niedziela, 30 kwietnia 2017

2017.04.29-30. Kuźnica - Bobrowniki (Grabia)

"To był sztorm, lało chyba ze 100 dni...". No może przesadziłem, ale deszcz i śnieg sobie nie żałował. Do tego notoryczny brak słońca i zimno. Jedyne co trzymało mnie przy życiu, to myśl, że nadejdzie weekend, że to wszystko minie. W końcu wybija godzina "W". Kajak na samochód i w świat. Pokonuję kolejne kilometry, przejeżdżam przez mosty, wszędzie mnóstwo wody. Pajęczno, ziemia łódzka.


Stąd z Wojtkiem (CHI) ruszamy do jego sympatii - Klaudii, która pomoże nam logistycznie. Kolejne kilometry, kolejne mosty i tak do Kuźnicy. Tam wyznaczyliśmy start. Nadal zimno i pochmurno, lecz już bez deszczu. Pakujemy szpej do łódek i ruszamy.


A więc Grabia. Dwa lata na nią czekałem. Serce wypełnia radość, gdy w końcu dane mi jest kołysać się w jej nurcie. Nie wiem ile niesie zazwyczaj wody, ale dziś jest jej mnóstwo. Kajak też ciężki, albo po prostu odwykłem przez zimę od pływania ze sprzętem biwakowym itp. Ruszamy przed siebie. Most. I pierwsza zagadka. Tyle wody, że cholera wie, czy pod nim w ogóle przepłyniemy. Udaje się.


I co? I woda, wszędzie woda. Grabia rozlała się dookoła. Gdzie nie spojrzeć, wszystko zalane. I jak tu płynąć?


Staram się szukać głównego nurtu. Czy mi się udaje? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, ale oddalamy się od mostu. Takie oceany moich marzeń.


Czasem przepływam po koronie jakiegoś drzewa, innym razem czuję, że pod kajakiem jest łąka. Ma to swój urok. Sporo ptactwa brodzi w tym wszystkim. Czaple, bociany i inne. Wojtek dostrzega gdzieś stado dzików. Nad nami krąży sporo ptactwa łownego.


W końcu coś mi nie pasuje. Czekam na Wojtka. Gdzie płynąć? Sprawdza na GPSie. Niby jesteśmy na rzece. Czy na pewno? Mam spore wątpliwości. Zboczenie z kursu kończy się w jakiś krzaczorach.


Czasem dokładamy dystansu, czasem udaje się coś skrócić. Fajna zabawa. Przepływamy obok jakiejś zastawki, przynajmniej tak nam się wydaje, bo nad wodę wystaje tylko niewielka część konstrukcji. Tej masy wody zatrzymać nie zdołała.


Kilka zatopionych drzew i pierwsza wysiadka. Mostek. Ale pod nim nie przepłyniemy. Po nim pewnie by poszedł, lecz gwoździe...


Dalej w labiryncie pozatapianych drzew i po łąkach.


Sterowanie kajakiem przysparza kłopotów, gdyż masy wody spływające z rozlewisk uderzając w burty, nieźle kołyszą nami. Trzeba uważać.


Jeszcze kilkakrotnie chyba zboczyliśmy z drogi głównej. Raz nawet zastanawiałem się, czy za chwilę nie wypłyniemy na przedmieściach np. Bełchatowa?


Tak czy owak posuwamy się naprzód. Morale wzrasta, gdy zaczyna pojawiać się słońce. Z czasem i Grabia jakby zaczynała płynąć już we właściwym korycie.


I tak do pierwszego, zabytkowego młyna.


Można go minąć kanałem ulgi. Wojtek nawet podjął próbę, lecz szybko rzeka zweryfikowała ten pomysł.


Wysiadamy i obnosimy. We dwóch i lżej i raźniej. Myśleliśmy o posiłku, lecz jakiś dziadek (pewnie właściciel młyna) szybko odbiera mi apetyt. Zresztą nie tylko apetyt, ale i humor. Wynika mała kłótnia o jakąś zdeptaną paprotkę. Nie zgadzałem się z tym faktem i w dosyć mocnych słowach zaczęliśmy sobie tłumaczyć swoje racje. Chyba tylko Wojtkowy spokój pozwolił uniknąć ostrzejszej wymiany. Tak czy inaczej znowu kołyszę się na wodzie.


Za młynem zaczyna się najładniejszy jak dotąd odcinek Grabi.


Mimo znowu gdzieś schowanego w chmurach słońca, mnóstwo zieleni i śpiew ptaków pozwalają ten fakt pominąć.


Po prostu pięknie. Coraz częściej odpływam od kolegi, odkładam wiosło i w tej bajecznej scenerii rozkładam się w kajaku.


Pozwalam się ponieść rzece. Całą długą zimę na to czekałem. Piaszczyste skarpy, lasy, przyroda w pełnej krasie.


Budzi mnie z letargu odgłos przejeżdżających aut. To most na "S8". Ogromny.


Za nim kolejny młyn. Wysiadamy.


Mały rekonesans na brzegu. Można znowu spłynąć jakimś kanałem, lecz taki znak skutecznie nas odstrasza.


Przy okazji pochłaniam batonika. I to był błąd. Ząb. Cholerna siódemka. No nic. Tabletka przeciw bólowa i jazda dalej.  Odtąd jeszcze więcej zieleni.


Po staremu. Odpływam do przodu i leniuchuję czekając na Wojtka. Grabia mnie nie zawodzi.


Wyczekałem się na nią, lecz warto było. Dla mnie rzeka idealna. Zapominam o wszystkim.


Jest tylko ona i ja. Na tę chwilę niczego więcej nie potrzebuję.


I tak do kolejnej wysiadki. "Gospodarstwo rybne nad Grabią". Polecam. Posilamy się przepysznymi wędzonymi pstrągami.


Gospodyni na deser częstuje nas własnymi wypiekami. Niestety nie skorzystałem. Wiadomo - siódemka. Posileni przenosimy kajaki. Dłuuuuuga przenoska. Miejsce naprawdę ciekawe, lecz chyba nie na moją kieszeń.


Tu już przedmieścia Łaska. Najmniej ciekawy fragment. Mijamy kolejne mosty i kładki. To chyba najciekawsze rzeczy w tym mieście. Przynajmniej od strony wodniackiej.


Woda też zaczyna drażnić zmysł węchu. W końcu opuszczamy miasto. Zaczynają się na nowo rozlewiska. Z trzcinami i takimi innymi. Pewnie by mi bardziej się podobało, gdyby ten nieszczęsny ząb nie zakłócał mi delektowania się otaczającą przyrodą.


Woda rozlana znowu wszędzie gdzie sięgnąć wzrokiem. Czy płynie z nami nawigator? Nie płynął, lecz albo mieliśmy szczęście, albo nauczyliśmy się czytać rzekę, bo nie błądzimy.


Mijamy kilka mostów, mostków, kładek


 i kolejna zagadka. Nie znoszę takich miejsc. Zakaz to, zakaz tamto. Na rzece szukam wolności. Nie zawsze jednak ją tam mam.


Był tam młyn. Zabytkowy. Nie widzieliśmy go. Spływamy bystrze i opływamy go kanałem.


Szybko jednak rzeka znowu rozlewa się nie na żarty.


Spotykamy trzech kajakarzy. Jeden z nich świeżutko po kabinie. Skąd - dokąd itd. Wiedzieli co to Starachowice! Jeden z nich nawet tu pracował. Długo z nimi nie zabawiamy.


Oni po łąkach i polach obierają kurs do lasu na biwak. I my zaczynamy się rozglądać za jakimś sensownym noclegiem. Jak na złość same bagna i woda gdzie nie spojrzeć.


Płyniemy i płyniemy. W końcu powstrzymuje nas zalana kładka. Wysiadamy.


Mimo bliskiej obecności wsi, znajdujemy zaciszne, ciekawe miejsce. Zostajemy tu na noc. Rozbijam namiot. Wojtek próbuje rozpalić ognisko. To był błąd. Jak nie lunie. W pośpiechu i przy coraz mocniej padającym deszczu próbujemy rozłożyć i jego namiot. Zanim nam to się udało, ulewa już odpuszcza. Wszystko mokre. Teraz już ognisko jest priorytetem. A więc w trzęsawiska. Bobry przygotowały tam sporo drzew na opał. Co lepsze kąski zabieramy. Mokre bo mokre, lecz w końcu i w naszym obozowisku pojawia się ogień. Przyjemnie. Rozwieszamy mokre ciuchy, buty i całą resztę. Lekki posiłek, gdyż ząb nie odpuszcza. Tradycyjnie trochę muzyki, trochę rozmów.


Znowu zaczyna kropić. Pora więc spać. Noc zimna jak cholera do tego bolący ząb. Myślałem, że oka nie zmrużyłem. Wojtek miał inne zdanie. Twierdził, że moje chrapanie pewnie wpędziło tutejsze bobry w nerwicę. Poranek też rześki. Wstaję o 6:00. Wojtek już coś tam gmera przy ognisku.


Odpuszczam sobie śniadanie. Nie chcę drażnić zęba na nowo. Dosyć szybko schodzimy na wodę.


Jakoś i szybciej dzisiaj uwijamy się na wodzie. Przepływamy znowu po rozlewiskach.


Momentalnie dopadamy po raz drugi trasę "S8". Zaraz za nią kolejny młyn. Ten spływamy okazałym bystrzem.


Słońca nie użyczysz. Dłonie marzną mi bardziej niż zimą. Ale aura. A przecież już maj za pasem. Grabia rozlewa się jak wczoraj. Jak na morzu.


A nawigatora jak z nami nie było, tak nie ma. Mnóstwo ptactwa. Sarny też jakoś rankiem sobie lubią podejść do tych trzęsawisk. Sporo ich widziałem. Gdy woda zlewa się w miarę jedno koryto wszystko nabiera innych barw. Powraca zieleń. Przepiękne skarpy.


Zapominam i o zębie i o chłodzie. Grabia na powrót czaruje.


Szyk taki jak wczoraj. Odpływam do przodu. Odkładam wiosło, czekam na Wojtka i chłonę to, co rzeka mi daje.


A ona z każdym kilometrem piękniejsza. Dopływamy do kolejnej zatopionej kładki. Rzeka znowu płynie prosto oraz jakąś odnogą. Nawigatora nadal brak. Wybieram odnogę. Nie żałuję tej decyzji. Jest dynamiczniej, ale nadal czarująco.


Most z wagonów kolejowych. Polak jednak potrafi.


Szybko spływamy ten fragment. Znowu rozlewiska i wiatraki. Będą nam towarzyszyć jeszcze przez kilka dobrych kilometrów. Most. Za nim jakaś kolejna grupa kajakarzy. Jeszcze na brzegu.


Uciekamy stąd. Zbliżamy się do kolejnego młyna.


Jednak przed nim kolejne bystrze i jakaś odnoga. Gdzie jest nawigator???? Wybieramy odnogę. Kolejny raz dobrze trafiamy.


Znowu rozlewiska. Te jednak jakby inne. Podpływamy bliżej lasów.


Pojawia się też tak długo wyczekiwane słońce. Wszystko nabiera jeszcze piękniejszych barw.


Ja zaś z każdym meandrem nabieram przekonania, że Grabia jest jedną z najpiękniejszych, o ile nie najpiękniejszą rzeką po jakiej dane mi było dotąd pływać.


Dopływamy do kolejnego młyna. Chwila przerwy.


Batoniki, picie... Wsiadam na moment w kajak Wojtka, by przekonać się o jego wadach i zaletach. Blisko już stąd do ujścia Grabi. Zaraz po starcie kolejna kłótnia z jakimś dziadkiem na jednej ze skarp. Zaczęło się od okresu lęgowego ptaków... skończyło na takich przekleństwach... Tylko niedostępność tej skarpy sprawiła, że nie doszło tam do zbrodni. Rzeka jednak szybko mi daje zapomnieć o tym incydencie.


Słońce i niekończące się, zalesione, piaszczyste skarpy.


Prawdziwy przegląd tych skarp. Mniejsze, większe, mniej strome, niemal pionowe. Czyściutko. Idealnie. Magicznie. Jakby ktoś to namalował. Być tam - bezcenne.


Nie chcę, aby ta Grabia gdziekolwiek uchodziła. Mógłbym tam pływać bez końca. Mnóstwo zieleni, kolejny most, już niestety ostatni na tej rzece.


I tak jak Grabia zachwyciła, tak samo jej ujście do Widawki jakieś takie banalne.


Dalej popłynęliśmy ową Widawką jakieś 10 km. Sprawiała bardzo sympatyczne wrażenie. Była przenoska, było zielono, była walka z zębem i bój o papierosy... Nie chcę o tym tu pisać, bo Widawką popłynę (mam nadzieję innym razem). Dalej jeszcze z 5 kilometrów Wartą i kończymy w miejscowości Bobrowniki, skąd podejmuje nas Klaudia.


Grabia mnie zachwyciła. Pewnie przy tym nienaturalnym poziomie wody była zupełnie inną rzeką, niż jest "na co dzień", także nie ma co brać tego opisu zbytnio do serca, a już na pewno nie sugerować się nim na przyszłość. Z Wojtkiem też się dogadywaliśmy. I na rzece i na lądzie. Pewnie jeszcze nie raz popłyniemy razem. Do zobaczenia na szlaku.

PS.
Grabia z perspektywy Wojtkowej kamery.
https://www.youtube.com/watch?list=PLwRYiTWxVHfRVglPcyU0_R_qB6fdqzZPO&v=OL5wJNztVN0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz