poniedziałek, 1 maja 2017

2017.05.01. Mroczków - Skarżysko Kamienna (Kamienna)

Czy można uzależnić się od kajaka?  Pewnie tak. U mnie to uzależnienie już chyba nabiera oznak obsesji. Wczoraj późnym wieczorem wróciłem obolały z Grabi. Nawet nie rozpakowywałem gratów, bo po siedmiu godzinach snu, byłem już w drodze na kolejny spływ. Szybkie śniadanie na stacji benzynowej i melduję się u Piotra (PRUS). Od niego razem ruszamy do Skarżyska Kamiennej. Tam dołącza Artur - kolejny obsesyjnie chory. Pędzimy do Mroczkowa. Kamienna. Myślałem, że namówię kolegów do spływu jeszcze gdzieś wyżej, gdzie jeszcze żaden z nas wiosła nie moczył. Nie dało rady. Cóż, zostaną marzenia. W tym szaleństwie pewnie jeszcze kiedyś spróbujemy.


To już spływałem. Lecz nie w wiosennej scenerii i nie przy takim poziomie wody. Błędnie myślałem, że odpocznę na Kamiennej po tej Grabi. Już pierwsze metry zweryfikowały te przewidywania. Zieleń, woda i cisza były.


Do tego mnóstwo gałęzi. Wąsko i dosyć dynamicznie. Leniuchowania nie było. Zatopione konary. Mocno trzeba było pracować rekami i wiosłami, aby posuwać się naprzód.


Wody zdecydowanie więcej niż za pierwszym razem. Wtedy szorowaliśmy trochę po kamieniach. Dzisiaj przyjemnie dla kajaka woda faluje na zatopionych głazach oszczędzając dna łódek.


Artur tu nie płynął wcześniej. Dołączył do naszego grona wielbicieli tej rzeki. Tu też mu się podoba. A mi? Cóż, jest ciepło, jestem na wodzie, nie ma nudy, a jednak...


Chłostające mnie bezlitośnie gałęzie sprawiają, że zaczynam odczuwać jakieś wewnętrzne podrażnienie. Mimo, że przeciskam się i skaczę po kładkach gdy koledzy wolą to obnieść,


mimo iż sama rzeka stara się jak może okazać swoje wdzięki, coraz bardziej przeklinam pod nosem. Odstaję też od reszty stawki mimo, że naprawdę się staram nie opóźniać.


Spływamy bobrowe żeremie. Kamienna już zupełnie oddaliła się od zabudowań. A ja się męczę.


Chyba Grabia dała mi w kość. Teraz obrywa za to Kamienna. Do kolegów dopływam tylko w miejscach, gdzie rzeka nakazuje im gramolić się po drzewach.


Nie były to jakieś mega - zwałki, lecz i one przysporzyły mi nie lada problemów. I tak walczę ze sobą i rzeką, aż mówię pas. Robimy przerwę. Chcę się wyciszyć i poukładać sobie to wszystko w głowie.


OK, próbujemy płynąć dalej. Kamienna na tym odcinku, to dla statystycznego mieszkańca Starachowic zupełnie nieznana rzeka. Nic a nic nie przypomina rzeki, która przecież wcale niedługo zawita do mojego rodzinnego miasta.


Jest wąsko i zupełne odludzie. Niestety, wyciszenie ulatuje wraz dochodzącym do uszu coraz głośniejszym hałasem pił. Wydawałoby się środek dziczy. Niestety i tu wycinka trwa w najlepsze.


Spływam kolejne małe bystrza. Przeskakuję po kolejnych powalonych drzewach.


Gdy rzeka nieco wyhamowuje przed rozlewiskiem czy też małym malowniczym zalewem w Gilowie dochodzę resztę stawki.


Ów akwen zakończony jest dwoma progami. Podpływamy ostrożnie na skraj tych wodospadów.


Idę na pierwszy ogień. Kajak podskakuje, woda chlapie, lecz bez żadnych problemów spływamy oba progi.


Teraz fragment, gdzie swego czasu co chwilę utykaliśmy na kamieniach. Dzisiaj nic takiego nie miało miejsca. Woda rżnie przed siebie, nie patrząc na nic. Ostre zakręty, szybki nurt. Staramy się zachować od siebie bezpieczne odległości i gnamy tam na łeb na szyję.


Jedno miejsce sprawiło Arturowi mnóstwo kłopotów. Jakoś się wyratował i nie wywrócił. Innym razem bardzo kłopotliwa zwałka przecinająca koryto rzeki. Z czasem wszystko się uspokaja.


Mamy więcej czasu na zwiedzanie. A jest co podpatrywać. Zanim Kamienna rozleje się w bliżyński zalew, ukazuje kolejne magiczne oblicze.


Zalew wita nas mocnym wiatrem. Prosto w twarz. Woda rozbryzguje się o dziób kajaka. Jak najszybciej staramy się dopłynąć do końca tego akwenu.


Tu zapora. Wysiadka. Przerwa na posiłek i odpoczynek.


Bardzo niewdzięczna przenoska i jeszcze mniej wdzięczne zejście na wodę za zaporą.


Kamienna tempa nie zwalnia. Dalej jest bardzo dynamiczna. Dynamiczna i piękna. Idealne połączenie.


Za Bliżynem znowu dostaję furii. Tym razem aparat coś odmawia posłuszeństwa. Kilka ciosów. Nie pomaga. Gmeram w ustawieniach. Jest rzadka okazja ujrzeć ten odcinek rzeki w wiosennej odsłonie i nie darowałbym sobie tego nie obfotografować.


Kolejny cios przywraca sprzęt do porządku. Kilka zwałek. Fajna zabawa. Trafiamy na przeszkodę większego kalibru. Prus gdzieś pod gałęziami próbuje się przecisnąć. Ja w tym czasie próbuję wgramolić się w kajaku na ten pniak.

Fot.Piotr (PRUS)

Artur wysiada. Próbuje mnie wciągnąć po konarze. Ostrzegałem, lecz nie posłuchał. Owszem, pomóc pomógł. Ale sam skończył w odmętach rzeki o mało nie staranowany dodatkowo przez Katanę ze mną na pokładzie. Przymusowa przerwa. Bohater zmienia część garderoby na suchą.


Mimo, iż ten zimny prysznic nie dotyczył mnie bezpośrednio, to jednak moja gotująca się głowa też jakby ostygła. Odtąd płynę już zupełnie zrelaksowany i spokojny.


Nawet drażniące odgłosy niszczycieli lasów na quadach nie wyprowadzają mnie z letargu. Zatapiam się w zieleni.


Kamienna nic a nic nie traci na swojej urodzie. To królowa staropolskiego okręgu przemysłowego.


Nie mi oceniać jej wdzięki. To "moja" rzeka. Całe życie mi towarzyszy i pewnie lokalny patriotyzm nakazałby mi nadać jej tytuł Miss.


Nie zmienia to faktu, że ta rzeka ma coś, czego inne nie mają. Jest bardzo zróżnicowana.


Sto kilometrów zapór i miast, ale też i sto kilometrów odcinków dynamicznych, spokojnych, leśnych i dzikich, bystrza, progi, zalewy... ma wszystko.


Woda w Kamiennej też nie jest już najgorszej klasy. Kończymy w Skarżysku Kamiennej. Przed rozlewiskami w okolicach "S7". Było sympatycznie, choć miałem też i momenty kryzysowe.


Jeszcze raz kajak i rzeka doprowadziły mnie do stanu "normalności". Obsesja nie zginęła. Jutro Kolejorz zdobędzie Puchar Polski (mam nadzieję), a w środę uczczę to oczywiście z wiosłem w ręce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz