich zwyciężyłem. Jednak pięciu rady nie dałem.


A ile tego było? Nie wiem. Po 23 (słownie: dwudziestu trzech) zatorach, przestałem liczyć. Wskakuję na kolejne drzewo.


Co za widok. Aparat jednak odmawia posłuszeństwa. Niemożliwe!!! To po prostu niemożliwe!!! Kilka ciosów, kilka prób reanimacji. Pomaga. Co za szczęście. Muszę to sobie przecież udokumentować.


Jak nigdy, zaczynam nasłuchiwać samochodów. To oznaczałoby, że krajowa "42" gdzieś niedaleko. Nie, to jeszcze nie tu. Cisza i śpiew ptaków. Z jednej strony dobrze, nawet bardzo dobrze.


Z drugiej jednak zacząłem dobrze po 12:00. Przecież muszę gdzieś skończyć. Nie obijam się. Staram się trzymać tempo i chłonąć jak najwięcej tego co daje mi rzeka.


Wiele miast ma swoją "smródkę". Mniejszą, większą, uregulowaną, dziką... My też mamy piękną Kamienną. Ale przede wszystkim - Starachowice mają Lubiankę! I powinny być z niej dumne.


Zamiast wspomnianej "42" napotykam kolejny most.


Sprawdzam czas. Obawy były niepotrzebne. Nie jest tak źle. Chwila przerwy. Rozkładam się w kajaku i leżę. I odpoczywam. I nie mogę wyjść z zachwytu. Jak to możliwe, że ja dotąd tu nie pływałem?


Teraz Lubianka płynie już w jednolitym korycie. Nadal mnóstwo żeremi, lecz wyższe niż dotąd brzegi, nie pozwalają jej się rozlać.


Piaszczyste dno, czysta woda, żadnych śmieci. Dla kajakarza - kosmos.


Zakręt i szum przejeżdżających aut. To już krajowa "42". Odtąd powinno być lżej. Jestem przemoczony, zmęczony, lecz też spokojniejszy, bo wiem gdzie jestem.


Faktycznie, rzeczka zmienia swoje oblicze. Kamieniste płycizny. Jakby i brzegi uregulowane. Lasy zostają w tyle. Tylko pojedyncze drzewa. Lubianka płynie w wąwozie. Wiedziałem, że tak będzie.


Powoli zaczynam wypatrywać ujścia do Kamiennej. Jednak nie tak szybko. Kolejne obalone drzewo zmusza mnie do wysiadki.


Płynę dalej. To już nie to co było. Mimo wszystko, ten odcinek nie jest w stanie zburzyć tego, co zostało za rufą kajaka.


Jeśli ktoś mnie jeszcze zapyta - co to te Starachowice? Nie odpowiem, że to miasto Starów. Starachowice to tam, gdzie płynie Lubianka.


No i stało się. Widać Kamienną. Wielokrotnie tamtędy przepływałem, lecz na ujście Lubianki nawet nie spojrzałem.


Zawsze po głowie chodziła mi Młynówka. Kto wie, może kiedyś? Ale Lubiance raczej nie sprosta. Ten raptem około 5 kilometrowy odcinek rzeki przeniósł mnie w zupełnie inny wymiar. A Kamienna? No cóż, przy Lubiance, to kawał rzeki.


Dzisiaj był wysoki poziom wody. Postanawiam pobawić się na bystrzach za mostem na ulicy Fryderyka Lempego.


Masa wody. Świetna zabawa, lecz nawet stabilna Katana nie daje komfortu. Spływam jednak wszystko.


Przed mostem w Dziurowie relaks w kajaku. Papieros i odpoczynek.


I tak do samego mostu, skąd podejmuje mnie Jacek.


To było coś fantastycznego i niezapomnianego. Nie wiem czy byłem tam pierwszym człowiekiem w kajaku. Szczerze wątpię. Nieważne. Ważne, że byłem. Ja i ten kajak jesteśmy niezniszczalni. Nie ruszył nas wypadek w Radomiu, płomienie za Radomiem... ani Lubianka.

PS.
Robert (LOPSON) - trzymaj się chłopie!

1 komentarz: