niedziela, 2 kwietnia 2017

2017.04.02. Chańcza Zapora - Staszów (Czarna Staszowska)

Trzeba przyznać, że w tym roku pogoda nam sprzyja. Zimą było i trochę śniegu i trochę lodu. Wiosna też rozpoczyna się niczego sobie. Na tygodniu pogoda potrafi grymasić. Gdy już dochodzi do spływu - wszystko jest jak być powinno. Tym razem miałem zaproszenie i na Pilicę i na Kamienną. Korciło pływanie już kilkudniowe z namiotem. Jednak jeszcze się wstrzymałem. I nie żałuję. W naszym żelaznym składzie popłynęliśmy odcinek rzeki, który dla wszystkich był nadal nieodkryty. Niedziela rano. Spotykamy się po południowej części gór świętokrzyskich przy zaporze zalewu Chańcza.


Piękny, słoneczny poranek. W dole płynie nasza dzisiejsza bohaterka - Czarna Staszowska. Samo dostanie się nad jej brzeg wymagało niemało trudu.


Koniec końców lądujemy ze sprzętem za tamą. Towarzysze - Piotr (PRUS), Tomek (TEGIE) i Artur bawią się jeszcze w rozstawianie aut. Ja zostaję na starcie. Słuchawki na uszy i relaks.


Nieco wszystko mąci odkrycie, że marynarska czapka, towarzyszka moich eskapad, tym razem została w domu. No cóż. Popłynę bez mojego talizmanu. Gdy jesteśmy już w komplecie, zsuwamy się na wodę. Ogromna budowla tamy zostaje za nami.


Ruszamy przed siebie. Witaj "nowa" rzeko.


Początek płytkawy, lecz na kajak wody wystarcza. Piękne wiosenne słońce, piękne krajobrazy. Przed zalewem Czarna była urocza. Tu nieco zmieniła swoje oblicze, jest zdecydowanie szerzej, ale urok pozostał.


Flora już w takiej wczesno - wiosennej szacie prezentuje się świetnie.


Rzeka też nie pozwala się nudzić. Bystrze. Nie byle jakie bystrze. Sporo głazów, przytopionych konarów, niskich gałęzi. I odtąd i Tomek i ja płyniemy już bez nakrycia głowy. Jak moje zostało w domu, tak jego kończy w rzece. Szybko to wszystko tam płynie.


Kończy się dopiero kolejnym bystrzem pod  mostem. I dopiero tu wszyscy na nowo formujemy szyk płynięcia.


Rzeka się uspokaja. Nadal sporo konarów w korycie i te wszechobecne ptasie koncerty. Coś nie do opisania.


Zgodnie stwierdzamy, że warto było się tu pofatygować. Mimo, iż nie odpływamy zbyt daleko od zabudowań, brzegi są zadziwiająco czyste. W wodzie też śmieci nie ma. To dodatkowy bonus.


Każdy zakręt, a raczej to co ukazuje się za nim, wprawia mnie w coraz to lepszy nastrój. Czuję dzisiaj ogromną przyjemność z płynięcia. Fauna też nie zawodzi. Zając na prawym brzegu. Nie do uchwycenia aparatem z perspektywy kajaka 😠.


Swoim zwyczajem oddalam się nieco od kolegów, by móc samemu kontemplować to, co daje przyroda. A jest co podziwiać.


Z czasem dopływamy do pewnej zastawki. Na wprost podobno kanał. Za zastawką odnoga rzeki prowadząca do pałacu w Kurozwękach. Chciałem właśnie tamtędy płynąć, lecz zostałem niechybnie przegłosowany.


A więc ruszamy kanałem Młyńskim. Już pierwsze metry pokazują, że ten wybór, wcale nie musi być złym wyborem.


Na lewym brzegu piękny las. Prawy spłaszczony. Słońce wszystko pięknie oświetla.


Pojawiają się też pierwsze zwałki. Dosyć kłopotliwe, lecz wspólnymi siłami wszystko pokonujemy.


Są i kładki.


Jedno z obalonych drzew sprawia mi niemało kłopotów. A mówiłem, żeby płynąć przez Kurozwęki!!! 😂.


Kolejna kładka. Prus zarządza przerwę. Wyjście na ląd niezbyt fortunne (przynajmniej dla mnie), lecz samo miejsce sprawia, że zapominam o tej niedogodności. Zanim przysiadam do biesiady, pokonuję ową kładkę. Na drugim brzegu, za drutami (podobno pod napięciem) wyleguje się stado Bizonów.


Nie omieszkałem i owych drutów pokonać, by przyjrzeć się tym stworzeniom z bliska. Leżało  toto leniwie w słońcu i ani myślało tam ganiać za mną.


A więc posiłek i ruszamy dalej.


To co tam płynie, trudno nazwać kanałem. Daj Boże, żeby co niektóre rzeki tak wyglądały. Piękna ta niedziela. Przy jednej z kolejnych zwałek napotykamy następnego przedstawiciela tutejszej fauny. Lis. Niestety skończył w toni. Szkoda.


Woda zupełnie wyhamowuje. Na brzegu fauna udomowiona.


I most. I jakiś stary młyn. I przenoska. A mówiłem - płynąć przez Kurozwęki!!! 😃.


A więc targamy te kajaki. Na moment przenosimy się do Alzacji.


Po drugiej stronie, też "nie kulawo".


Chwila płynięcia i kolejna wysiadka. Tym razem rzekę grodzą metalowe rury. Przenoska. A mówiłem płynąć przez Kurozwęki!!! 😂.


Wpływamy w jakąś miejscowość. Może to i owe Kurozwęki, ale pałaców, to tam nie widziałem. Za to klimat przedni. Przepływamy ludziom po podwórkach.


Kilka centymetrów więcej wody i moglibyśmy przepłynąć pewnie i przez pokoje. Widać, że życie tu się toczy w pełnej symbiozie z rzeką.


Dalej kilka domostw przy brzegach, niskich kładek,


trochę drzew w rzece, most i... wysiadka. Kolejny stary młyn. A mówiłem - płynąć przez Kurozwęki!!! 😂. Artur urozmaica sobie przenoskę zjazdem w kajaku z okazałej górki.


Jeszcze kilka meandrów i kanał łączy się z tym czymś, co popłynęło obok pałacu. A więc znowu jesteśmy na Czarnej Staszowskiej.


Robi się szerzej. I niestety trochę płycej.


Rzeka podchodzi do szosy. Wszystko nadal ładne, lecz przejeżdżające samochody nieco zagłuszają ptasie koncerty.


Gdy oddalamy się od drogi wszystko wraca do porządku. Zostaję z tyłu. Znowu próbuję złapać jak najwięcej rzeki i przyrody dla siebie.


Pojawiają się zabudowania. To chyba już przedmieścia Staszowa. Spotykamy się wszyscy przy kolejnym rozwidleniu. Na wprost - zastawka. Na prawo - wodospad. Krótkie oględziny. Może i do spłynięcia, gdyby nie "larseny" w wodzie które mówią - nawet nie próbujcie.


Wysiadka. A mówiłem - płynąć przez Kurozwęki!!! 😂. Przenoska dosyć długa. Bo za tym wodospadem - kolejny. Wszystko wybetonowane, raczej niespływalne. Tyle zasieków, betonów i innego żelastwa, to chyba nawet wał Atlantycki nie posiada?


W końcu i my kończymy desantem, tyle, że my z lądu na wodę. A raczej to co zostało tam po wodzie. Wypłycenia, kamieniście...


Z czasem kamienie wypiera piasek, jednak nadal dość płytko.


Pierwszy most. Po chwili kolejny. To już na pewno Staszów. Szybko poszło.


Nie szarpiemy się. Płyniemy powoli. Jako, że zwiedzać nie ma czego (a mówiłem - płynąć przez Kurozwęki!!! 😂), ostatnie chwile na wodzie upływają nam na pogaduchach. Kolejny most. Za nim jakaś budka nadawcza Polsatu i widać już bloki.


Tam jednak nie dopływamy. Kończymy przy kolejnym moście, pod którym nasza rzeka łączy się chyba z tym, co popłynęło za zastawką?


Czarna Staszowska - przed zalewem w Chańczy piękna. Tu też nie zawiodła. Rzeka warta spłynięcia. Powrót do domu też nie banalny. Zajeżdżamy na moment do tych Kurozwęk. Pałac i owszem - stoi. Ale wody to tam ciężko uświadczyć. Poza tym ten przepych, te świecidełka, hamburgery z Bizonów, ta masa ludzi... nie, nie warto.


Kanał Młyński o wiele bardziej przyjazny. Żegna mnie kolejny przedstawiciel, a może przedstawicielka miejscowej fauny


i ruszamy na północną stronę gór świętokrzyskich. Myślę, że jeszcze nie raz tu wrócimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz