niedziela, 7 maja 2017

2017.05.07. Brzuśnia - Drzewica (Brzuśnia)

Jeszcze nie opadły nerwy i dym po środowym, nieudanym podejściu do tej rzeczki, gdy na gorąco postanowiliśmy spróbować jeszcze raz. Jadę z Robertem (LOPSON) na start, gdzie dołączają Artur z Tomkiem (TEGIE). Wkrótce spotykamy się też z Piotrem (PRUS) i w takim składzie ruszamy od mostu na trasie "12" w miejscowości Brzuśnia. Pod owym mostem płynie niepozorna rzeczka o tej samej nazwie.


Kiedyś tam już pewna grupa pływała. I nawet nieśmiało klasyfikowała tę rzekę jako górską. Pierwsze metry dowiodły, że nie pomylili się. Już na początku nietypowy, dziwny próg. Wszyscy na sucho.


Dalej na łeb na szyję. Jedno ciągnące się w nieskończoność bystrze. Czasem gdzieś kajak zgrzytnie o zatopiony kamień, lecz na ogół płynie się szybko przed siebie.


Dynamiczna rzeka. To najlepsze określenie tego odcinka. Odcinka, który ciągnie się i ciągnie. Szybko zmuszeni jesteśmy do pierwszej wysiadki.


I to był ostatni raz, gdy w najbliższym czasie mieliśmy wszyscy się spotkać w tak zwartej grupie. Zachowujemy spore odstępy, bo rzeka nic a nic nie zwalnia. Jest bardzo szybko.


Jest dosyć wąsko.


Jest bardzo zielono.


Jest sporo meandrów.


Nie mam pojęcia skąd w tych okolicach wzięła się tak dynamiczna rzeka? Cały czas płyniemy w lesie. Pięknie dookoła, choć na zwiedzanie najzwyczajniej nie ma czasu.


Część grupy spotykam przy kolejnym wodospadzie. Długo to nie trwa. Każdy spływa i zostaje porwany przez żywioł.


Kilka szybszych zakrętów i... Brzuśnia osładza nam pięknym odsłonięciem geologicznym to, że tak nas morduje.


Niesamowite miejsce.


Walczę i szarpię się z kajakiem oraz rzeką, aby móc jak najwięcej tej "skarpy" uwiecznić.

Fot. Tomek (TEGIE)

Szybko jednak zostaję porwany przez nurt. Dalej zielono i szybko.


Spływamy kolejny mały próg.


Brzuśnia nie ma zamiaru zwolnić, jednak teraz kamienie zastępuje coraz większa ilość zatopionych korzeni i konarów.


Kolegów nie widzę. Trzymamy dystans. Mnóstwo nisko zawieszonych gałęzi. Niemiłosiernie batożą mnie po głowie. Czapka już dawno wylądowała w wodzie. Zresztą gdybym tu miał kask, to też bym się nie pomylił.


Spływamy kilka kolejnych wodospadzików, szybkich zakrętów, gałęzi i nareszcie spotykam grupę. Na brzegu. Przerwa. Czas na wylanie wody z kajaka, posiłek i lekkie ochłonięcie.


Dalej rzeka nieco zwalnia, choć nadal ma szybsze momenty. Pojawiają się za to zwałki. Może nie jakaś ogromna ilość, lecz dosyć upierdliwe. Nie oszczędza nas ta Brzuśnia.


Te powalone drzewa sprawiają, że przynajmniej w tych miejscach możemy się spotkać w zwartej grupie. Cały czas w lesie. Wysokie skarpy. Naprawdę piękne okolice.


Szkoda, że rzeka nie chce współpracować i nie pozwala na zbyt wiele zdjęć. Kilka kolejnych przeszkód.


Mijamy pozostałości pewnie jakiegoś młyna. W kajaku znowu coraz więcej wody. Teraz ja zarządzam przerwę. Akurat i tak rzeka postanowiła zagrodzić nam drogę okazałym drzewem.


Myślałem, że będzie lżej. Z niedowierzaniem i przymrużeniem oka brałem informacje o spadku i górskim charakterze tej rzeki.


Zmieniłem zdanie. Jest naprawdę trudna. I do tego uciążliwa.


Most kolejowy.


Za nim szum wody. Okazały wodospad. Prus płynie pierwszy. Ja za nim.

Fot.Tomek (TEGIE)

Trochę lekceważąco do tego podszedłem. Dziób kajaka wpada pod jakiś konar. Rufa zostaje na progu, a ja odczuwam na plecach i głowie potęgę tego miejsca, Ni jak się wydostać. Tomek prowadzi jakąś akcję ratunkową. Była rzutka, były podpowiedzi... Ja chyba wiedziałem, że na sucho to już z tego nie wyjdę. Jakoś udało uwolnić mi się dziób kajaka. I to by było na tyle z mojej strony. Reszta należała już do rzeki. Przemieliło mnie tam zdrowo. Strachu też się najadłem. To pierwsza taka sytuacja w katanie, żebym widział jej dno. Jeszcze tylko nurkowanie za wiosłem i po tym zimnym prysznicu pokornie ciągnę kajak pełen wody w stronę brzegu. Reszta grupy postanowiła już to obnieść.

Fot.Tomek (TEGIE)

Ciuchów na zmianę oczywiście brak. Po co? Przecież katana jest niezatapialna. Ręcznika też nie zabrałem. No to mam nauczkę.


Pozbywamy się nadmiaru wody z łódki i w drogę. Wielkiej traumy nie odczuwałem, lecz przyznaję, że płynie się po takiej przygodzie już zupełnie inaczej.


O dziwo nie marznę. Przynajmniej do momentu, gdy jesteśmy zmuszeni do kolejnej wysiadki. Odtąd zaczynam odczuwać dyskomfort termiczny.


Jeszcze tylko jedna podbramkowa sytuacja w wykonaniu Tomka i dopływamy do mostu - mety.


Jednak nie kończymy. Obnosimy kolejny dziwny próg. Płyniemy do ujścia.


Kilkadziesiąt metrów i widać już Drzewiczkę.


Wracamy pod prąd, na ile to możliwe i kończymy. Zatopiona czapka, mnóstwo zadrapań, kontuzja łokcia no i kabina. Dała mi Brzuśnia popalić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz